Zmogło mnie, czyli o wszystkim i o niczym

Spread the love

Plany były wielkie, ale… w ubiegłą sobotę na weselu przyjaciółki rozbolał mnie żołądek i… ciągnęło się to kilka dni, by przejść w temperaturę, ból gardła, kaszel i mnóstwo innych dolegliwości. Najgorsze jest to, że z tym choróbskiem chodziłam. Wynika to z tego, że jestem ewidentnie nieasertywna Powinnam była odwołać: środowe spotkanie autorskie, oprowadzanie wycieczki po TVP i wczorajsze jurorowanie w konkursie poetyckim w jednym z podwarszawskich gimnazjów. Ale było mi głupio. Ponieważ były to zajęcia, za które nie pobierałam wynagrodzenia, więc oczywiście nie chciałam, by ktoś pomyślał, że jak mi nie płaci to się nie wywiązuję z obietnic. Efekt jest taki, że… ledwo widzę na oczy. Bez przerwy śpię, a w przerwach oglądam… straszne głupoty, bo nie mam siły trzymać w reku żadnej książki, chyba, że będzie bardzo cienka, ale taka koło łóżka nie leży. Zaś wstać i iść szukać czegoś innego niż to co wokół barłogu, to ja po prostu nie mam siły. Nie mam tez siły napisać nic mądrego. 
Dlatego tylko napomknę o homoerotycznych wierszach Tadzia Olszewskiego, na wieczorze którego byłam i wróciłam zachwycona liryzmem. (A mój syn usłyszawszy jeden wiersz powiedział: „Nigdy bym się nie domyślił, że to homoerotyczne, gdybyś mi nie powiedziała.” Cóż… miłość to miłość. Jest jedna i jest uczuciem. I nie ważne między kim a kim.) 
Tylko napomknę o wyjątkowo niegrzecznych dzieciakach z pewnej szkoły w Warszawie, z których jeden poinformował mnie, że będzie piłkarzem, na emeryturę przejdzie w wieku lat 40-tu i wtedy zarabiać na niego będzie żona, którą obowiązkowo zostanie głupia blondynka. On wtedy będzie grał na Play Station. 
Napomknę też, choć nie wiem, czy powinnam, o gównie (nie bójmy się tego słowa), które wysmażył Press o naszej redakcji. Na stronach Press opisano, że rzekomo jest u nas jakaś groźba strajku w święta. Press dostał od kogoś jakiś list (nawet nie wiem, czy drogą mailową, czy faxem czy pocztą tradycyjną) i podany w liście telefon do… jednego z naszych dziennikarzy. Press do tego dziennikarza zadzwonił, dowiedział się, że strajk planowany nie jest. Nota bene dziennikarz jest wściekły, że ktoś podał jego prywatną komórkę. Mimo wyjaśnień dziennikarza Press zamieścił informację, że strajk będzie. Dno! 13 lat pracuję w tej instytucji, więc chyba coś bym wiedziała. Mimo że ostatnie dni byłam w redakcji duchem, a ciało jak było, to leżało z głową na stole i umierało. Pod wpisem w Pressie jest mnóstwo komentarzy. Większość… oczywiście anonimowe. I w tych anonimowych komentarzach opluwani są konkretni ludzi z imienia i nazwiska. Coś obrzydliwego! Bo to jest to! To o czym tu wielokrotnie pisałam! Anonimowość internetu rozbestwia. Rzadko kto zdaje sobie sprawę, że anonimowy komentarz jest jak kamień rzucony zza płotu. Potem zaglądamy za płot, pytamy kto rzucił, a tam… sto par oczu patrzy na nas i nikt się nie przyznaje. Nie ma nic bardziej tchórzliwego poza anonimem. 
Kilka dziewczyn, które po wpisem w Pressie podpisały się z imienia i nazwiska, że nic nie wiedzą o strajku, ktoś anonimowo nazwał lizuskami. Lizuski? Odważne laski! Choć może lepiej byłoby napisać pismo do Press, a nie komentarz pod nieprofesjonalnym syfem. Gdzie ja pracuję! Od razu przypomniało mi się jak niecały rok temu, ktoś przysłał do dyrekcji anonim z doniesieniami na jedną z naszych szefowych. Anonim wyciekł, gdy dyrekcja została odwołana. Życzliwa owej szefowej koleżanka pokazała jej anonim, powiedziała, ze jest ona pierwsza do zwolnienia i… podobno zasugerowała moje autorstwo, bo… jestem pisarką i prowadzę bloga! Większej bzdury, jak żyję nie widziałam. Przypomina mi to kawał o bacy, którego oskarżono o pędzenie bimbru, bo… znaleziono u niego aparaturę. Baca z kawału odparł:
– Oskarżcie jeszcze o gwałt. Bo aparaturę też mam. 
Przyznam, że atmosfera w pracy i to co opublikował Press nie pomaga w zdrowieniu. Dobrze, że na chwilę zadziałała aspiryna i mogłam skreślić choć te parę słów, by dać znać czytelnikom, że żyję. Kolejny dzień przychodzą listy z pytaniami o ciszę na blogu. A ja nie jestem w stanie odpisać nic więcej poza zdaniem „Mam 39 stopni”. Wstyd się nawet przyznać, że oglądam kolejne odcinki „Strasznego filmu” na DVD, ale nic mądrzejszego do mnie nie dociera. 
Aha… i tylko napomknę, że mój pies jest jamniczym potworem. Wczoraj zjadł mi trzy banany, które ukradł! Potem te banany zwrócił na dywan i do mojego łóżka. A to czego nie zwrócił – wydalił. Też na dywan. Nie jest głodzony!!! To było jego jesienne polowanko. Cholera jasna!

PS. A tak bardzo chciałam napisać o tych wierszach Tadeusza Olszewskiego… Tyle Tadziowi zawdzięczam. Tyle uwagi mi w swoim czasie poświecił. Tak bardzo chcę wyzdrowieć. Zwłaszcza, że jutro… zdjęcia do programu.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...