Od kilku dni media informują mnie (na szczęście nie wszystkie), że była żona pewnego byłego premiera wydała książkę. Ponieważ i tak wszyscy wiedzą o kogo chodzi, a owa pani bardzo chce być medialna – napiszę wprost. Mam na myśli Izabelę Olchowicz-Marcinkiewicz i jej książkę „Zmiana”. Ponieważ półtora roku temu napisałam sztukę o tym, jak popkultura zżera kulturę, jak pamiętniki celebrytów wypierają z bibliotek naprawdę wartościowe dzieła, więc… postanowiłam zajrzeć do wyznań „słynnej” z „fajnej bluzeczki” Izabel, która w swoim czasie pisała wiersze na blogu eks premiera, dziś występującego w roli podwójnego eks, bo także eks męża. Gdyby nie moja własna sztuka na pewno nie miałabym takich chęci. Ale chciałam zobaczyć, czy od napisania przeze mnie „Bubloteki”, jako społeczeństwo nadal zjeżdżamy po równi pochyłej w piekielną otchłań bzdur?
Najpierw pojawiły się u mnie dwa podstawowe pytania. Kto to wydał? Gdzie tę książkę znaleźć? I tu natknęłam się na pierwszy problem. Szybko bowiem okazało się, że książka istnieje jedynie na specjalnej stronie internetowej założonej przez… samą Izabel (i na portalu Amazon). Mało tego! By ją przeczytać trzeba ją kupić, czyli zapłacić prawie 20 złotych. Nie jest to wielka suma, ale nie lubię kupować kota w worku. Lubię książkę obejrzeć. Zwłaszcza gdy nie wiem, jak autor pisze, albo podejrzewam, że nie robi tego zbyt dobrze. Tu miałam takie podejrzenia, bo pamiętałam „wiersze” tej pani. Tej książki i tak bym zresztą nie kupiła. Mam gigantyczną bibliotekę liczącą kilka tysięcy woluminów i już mi się książki w domu nie mieszczą, więc starannie dobieram te, które kupuję. Tę bym przeczytała na stojaka w księgarni lub pożyczyłabym z biblioteki. Nie jest to jednak możliwe. Książka jest bowiem tylko w wersji elektronicznej. Zajrzałam więc we fragmenty oferowane za darmo. Treści nie ma tam za wiele, ale można poznać styl. Powinnam przemilczeć, ale napomknę, że przydałaby się jednak jakaś redakcja i korekta. Tak, jak i umieszczone na stronie nagranie, w którym autorka zachęca do przeczytania, powinno być zrobione jeszcze raz, bo pani robi koszmarne błędy językowe. Wrócę jednak jeszcze do książki. Na górze każdej ze stron darmowych fragmentów napisano: „wersja demonstracyjna – kopiowanie zabronione”. Nie bardzo jestem w stanie wyobrazić sobie, co z tego, co przeczytałam (dostępne są cztery strony i okładka) miałabym skopiować i w jakim celu. Nie bardzo jest bowiem co cytować. Nie bardzo jest też co streszczać. Ktoś powie, że przecież to tylko cztery strony, ale są dzieła, których cztery strony to AŻ cztery strony. Te cztery strony „Zmiany” nie zachęciły mnie. Nawet nie dlatego, że nie lubię elektronicznych wersji. Lubię papier. Lubię czytając zobaczyć, ile zostało mi do końca lektury. Lubię wrócić do początku, jak książka jest dobra. Lubię też czasem ołówkiem napisać coś na jej marginesie. Ale jeśli coś jest pasjonujące to przeczytam i na ekranie komputera. Po czterech stronach wnioskuję, że „Zmiana” taka nie jest. Jednak tej książki w ogóle nie ma w formie papierowej. Mimo tego Izabel i jej publikacja trafiły do mediów, a nawet telewizji śniadaniowej. Redaktor Mateusz Hładki przeprowadził z autorką wywiad w Dzień Dobry TVN, z czym zapoznałam się w sieci. Wprawdzie moim zdaniem fakt, że w ogóle wywiad powstał jest szkodliwy, bo są osoby, których nie powinno się zapraszać do żadnych stacji telewizyjnych, ani do żadnych programów, gdyż te osoby nic sobą nie reprezentują. Pal jednak sześć! Takie mamy widać czasy, że mentorami są już nie tylko dziewczyny wydymające ostrzyknięte botoksem wargi na trybunach stadionów, nie tylko żony piłkarzy, ale też byłe żony byłych premierów same sobie wydające książki w wersji elektronicznej. W każdym razie powstał bardzo zgrabnie przeprowadzony wywiad, z którego wynika (a nie mam podstaw by nie wierzyć dziennikarzowi, który publikację przeczytał), że w „Zmianie” wszystko kręci się wokół małżeństwa Izabel z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Małżeństwa, które w swoim czasie ośmieszyło polityka. Nawet nie dlatego, że pozwalał narzeczonej korzystać ze swojego bloga, by zamieszczała na nim te straszne wiersze. Ani nie dlatego, że do sieci wyciekło nagranie, kiedy premier szykował się do wywiadu, a tuląca się do niego Izabel pytała, czy ma fajną bluzeczkę, co zaowocowało potem grą komputerową w ubieranie Izabel. Promowanie prywatnego życia w tak tandetnej formie musiało doprowadzić polityczną karierę Kazimierza Marcinkiewicza do tragicznego końca. Dziś rzadko kto pyta go o zdanie, choć być może pytano by częściej, gdyby nie eks żona.
Autorka we wstępie „Zmiany” napisała: „Nie jestem pisarką, nie miałam ambicji nią zostać, jednak czasem przychodzi moment, że zbiera się w człowieku masa przemyśleń i wtedy zabiera się do pisania.” Prawda. Też mam różne przemyślenia. Też je zapisuję. Ale na litość boską nie wszystkie publikuję! Ludzie często piszą. Nie wszystkie jednak swoje zapiski upubliczniają. Barbara Himilsbach, którą miałam przyjemność poznać, pisała pamiętnik. Pisała dla siebie. Pisała z tęsknoty za mężem – Janem Himilsbachem. Nie miała zresztą zamiaru tego pamiętnika wydawać. Został opublikowany po jej śmierci. Stanowi wstrząsający zapis trudnej miłości i tęsknoty za zmarłym mężem, z którym życie nie było usłane różami.
„Książka” byłej żony nieszczęsnego polityka podobno jest o adopcji, bezpłodności i depresji. Tak twierdzi autorka. Ale z wywiadu wynika, że w większości jest jednak o jej małżeństwie. Tak też wnioskuję na postawie tych czterech stron bezpłatnej zajawki. Izabel twierdzi, że mąż nigdy jej nie kochał. Być może. Problem jest w tym czy to kogokolwiek poza nią obchodzi? Z zainteresowania mediów publikacją „Zmiana” oraz faktu zaproszenia tej pani do TVN-owskiej śniadaniówki wnioskuję, że niektórzy dziennikarze myślą, że tak. A skoro ludzi to interesuje powstaje pytanie. Czemu ta pani nie znalazła poważnego wydawcy na swoje wyznania? Takiego, który zrobiłby chociaż korektę tekstu, że o redakcji nieśmiało napomknę? (Własnych błędów nigdy się nie widzi. Dlatego pisarze mają redaktorów i korektorów swoich książek.) Z badań polskiego rynku wydawniczego wynika, że gdy książka sprzeda się w nakładzie wyższym niż 5 tysięcy jest to sukces. Czemu żaden wydawca nie zainwestował w to „dzieło” i nie zechciał tego wydać? Czemu słynna Izabel wydała to sama i to w takiej formie? Książka papierowa zawsze trafia do Biblioteki Narodowej. Gdzie trafia taka, która jest tylko elektroniczną?
PS W czym gorszy jest „mój” Nino z Lailonii i jego opowieść o bezdomności? A jednak nikt nie chce go zaprosić do żadnej telewizji. Ale cóż… nie był mężem żadnej pani polityk.
PS.2. Ponieważ po tym tekście odezwała się do mnie jego bohaterka, co zostało przeze mnie opisane tutaj, zniesmaczona tym kontaktem usunęłam z wpisu tagi z nazwiskiem jej i jej byłego męża.
Nie chcę cenzurować tego tekstu, ale ponieważ ten wpis na blogu wyskakuje w wyszukiwarkach po wpisaniu nazwisk tych państwa, wolę, by link do niego był umieszczony na szarym końcu listy wyszukiwania.