Szkielet w szafie, czyli czekając na mail

Spread the love

Czasem myślę, że za dobrze mnie wychowano. Niby umiem siarczyście przekląć, ale… nie wyzywam ludzi. Teoretycznie wiem, jak trzaska się drzwiami, ale… nie robię tego. Odpisuje na listy. Czasem jednym zdaniem, ale jednak. Pewnie dlatego z roku na rok coraz częściej zastanawiam się czy w tym pędzącym świecie jest miejsce dla mnie?
Pamiętam zdarzenie sprzed wielu lat. On, chłopak z dobrego domu, znany i ceniony gitarzysta. Właśnie zakończył z nim współpracę zespół, dla którego skomponował wiele przebojów. Moja przyjaciółka chodziła z nim do liceum. Namawiała więc: „Zrób wywiad z rockmanem do Cogito. Może mu to w czymś pomoże”. Prowadziłam tam wtedy rubrykę „Krok w rock”. Zadzwoniłam do gitarzysty. Był niemiły. Miałam wrażenie, że łaskawie zgadza się na wywiad. Pojechałam jednak. Przyjaciółka tak prosiła. Rockman „bufonił” się przede mną dobra godzinę. Ale jakoś wywiad powstał i został wydrukowany. Potem wielokrotnie mieliśmy do czynienia ze sobą, bo świat jest mały, a ludzie z jednego pokolenia i o podobnych zainteresowaniach znają się między sobą. Tak więc widywaliśmy się. A to urodziny lidera zespołu, dla którego komponował te przeboje, a to impreza wspólnej koleżanki. A to wernisaż kolegi. Za każdym razem ego rockmana unosiło się pod sufitem jak wielki balon braci Montgolfier. Pamiętam imprezę, na której byłam razem z Eksiem – jeszcze jako jego żona. Eksio go nie znosił. Właśnie za tę bufonadę. Nawet postanowił zakpić i zanucił: „It’s my life” mówiąc do bufonowatego rockmana: „To jest przebój!” choć nie lubił piosenki Dr Albana, a nawet była dla niego synonimem obciachu. Mniej więcej dwa lata później spotkałam gitarzystę przed McDonald’s. Oboje wchodziliśmy do środka. On przede mną, ja za nim. Wchodząc odwrócił się. Nasze spojrzenia się spotkały. Powiedziałam „cześć”. W odpowiedzi zostałam odepchnięta, a drzwi od McDonald’s niemal zamknęły mi się na twarzy, bo rockman zamiast je przytrzymać pchnął w moją stronę. Gdybym nie cofnęła głowy być może nawet spadłyby mi okulary. Nie wiem czemu to zrobił. Zemsta za zachowanie męża, z którym wtedy już byłam w trakcie rozwodu? Nie wierzę w to. Byłoby to głupie. Ci, którzy go znają twierdzą, że po prostu „ten typ tak ma”. Po latach, kiedy co jakiś czas widujemy się i obserwuję więcej takich zachowań z jego strony, potwierdzam: ten typ tak ma.
Przypominam sobie jednak to zdarzenie bardzo często. Nie. Nie było mi wtedy nawet przykro. Byłam zdumiona. Ja nie zatrzasnęłabym drzwi przed nosem nikomu. Nikogo bym też nie pchnęła drzwiami. Tymczasem z roku na rok, z miesiąca na miesiąc i tygodnia na tydzień coraz częściej obserwuję takie postępowania. Coraz więcej jest wśród nas takich typów. Schamieliśmy. Nie mówimy „dzień dobry” i nie odpowiadamy na „dzień dobry”, nie mówimy „dziękuję”, rzadko wypowiadamy „proszę”. Ostatnio często w sklepach słyszę do sprzedawczyni: „pani da…”
Gdy nie chcemy z kimś rozmawiać to najczęstsze słowa w naszym języku to już nawet nie osławione „spieprzaj dziadu”, a po prostu „spierdalaj”. Nie umiem tak. Mimo wszystko staram się grzecznie rozmawiać nawet z akwizytorami, choć ich telefony, którymi próbują namówić na przykład na korzystne lokaty finansowe, doprowadzają mnie do szału, bo jak będę chciała coś gdzieś ulokować – sama znajdę drogę. Znajomi jednak radzą: „powiedz ‘spierdalaj’, to nie będą dzwonić”. Ale ja nie chcę. Chcę kulturalnie poprosić o nietelefonowanie do mnie z takimi propozycjami. Choć to też jest jak grochem o ścianę.
Jednak tym co mnie najbardziej denerwuje jest brak odpowiedzi na maile. Czemu ja odpowiadam choć jednym słowem: „Przeczytałam”. Czemu inni nie są w stanie wykrzesać z siebie nawet tyle? Czemu ja jestem w stanie odpisać na mail z prośbą o wsparcie 1%, że „dziękuję za list, ale prośby spełnić nie mogę, bo mój 1% jest dla autystycznego Piotrusia”? To jedno czy dwa zdania. Ale dlatego kogoś informacja, że maile, które śle jednak dochodzą.
Pisałam tu, jak w swoim czasie wysłałam kilkaset maili z prośbą o wsparcie produkcji monodramu Ulubionego „Listy do Skręcipitki”. Większość pozostała bez odpowiedzi. Wydzwaniałam potem, pytałam czy mail dotarł, słyszałam, że nie. Słałam więc drugi raz imienny mail do tej samej osoby zaznaczając w opcjach wysyłania, by otrzymać potwierdzenie przeczytania. Potwierdzenie przychodziło. Jego treść informowała mnie, że mój mail został… skasowany bez czytania.
Gdy przygotowaliśmy spektakl „Bubloteka” wysłałam znów kilkaset maili. Tym razem, by móc ten spektakl gdzieś w Polsce pokazać. Wykonałam w tym celu także kilkaset telefonów. W mailach podawałam linki do ukrytych na portalu YouTube rejestracji spektaklu. W telefonicznych rozmowach informowałam, że można obejrzeć rejestracje. Jednak licznik wyświetleń rejestracji nie posunął się w przód ani na jotę. Na żaden z maili nikt mi nie odpowiedział. Dzwonić przestałam, bo ludzie byli dla mnie po prostu niemili i traktowali jak najgorsze gówno. Wprawdzie moja korona mocno siedzi i nie tak łatwo ją zrzucić, ale i moja pokora ma jakieś granice. Przestałam proponować spektakl. Nie mam siły zderzać się ze ścianą.
Teraz kolejny tydzień czekam na odpowiedzi z kilku miejsc. Konkretnie od wydawców, tłumaczy, redaktorów. Czekam. Nawet na jedno zdanie brzmiące odmownie. Bo odmowa miła nie jest, ale… jest konkretem. A tak… czekam. I oczywiście przypomina mi się dowcip.

Co to jest szkielet blondynki w szafie?
Zwyciężczyni ubiegłorocznej zabawy w chowanego.

Niedługo to będę ja. Tyle, że nie w szafie, a w gabinecie.

PS Dziękuję wszystkim czytelnikom licytującym moje książki na aukcjach charytatywnych Allegro, z których dochód przeznaczony został na cele Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, którymi w tym roku są:

  1. ratowanie życia i zdrowia dzieci na oddziałach ogólnopediatrycznych,
  2. zapewnienie godnej opieki medycznej seniorom.

Dzięki wam udało się zebrać 991 (słownie: dziewięćset dziewięćdziesiąt jeden) złotych.

  • Powieść „Tropiciele” uzyskała w tym roku 222,50 zł.
  • Powieść „LO-teria” 160 zł
  • Powieść „Klasa pani Czajki” 152,50 zł
  • Książka „Kurs dziennikarstwa da samouków” 152,50 zł, ale wygrywający licytację wpłacił 200 zł
  • A książka „Syn dwóch matek” (której uroczysta premierę miała miejsce 26 stycznia w Domu Spotkań z Historią) 256 zł.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...