
Wiele razy obiecywałam, że o czymś za moment napiszę, że podzielę się jakąś myślą, a potem nie dotrzymywałam słowa. Nie jest to coś dla mnie charakterystycznego. Tak jak staram się doprowadzać do końca projekty tak samo staram się dotrzymywać danego słowa i spełniać obietnice. Dlaczego jednak tak mało piszę?
Powodów jest kilka. Jednym z nich jest śmierć blogosfery i przeniesienie się dysput do mediów społecznościowych. Tam trzeba napisać mniej, ale przecież my coraz mniej czytamy. A ja wielokrotnie czytałam w listach od czytelników bloga, że pisze za długie teksty. Co nie przeszkadzało im wypowiadać się bez ich przeczytania. Ale to już chyba taka przypadłość naszych czasów: „nie wiem, ale się wypowiem”. Drugim, który wynika z pierwszego, jest brak merytorycznej dyskusji wynikający po części z braku autorytetów, a co za tym idzie hamulców – pisałam kiedyś już, że internetowa anonimowość rozbestwia ludzi – a po części z bezmyślności. Ludzie nie zastanawiają się nad tym, jaki skutek będą miały napisane przez nich słowa. Tymczasem hejt, którego coraz więcej w internecie powoli przenosi się do rzeczywistości poza nim. Ataki agresji widać na filmach. Jednocześnie pogłębia się problem, który moim zdaniem wynika z chęci, by wyznawany przez nas pogląd był jedynym obowiązującym. Do tej pory było to charakterystyczne dla państw komunistycznych i postkomunistycznych. To tam inne poglądy były uznawane za niesłuszne i karane więzieniem. Dziś, gdy każdy w internecie może głosić swoje poglądy bez skrępowania zaczęło to być charakterystyczne dla wielu społeczeństw, które muszą mierzyć się z kryzysem demokracji. Na marginesie tylko przypomnę, że w demokratycznym państwie ateńskim prawa głosu nie miały kobiety i niewolnicy, więc nie była to demokracja powszechna. Tej ostatniej nie uważa zresztą za najlepszy ustrój polityczny, bo rządzi większość, a większość zawsze jest głupia. Nie wiem jednak jaki miałby być ustrój idealny. Gdybym to wiedziała być może zostałabym politykiem. Wiem, że rządy większości to rządy idiotów. Statystki są nieubłagane. Kto powinien rządzić? Kiedyś był cenzus społeczny (tylko szlachta), ale ten doprowadził do upadku kraju. Może więc powinni decydować ludzie mądrzy? Kto to jest mądry człowiek? Jaki procent społeczeństwa stanowi elita intelektualna? Czyli są to może osoby, które zajmują się działalnością umysłową na wysokim poziomie, np. pisarze, publicyści, filozofowie, krytycy, profesorowie, badacze itd.? Szacuje się, że może to być ok. 1-5% społeczeństwa, ale liczba ta jest płynna. Zapytany przeze mnie o to „słynny chatgpt” odparł, że „Elita kulturalna – artyści, twórcy kultury, kuratorzy, krytycy sztuki, menadżerowie kultury, aktorzy, muzycy o znaczącym wpływie to 1-3% społeczeństwa. Elita polityczna – osoby pełniące wysokie stanowiska w administracji państwowej, rządzie, samorządzie, partie polityczne na szczeblu krajowym i lokalnym, lobbyści itd. to mniej niż 1% społeczeństwa, bardzo elitarna i zamknięta grupa. Elita naukowa – wybitni naukowcy, profesorowie, laureaci ważnych nagród naukowych, osoby wpływające na rozwój nauki. To zwykle mniej niż 1%, często poniżej 0,5% społeczeństwa”. I teraz… Kiedy już wiemy, że ta elita to od 1-5%, a w demokracji rządzi większość, wiemy też (z ulicznych sond zamieszczanych w internecie, których oglądanie może wzmóc potencjalną depresję każdego wykształconego człowieka), że większość często nie odróżnia: sejmu od senatu, władzy ustawodawczej od wykonawczej, czy kodeksu od konstytucji, gdy mamy świadomość, że to owa większość wybiera – przestajemy się dziwić, że na świecie mamy to co mamy. Dotyczy to nie tylko wyborów politycznych (samorządowych, do sejmu i senatu czy prezydenckich oraz wszelkich referendów), ale też ankiet, głosowań w budżecie itd.
Kiedyś gdzieś napisałam, że może trzeba, by każdy przed przystąpieniem np. do czynnych wyborów do samorządu, parlamentu czy prezydenckich rozwiązywał krótki test ze znajomości tego za czym głosuje. Prawidłowa odpowiedź na 6 z 10 losowo wybranych pytań (dopasować jedną z czterech odpowiedzi jak w „Milionerach”) uprawniałaby do odbioru karty do głosowania. Zarzucono mi wtedy, że to jest antydemokratyczne. Tymczasem mnie chodziło o to, że głos świadomego politycznie człowieka liczy się tak samo jak głos kogoś, kto głosuje na Igrekowskiego, bo jak na niego zagłosuje, co udowodni robiąc zdjęcie swojej karcie do głosowania (słyszałam o takich przypadkach) obiecano mu piwo. Może zbadajmy, czy wie w ogóle po co głosuje? Czy wie po co te wybory? Dziś już wiem, że to też nie ma sensu. Ludzie często wybierają bez zrozumienia. Nie patrzą na programy polityków tylko na ich urodę, co na ich temat mówi Iksińska oraz na wiele innych rzeczy, które nie powinny być w ogóle oceniane. Kilka razy robiłam eksperyment ze znajomymi, których udało mi się namówić na wypełnienie testu na stronie „Latarnika wyborczego”. Byli to znajomi o różnych poglądach i wykształceniu. Eksperyment polegał na tym, że prosiłam, by najpierw na kartce napisali sobie nazwisko swojego kandydata, a potem… odpowiedzieli na pytania testu „Latarnika”. Nie musieli mi podawać ani nazwiska, które napisali na kartce ani tego, które wyszło im z tekstu. Prosiłam tylko o informację czy nazwisko, które wyszło im z testu było tym samym, które wcześniej napisali sobie na kartce. Proszę sobie wyobrazić, że u większości z nich te nazwiska się nie pokrywały. Co ciekawe, w późniejszych wyborach nie głosowali zgodnie z wynikami testu, a zgodnie z pierwotnym wyborem, który jak wynika z eksperymentu odbiegał od ich poglądów politycznych. Na moje pytanie czemu nie głosowali na osobę, która im wyszła w teście „Latarnika” wszyscy bez względu na poglądy odpowiadali, że nie mogą patrzeć na mordę tej osoby. I tu nie było ważne, że popierają jej poglądy, a nie popierają poglądów tego, na kogo oddali swoje głosy. Jak więc ten świat ma wyglądać dobrze? Co ciekawe rozbieżność między wynikami testu „Latarnika” a pierwotnym wyborem nie była charakterystyczna dla znajomych gorzej wykształconych. Także ci, którzy zgodnie z przytoczoną przez chatgpt definicją elity intelektualnej zagłosowali zgodnie z nie wiadomo skąd się biorącą sympatią, a wbrew swoim poglądom. Dlatego nie wiem, jak powinien wyglądać ustrój, który sprawi, że jakiś kraj będzie szczęśliwy, bo jak widać można zdać wymyślony przeze mnie test przedwyborczy uprawniający do czynnego w nich udziału, a potem zagłosować wbrew swoim poglądom, bo nie podoba nam się uroda czy sposób mówienia kandydata, choć z jego poglądami się zgadzamy, bo są zgodne z naszymi. A potem, gdy wygrywa nie ten, na kogo głosowaliśmy dostawać szału i obrzucać błotem zwolenników zwycięzcy.
Zostawmy jednak politykę i wróćmy do upadku autorytetów, czyli tego drugiego powodu mojego milczenia. Lektura mediów społecznościowych jest dla mnie dowodem, że fachowcy, znawcy etc., z którymi kiedyś liczyła się opinia publiczna, nie są już autorytetami. Moment, w którym zdanie specjalisty kwestionują laicy jest tym, w którym mnie opadają ręce. Chodzi mi o sytuacje, kiedy specjalista w jakiejś dziedzinie wypowiada się w sposób kulturalny i merytoryczny, a jego słowa kwestionuje w chamski sposób laik, który uzurpując sobie prawo do negowania czyjegoś popartego merytorycznymi argumentami zdania, powołuje się na wolność wypowiedzi. Jego śmiałość w prezentowaniu swoich poglądów, często przeczących wiedzy i nauce jest wielka, a fakt chowania się za anonimowością sprawia, że często wygłasza je w sposób wulgarny i bez żadnych zahamowań. Bywały momenty, gdy z takimi osobami wdawałam się w merytoryczną dyskusję i spokojnie rzeczowo tłumaczyłam różne rzeczy. Ale już też mi się nie chce, bo szkoda mojego czasu. Dysputa zbyt często przypomina przysłowiowe kopanie się z koniem. Są to ludzie, których żadne rzeczowe argumenty nie przekonają ani do tego, że nie wszystko na dany temat wiedzą ani do tego, że warto posłuchać fachowca.
Zdaję sobie sprawę, że przydałoby się podać konkretne przykłady, ale ponieważ mogłyby one wywołać skutek, którego nie chcę, czyli kolejną jałową dysputę – stąd pozwalam sobie na brak szczegółów. Napomknę tylko, że chodzi mi o tematy zarówno z zakresu prawa czy medycyny, ale też biologii, geografii, historii, sztuki, literatury czy szeroko pojętej kultury.
I to właśnie dlatego nie chce mi się pisać tu tak często jak robiłam to wcześniej. Ilekroć mam już pod palcami temat, który w moim pojęciu warto byłoby poruszyć, tylekroć widzę już reakcję wulgarnych laików i wtedy… litery i całe zdania wpadają z powrotem do głowy. Siedzą tam tygodniami po to, by nigdy nie ujrzeć już światła dziennego, bo po jakimś czasie zostają wyparte przez nowe tematy i tak dalej…. Być może tak zaczyna się samotność pisarza w świecie cyfrowym.