Wyznania gorszycielki

Spread the love

Tytuł zapożyczyłam oczywiście od Ireny Krzywickiej. Ona gorszyła jednak czymś innym niż ja. Promowała wolność seksualną, prawo do aborcji, poligamii itd. Ja… zgorszyłam prawdą o swoim dzieciństwie. O dzieciństwie raczej typowym i przeciętnym. Tylko ośmieliłam się napisać o tym, o czym najwyraźniej się nie pisze. Na jednym z ostatnich spotkań autorskich czytałam fragmenty mojej książki „Sisiorek i Miamol, czyli jak zostałam pisarką”. To książka wspomnieniowa, która opowiada o moim dzieciństwie do ósmego roku życia. Są to więc historie, które spotkały mnie zanim osiągnęłam wiek moich czytelników, ale wszystkie znacząco wpłynęły na moje życie. Czytelnicy zgromadzeni na spotkaniu – młodzież w wieku 11-13 lat była zachwycona. Niektóre nauczycielki wręcz przeciwnie. Zgorszyły je trzy fragmenty, a ja o wszystkim dowiedziałam się po fakcie i na dodatek, kiedy zgorszenie już minęło. Kiedy okazało się, że moje czytanie napędziło uczniów do biblioteki. Kiedy zaczęli dopytywać się o moje książki. Jakie to były fragmenty?
Pierwszy był o… cycu!
„Najbardziej fascynująca historia opowiedziana przez Roberta była o cycu. Według Roberta jego mama miała wielkie i pełne mleka cyce, z których jeden raz na jakiś czas odczepiała sobie i dawała mu do zabawy. Nie bardzo wiedziałam, jak to robiła, ale cóż… moja mama nigdy nie karmiła mnie piersią, więc nie miałam kogo spytać. Robert opowiadał, że dzięki cycowi nie musi korzystać ze schodów. Jak to? Zupełnie normalnie. Mama wystawia ten cycek przez okno i po nim, jak po linie Robert schodzi na podwórko. Potem mama cycek odczepia i rzuca na dół, celując w piaskownicę, by cycek się nie rozbił i nie rozprysło z niego mleko. Na podwórku cycek służy za piłkę. A gdy Robertowi chce się pić, to po prostu przerywa grę i z cyca pije. No czyż to nie wspaniała historia?”
Dla mnie to opowieść o dziecięcej niczym nie skrępowanej wyobraźni. Opowieść o tym, że jako dzieci potrafimy tworzyć historię i baśń właściwie z niczego, bo z banalnych, codziennych spraw.  
Drugi fragment był o… kupie
„(…) najfajniejsza była zabawa w chowanego. Na środku podwórka była wielka piaskownica, a przed nią ławka z wysokim murkiem. Ten, kto miał szukać, stawał nogami na ławce i w kąciku murka liczył do dziesięciu lub dwudziestu, a potem szukał. Kryjówki były różne. Krzaki porzeczek na trawniku, oba śmietniki. Często chowaliśmy się pod schodami klatek mojego bloku albo w piwnicach bloków 16a lub c. Wymyślne było położenie się płasko za piaskownicą lub schowanie za murkiem. I tylko rodzice czasem psuli zabawę, bo wołali z okien na obiad. Pewnego dnia bawiłam się wyjątkowo fajnie. Niestety zaczynało mi się chcieć kupę. Wiedziałam jednak, że jak pójdę do domu to może mnie jakaś fajna część zabawy ominąć, dlatego zwlekałam, zwlekałam aż… zwlekać się nie dało. Musiałam natychmiast zasiąść na sedesie. Popędziłam schodami do domu, otworzyłam drzwi od mieszkania i wpadłam do łazienki, która przecież była naprzeciwko. Błyskawicznie ściągnęłam spodenki i siadłam robić kupę. Nagle… rozejrzałam się po łazience. O matko! To nie moja łazienka! To nie moje mieszkanie! Gdzie ja jestem? Przez zamknięte drzwi dobiegł mnie strzęp rozmowy. W głębi mieszkania trwało jakieś przyjęcie. Może  imieniny? Po glosie poznałam Marka, starszego ode mnie sąsiada z klatki, którego tak strasznie się bałam. Nie spuszczając po sobie wody uciekłam z jego mieszkania do siebie na górę. Tak strasznie się go bałam, że serce waliło mi jak młot, gdy zamykałam za sobą drzwi. Odetchnęłam dopiero w domu. Nie tylko odetchnęłam. Przyznam, że poczułam satysfakcję. Oto zostawiłam u niego prawdziwą bombę! Teraz będzie dochodzenie! I może padnie podejrzenie, że ta śmierdząca kupa to jego sprawka! Ha!
Gdy już jako dorosła osoba opisałam tę historię na forum  portalu „Nasza klasa” mój sąsiad Marek odezwał się do mnie i spytał, czy chcę byśmy spotkali się w sądzie. Odpowiedziałam, że gratuluję dystansu do dzieciństwa. A tak naprawdę to czekam na ten sąd. Najbardziej ciekawi mnie co będzie przedmiotem pozwu. Kupa sprzed ponad trzydziestu lat? Czy moje opowiadanie o niej?”
Dla mnie to historia o strachu, strachu po latach i o tym, jak ludzie róznie podchodzą do przeżyć z dzieciństwa.
Trzeci, zdaniem niektórych nauczycielek najstraszniejszy, był o… chorobach wenerycznych
„Pewnego dnia, gdy w świetlicy w najlepsze rozmawialiśmy o pierwszej komunii i książkach odezwał się Tomek i powiedział, że jeśli idzie o książki to jego sąsiad z podwórka ma bardzo fajną o chorobach wenerycznych. Zaczęliśmy dopytywać się co to za choroby, ale w tym momencie odezwał się pan wychowawca i powiedział, że Tomek ma natychmiast przestać o tym mówić, bo to nie są tematy dla dzieci. Choroby weneryczne? Oooo! Bardzo mnie to zainteresowało. Co to za choroby, o których dzieci nic wiedzieć nie powinny? Postanowiłam sprawdzić w domu w encyklopedii Orgelbranda. Szybko jednak okazało się, że nie było to potrzebne, bowiem tego dnia wracałam z Tomkiem do domu. W najlepsze machaliśmy workami z kapciami, gdy zdecydowałam się spytać go o te choroby. Tomek jednak uciął dyskusję. Powiedział, że pan zabronił mu o tym mówić. Postanowił też zmienić temat i spytał o to, co oprócz tych książek dostałam z okazji przystąpienia do pierwszej komunii.
– Zegarek, aparat fotograficzny Smiena symbol, srebrną łyżeczkę z bursztynem do cukru, Nowy Testament, medalik i ryngraf – wyliczyłam jednym tchem.
– Co to jest ryngraf? – zainteresował się Tomek, a ja uznałam, że mogę wykorzystać jego niewiedzę w tej kwestii, by pogłębić swoją w sprawie chorób wenerycznych. Dlatego zaproponowałam:
– Powiem ci, ale jak ty powiesz mi, co to są choroby weneryczne.
Tomek przystał na to i po chwili wyjaśnił, że choroby weneryczne to choroby sisiorka lub pupy, a ja uświadomiłam mu, że ryngraf to taka tarcza z wizerunkiem Matki Boskiej, którą w średniowieczu rycerze nosili na piersiach. Ten wizerunek miał ich chronić przed nieszczęściem. Nie wiedziałam jednak, czy przed chorobami wenerycznymi również. Postanowiłam spytać w domu. Powtórzyłam rozmowę mamie, która zamiast mi odpowiedzieć na pytanie popłakała się ze śmiechu i przez kilka lat opowiadała wszystkim znajomym i krewnym historię mojej wymiany wiedzy z Tomkiem.”
No jak ja mogłam tym 11-latkom mówić o czymś takim. Nie ważne, że sama dowiedziałam się o tym mając lat osiem, a mój kolega Tomek od starszego o rok dziewięciolatka z podwórka. Ważne, że na początku XXI wieku opowiadam o tym nieletnim! Nauczycielki bały się, że dzieci powtórzą to w domu i do szkoły przyjdą protestować rodzice! Cóż… oszołom zawsze się znajdzie.
Jestem jednak pewna w stu procentach, że każdy w swoim dzieciństwie ma tego typu „gorszące historie”. Jak nie pokazywał przyrodzenia w krzakach, to zrobił kupę w majtki. Jak nie pokazał języka księdzu, to puścił bąka w kościele. Mój tata ściągał koleżankom majtki, bo potrzebował gumek do procy, a moja mama nasiusiała na swoją mamę z trzepaka. Opowiadanie o takich „grzeszkach” to uświadamianie młodszym pokoleniom, że natura ludzka i pomysłowość dzieci się nie zmienia. Zmieniają się jedynie czasy, w których żyjemy. Reakcja zaś nauczycielek pokazuje, że nadal dorośli gorszą się głupotami. A czy sami są lepsi? Czy nie jest to rodzaj zakłamania? Jakże przypomina mi to stary kawał o Jasiu, który wszedł do sypialni rodziców i zastał ich w czasie uprawiania seksu i to jeszcze w pozycji sześc na dziewięć. Rodzice popatrzyli na niego skonsternowani, a Jasio do nich z wyrzutem:
– No to ładnie! I wy zabraniacie mi dłubać w nosie!

P.S. Piszę w pociągu jadąc na kolejne spotkanie autorskie. Właśnie jakiś pan zrobił mi awanturę o stukanie palcami w klawisze laptopa i demonstracyjnie przesiadł się w inne miejsce. Sam jednocześnie szeleści gazetą. Wcześniej głośno rozprawiał o tym, że numeracja w wagonie jest fatalna, pociąg jest ciasny itd. Ciekawe jaki był w dzieciństwie? Ani chybi mały terrorysta.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...