Myślę, że nikt lepiej od pisarza nie wie jak w jego własnych książkach fikcja przeplata się z prawdą, ale wiedzą to też jego przyjaciele. Pamiętam, jak moja przyjaciółka wyczytała w „Tropicielach” dialog żywcem zaczerpnięty z jej własnego domu. „Kiedyś cię zabiję!” – powiedziała wtedy, ale też i śmiała się, że historię z życia dorosłego człowieka wplotłam do powieści o nastolatkach. Cóż… pasowała jak ulał.
Właściwie cały tydzień upłynął mi na tak zwanym „literaturzeniu się”, czyli pisaniu, czytaniu i rozmowach o literaturze. Dziś nastąpiło apogeum, bo jutro… powrót do pracy w charakterze reportera telewizyjnego. W każdym razie dziś (a właściwie wczoraj, bo gdy piszę te słowa jest już po północy) poszłam na spotkanie autorskie Marty Fox. Marta jest jak wino – im starsza tym lepsza w swoim pisaniu, a co za tym idzie spotkania z nią są coraz ciekawsze. Każde to zawsze zastrzyk dobrej energii. Tak było i tym razem. Ze spotkania wyszłam naładowana, bo i Zofia Czerwińska wspaniale czytała fragmenty książki „Kobieta zaklęta w kamień” i Marta wspaniale opowiadała o swoich pomysłach i o wykorzystaniu w powieści tego, co podsyła jej los. A pomysł z udziałem starej aktorki w reklamie zabiegu w rodzaju czyszczenia okrężnicy po prostu mnie zachwycił. I nawet nie dlatego, że ostatnio słyszałam, że starość można poznać po tym, że wypróżnienie sprawia większą przyjemność niż seks. Pomyślałam, że wszystkich nas inspiruje życie. Niestety czytelnicy często myślą, że pisarze wybierają do powieści historie autobiograficzne. Cóż… Niekoniecznie… Ja ze swojego życia biorę niewiele. Najczęściej czerpię z tego, co zdarza się innym i co mi ktoś opowie. A Marta? Z dzisiejszego z nią wywiadu i z jej książek wiem, że robi podobnie. Choć przecież wiedziałam to i wcześniej.
Kiedy 5 lat temu wydała książkę „Coraz mniej milczenia” przyszłam przeprowadzić z nią wywiad dla jednego z pism edukacyjnych. Rozmawiałyśmy o tym i owym oraz o książce, aż nadszedł czas rozstania. Wręczyłam wizytówkę umawiając się na autoryzację i wtedy… Marta krzyknęła ze zdumienia. Cóż się okazało? Gdy się przedstawiałam, umknęło jej moje nazwisko. Dopiero ujrzawszy wizytówkę załapała, że zetknęłyśmy się wiele lat wcześniej, gdy w połowie lat 80-tych w „Nowym medyku” publikowałam opowiadanie „Jeż”.
Wtedy w gazecie miało ukazać się moje zdjęcie, więc przyszłam do redakcji do fotografa. Za koszulą miałam swojego ukochanego szczura, z którym podróżowałam po Polsce. Szczur, a właściwie szczurzyca zwana Flaszką (najwspanialsze z moich zwierząt), w trakcie fotograficznej sesji wiercił się niecierpliwie, a po ostatnim trzasku migawki wylazł bezceremonialnie na wierzch i zamiatając ogonem wokół mej szyi usiadł na moim ramieniu. Marta była redaktorem w „Nowym medyku” i była świadkiem tego zdarzenia. Pięć lat temu przypomniała mi je i powiedziała, że historia Karoliny ze szczurem znalazła się w jednym z jej opowiadań w tomiku „Kapelusz zawsze zdejmuję ostatni”. Gdy po jakimś czasie przysłała mi tę książkę czytałam opowiadanie jak o kimś obcym, ale i jak o kimś znajomym, bo prawdę w fikcji zawsze wykorzystuje się po swojemu.
Dziś ze spotkania autorskiego Marty wyszłam z naszym wspólnym znajomym, którego dawno nie widziałam. I dawno nie miałam czasu pogadać z nim dłużej niż 5 minut. Tym razem przegadaliśmy cały wieczór. Opowiedział mi kilka takich historii, że kiełkują we mnie kolejne rozdziały, bo naprawdę najbardziej inspirujące jest życie. I nie koniecznie własne życie pisarzy. Moje bywa czasem przeraźliwie nudne. No bo ile razy mam pisać o tym, że znów dziś po raz kolejny zadzwonił do mnie jakiś facet i poprosił o podanie do telefonu tego pana Górala od okien…
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...