Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że jestem taką osobą, której przytrafiają się te rzeczy, które inni znają z głupich komedii pomyłek, to proszę. Oto krótka historia o kluczu.
Z powodu zamieszania związanego z monodramem na nic nie mam czasu. Nie mam go do tego stopnia, że zapomniałam na swojej stronie, (a i tu na blogu również) napisać, że 21 marca w Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu będę gościem Biesiady Literackiej. 21 marca był wczoraj. Na biesiadę, którą prowadzili Wacław Holewiński, Marek Ławrynowicz i Piotr Muldner-Nieckowski pędziłam autem z piskiem opon, a potem gubiąc buty. Cóż… Bezpośredniego dojazdu spod domu pod Świętą Annę i Plac Zamkowy nie mam. Z przesiadką to za długo, no i drogo bo prawie 10 złotych. (Oszczędzam ostatnio strasznie, bo mieliśmy poważne wydatki na zdrowie). Taksówka to 40 złotych w dwie strony, więc… też nie wchodzi w grę. Stwierdziłam, że najtaniej będzie samochodem. Biesiada o 18:30, więc można w śródmieściu zaparkować za darmo. Niestety… po dojechaniu na miejsce okazało się, że nie ma miejsca na całym Podwalu. Dwukrotnie objechanie Podwala, Długiej i Miodowej i nieznalezienie miejsca parkingowego spowodowało, że podjęłam decyzję o wjechaniu na Płatny Parking Strzeżony. Dwie godziny będą mnie kosztowały 12 złotych. Jeszcze jakoś wytrzymam, choć zaczęłam żałować, ze jednak nie pojechałam autobusami. Niestety, gdy po niespełna dwóch godzinach wyszłam z Domu Literatury, który jest dosłownie na wprost Strzeżonego Parkingu, okazało się, że nie mam klucza od samochodu. Pierwszy raz w życiu zgubiłam klucz. Odległość między Domem Literatury a Parkingiem 20-30 metrów, a klucza brak. Przeszłam całą drogę trzykrotnie i nic. Przeszukałam pokój Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – bez rezultatu, przeszukałam Salę Widowiskową Domu Literatury gdzie odbywało się spotkanie – daremnie. Potrójne penetrowanie kieszeni płaszcza i trzepanie torby też nie pokazało mi istnienia w nich klucza. Rada nierada skorzystałam z propozycji kolegi, który podrzucił mnie pod dom. Tam na ulicy Stał Ulubiony z zapasowym kluczem. Kolega odrzucił mnie z powrotem na Parking Strzeżony i pojechał do siebie. A ja… podeszłam do samochodu i, gdy siadłam za kierownicą okazało się, że klucz nie pasuje. Pilot owszem! Otworzyłam przecież nim drzwi z zamkiem centralnym, ale klucz nawet nie drgnął. Co się okazało? Otóż przypomniałam sobie, że rok temu jakieś bydlę wyrwało mi zamek w drzwiach i ukradło z samochodu GPS. Wtedy sprowadzono mi nowy zamek, ale jednocześnie wymieniono wszystko, czyli stacyjkę też. Postanowiłam po raz kolejny przejrzeć Salę Widowiskową w Domu Literatury, torbę, salę w SPP. Niestety. W tym czasie Ulubiony szukał kolejnych kluczy. Znalazł dwa. Pojechałam po nie taksówką i taksówką wróciłam. Koszt 32 złote, a miałam oszczędzać. Dodatkowo w tym czasie cena parkingu za moje auto wzrosła do 15-tu… Na miejscu okazało się, że z tych dwóch kluczy pasuje tylko jeden. Wróciłam do domu z dwugodzinnym opóźnieniem i moje wielkie i ambitne plany napisania na blogu słówka o ludzkim ciele, fizjologii, Photoshopie i ile jest człowieka w człowieku spełzły na niczym. Pozostał klucz. Tylko jeden do samochodu. Zapasowego brak. Czeka mnie więc jeszcze wydatek w postaci zamawiania zapasowego klucza. Bo pozostałymi dwoma mogę sobie pokręcić w dowolnej dziurce i wyobrazić rzężenie zapłonu. Nie nadają się. I przyznam, że nie umiem wytłumaczyć, czemu odbierając samochód po wymianie wyrwanego zamka nie zrobiłam z tymi kluczami porządku. Chyba wszystko po to, bym teraz miała jawny dowód, że to, co innym nie przydarza się nigdy – mnie musi się przydarzyć. Może wrzucę to do jakiejś powieści. Tylko…, po co? Doświadczenie uczy mnie, że czytelnicy wierzą w to, co zmyślę, a nie w historie, które pisze życie. Kto by tam wierzył, ze można dwukrotnie jeździć do domu po zapasowy klucz. Przecież jest tyle fajniejszych zajęć.
PS A na zdjęciu ja i Piotr Muldner-Nieckowski podczas biesiady. Jeszcze nie wiem, że nie mam klucza. A może jeszcze mam? W końcu nie wiem czy zginął gdy szłam do Domu Literatury, czy wtedy gdy z niego wracałam…