Czekając na śmierć

Spread the love

„Jedyne co się Panu Bogu nie udało to starość” – mówiła moja sąsiadka. Była to pani, która ciężko chorowała na gościec zniekształcający. Ostatnie lata życia spędziła zresztą leżąc i czekając na śmierć. Nie działały już mięśnie ani rąk ani nóg, a kości na tyle dawno zmieniły swoje miejsce, że dłonie jej wyglądały jak połamane wiązki patyków, a stopy, jak korzenie imbiru. Spędzałam z nią sporo czasu. Opowiadała mi o swojej młodości, życiu, mężu, pieskach, kotkach i dzieciach. Najczęściej jednak mówiła o tym, że strasznie boi się śmierci. Nie bardzo wiedziałam co odpowiadać, więc przeważnie milczałam. Dziś pewnie zacytowałabym Wałęsę, który powiedział, że  jest pewien, iż w zaświatach jest lepiej niż na Ziemi ponieważ gdyby było inaczej „to ktoś by stamtąd uciekł”. Mimo wszystko wydaje mi się, że z sąsiadką lubiłam rozmawiać. Choć… miałam o niej swoje zdanie. Była wścibska. Pamiętam, jak kiedyś, gdy już jako nastoletnia pannica ją karmiłam, powiedział, że ciągle się zastanawia ileż pieniędzy mają sąsiedzi z dołu, bo tam teraz trzy osoby pracują. Oj, jak mnie to zaglądanie w cudzy portfel rozzłościło. Powiedziałam wtedy:

– Trzy osoby pracują, ale cztery gęby do żywienia, bo najmłodsza córka jeszcze się uczy. A u państwa trzy pensje, i trzy gęby do żywienia, a pani nawet butów nie potrzebuje.

Grzeczne to nie było, ale jakoś od małego nie lubiłam wścibstwa. Z czasem jednak nauczyłam się tego, o czym mówił mój Ojciec, czyli patrzenia na ludzi przez palce. Dlatego dziś często wybaczam dziwactwa, wady i śmiesznostki. Choć czasem zdarzają się wyjątki. Z reguły jednak dotyczą chamstwa. Sąsiadka o której wspominam, kiedy byłam mała, a ona jeszcze jako tako chodziła, przychodziła czasem zostać ze mną, by moja mama mogła wyjść do sklepu itd. Grzebała nam w szafach. Pewnego dnia zbiła wazon z ametystu – część zabytkowego kominka, którą ojciec dostał do wyceny z jakiegoś muzeum. Była chryja niesamowita. Nie pamiętam, jak się zakończyła, a i spytać dziś nie mam już kogo, ale wiem, że ametystowy wazon wraz z okruchami, do dziś stoi w bibliotecznej szafie. Wówczas moim rodzicom do głowy nie przyszło, że schorowana staruszka sąsiadka, która mieszka obok, może grzebać po szafach. A jednak! Ja od małego wiedziałam, że co nie moje – tego nie ruszam. W ojcowskich szufladach i zakamarkach zaczęłam grzebać dopiero po jego śmierci, której też się absolutnie nie spodziewałam. Ojciec śmierci się nie bał. Gdy skończył 60 lat powiedział, że przeżył rok dłużej niż jego ojciec, a to oznacza, że każdy rok jest darowany. Wyglądał zawsze na starszego niż był. Choć urodził się w 1932 roku często podejrzewano go o czynny udział w kampanii wrześniowej.

Po śmierci Ojca znalazłam w domu różne cudeńka. Bynajmniej nie złoto i brylanty, ale po prostu – papiery. Część z nich znałam, istnienia wielu nie byłam nawet świadoma. Teraz się przydają. To dzięki nim w swoim czasie wydałam książkę „Dziewiętnastoletni marynarz”, której głównym bohaterem jest brat mojego dziadka i jego listy ze Szkoły Morskiej w Tczewie. Teraz wraz z Ulubionym zrobiliśmy monodram „Listy do Skręcipitki”, do którego scenariusz powstał w oparciu o listy mojego pradziadka do prababci. Niedawno nagrano ze mną program „Saga Rodów”. To cykl reportaży opowiadający o rodach ludzi związanych z Warszawą i Mazowszem. Między innymi dzięki papierom, które odziedziczyłam po Ojcu, mogłam opowiedzieć o swoich przodkach. I tak powstał odcinek zatytułowany „Saga rodu Piekarskich”. Ponieważ dla potrzeb programu musiałam wyjąć z szuflad masę dokumentów i fotografii, więc postanowiłam je zeskanować. I tak od papierka do papierka przysiadłam i stworzyłam stronę genealogiczną, na której (z myślą o rodzinie, kuzynach, dalekich i bliskich powinowatych, a także wszystkich innych, którzy lubią takie rzeczy) staram się codziennie coś zamieszczać. Głównie skany dokumentów i zdjęć, bo aż tyle czasu na pisanie – nie mam.

Te odziedziczone po Ojcu papiery przydają się nie tylko dlatego, że tworzę coś nowego. Takie zetknięcie się z żywą historią sprawia, że pytanie o to, „Co po nas?” staje się bardziej natarczywe.

Zawsze miałam świadomość kruchości życia, przemijania, chwilowości człowieka na świecie, ale w zderzeniu z dokumentami, ilością (bo już nie liczbą) przodków, którzy rozlewają się we wszystkie strony, jak bezkształtna masa, czuję się na świecie coraz bardziej, jak ziarnko piasku. Jednocześnie z coraz większym zdumieniem i pewnego rodzaju obrzydzeniem spoglądam na świat celebrycki, który tworzy się przy okazji programów typu „Warsaw shore”, „Miłość na bogato” czy „Wawa non stop”. Ich niezachwiana wiara w bycie panami świata jest często powalająca.

Kilka dni temu trafiłam do domu pewnej starej pisarki. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo pani z pewnością nie chciałby, aby ta historia ujrzała dziś światło dzienne i była z nią kojarzona. Dlatego nie podam ani jednego tytułu jej książki, ani jej wieku, ani szczegółów życiorysu. W każdym razie przy kawie i maślanych herbatniczkach rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. Widząc stojącą opodal maszynę do pisania spytałam m.in. o to, czy pani coś pisze. To co usłyszałam mną wstrząsnęło. Pani cały czas pisze, bo jak powiedziała, „głowa działa”, ale oto jedną książkę już napisaną – straciła. Pani jest samotną osobą. Zakręcił się koło niej pewien młody człowiek, który przedstawił się jako wielbiciel jej twórczości. Znał wszystkie jej książki. Sporo o nich wiedział. Powiedział, że będzie jej menagerem i załatwi parę wywiadów. Pani, jak sama powiedziała, niespecjalnie na tym zależało, ale… młody człowiek załatwił. Honorarium on zainkasował, ale ostatecznie, jak powiedziała staruszka, „mam emeryturę, mam honoraria, głodem nie przymieram, a młody agent literacki, doktoryzujący się z literatury polskiej, jest chorowity, słabowity i pewnie mu się przyda”. Tym załatwieniem wywiadów czujność staruszki została poważnie uśpiona. Koniec końców dała mu do przeczytania jedyny egzemplarz swojej książki, której nie zdążyła jeszcze złożyć w wydawnictwie. Nigdy nie dostała go z powrotem. Młody człowiek z uporem maniaka wmawiał, że już jej oddał. Świadków nie było. Staruszka swoje lata ma. Kto uwierzy starszej osobie? Skoro wielu nie dożywa tak sędziwego wieku, a jeżeli już, to towarzyszy im koleżanka skleroza lub kolega Alzheimer? To jednak był nie koniec opowieści. W tym samym mniej więcej czasie, gdy w rękach młodego człowieka znajdowała się nowa książka, ale starowinka jeszcze nie upomniała się o jej zwrot, bo wyjechała na letnisko pracować nad kolejną, tenże młody człowiek przyjechał do niej i powiedział, że jest u niej w domu wymiana liczników wody. Że będzie jeszcze przez dwa dni za darmo, a potem trzeba będzie płacić. „Najważniejsza jest pani książka – zapewniał. – Ja za panią wszystko załatwię i przypilnuję.” Pisarka dała mu klucze od mieszkania. Następnego dnia, niespodziewanie przyjechała. Jak mi opowiadała trafiła się tzw. podwoda, a ona zapomniała z domu notatek. Stanęła w drzwiach. Mieszkanie wyglądało, jak po rewizji. Wyprute były wszystkie szuflady. Mody człowiek miał obłęd w oczach. Jak mi mówiła, czuła, że nie zabił je chyba tylko dlatego, że z miejsca zaproponowała obiad w restauracji – na swój koszt. Wyszli. Z jej rzeczy zginęły dokumenty, świadectwa pracy, papiery itp. Oczywiście też i inne przedmioty. Prawnik powiedział, że sprawa jest nie do wygrania, bo sama dała mu klucze. Świadków przekazywania książki nie było, a w sądzie, w razie rozprawy usłyszy, że jest to zemsta starej baby za to, że… ów młody człowiek nie chciał być jej kochankiem! Zatkało mnie! Ale… fakt. Tak to może wyglądać z boku. Starsza pani i młody człowiek. To zawsze jest podejrzane. Ja nie starsza pani, a jednak… jakże często prymitywnie odbierana jestem ja i Ulubiony?

Pani nie chce chodzić po sądach. Powiedziała zresztą, że żal jej młodego człowieka. Że jeśli się uda i zdąży przed śmiercią – odtworzy książkę z pamięci, choć na pewno nie będzie to już to samo.

Śmierć. Pani z kosą przeplatała się często w naszej rozmowie. Spytałam rozmówczynię, czemu nie pisze na komputerze.

„Bo ja dwadzieścia lat temu już czekałam na śmierć. I właściwie cały czas jej się spodziewam.” To była jedyna rzecz, która mnie ubawiła. Śmierć przecież przeważnie nie przychodzi wtedy, kiedy jej pragniemy. Ona przychodzi wtedy, kiedy się jej nie spodziewamy, a nawet nie chcemy. Podejrzewam więc, że moja rozmówczyni jeszcze pożyje. Jest zbyt żywotna, zbyt świadoma, a co najważniejsze zbyt zdrowa. Opowiedziałam jej zresztą stary kawał o Jasiu, który kłócił się z kolegami, kto z nich ma starszego dziadka.

– Mój ma osiemdziesiąt lat! – mówił Krzysio.
– Mój dziewięćdziesiąt – powiedział Andrzejek.
– A mój był tak stary, że musieliśmy go zastrzelić – powiedział Jasio.

Kawał straszliwie ucieszył staruszkę, która śmiała się dobry kwadrans. Kiedy powiedziałam jej, że przecież wie, że śmierć nie przychodzi wtedy, kiedy chcemy, odpowiedziała, że ona wie, ale… I tak zaczęłyśmy obie się zastanawiać, czy ten młody człowiek, który na tę jej śmierć czeka, ma tego świadomość? On ewidentnie trzyma te dokumenty, a także książkę, by na nich po jej śmierci zarobić. Spytałam, czy nie myślała o tym, że skoro jest taka sytuacja, a nie bardzo jest z niej wyjście, to może warto zdeponować gdzieś kopertę z informacjami o tym. By po jej śmierci, każdy w czyje ręce trafi maszynopis ukradzionej książki, czy dotyczące jej dokumenty – wiedział, że taka jest ich historia. Powiedziała, że to zrobiła. Choć wolałaby, aby młody człowiek dobrowolnie jej wszystko zwrócił. Fakt. Po jej śmierci może już nie być odwrotu. Rzecz się wyda. I tylko pytanie: Czy ktoś uwierzy zapiskom  z koperty? Czy też może uzna, że to zemsta odrzuconej starej kochanki, tylko tym razem zemsta zza grobu?

Ta rozmowa miała miejsce kilka dni temu, ale cały czas tkwi mi w głowie. Choć rozmawiałyśmy też na inne tematy – o mediach, telewizji, teatrze, modzie, literaturze, życiu, kotach, psach czy dzieciach, a jednak ten fragment najmocniej utkwił mi w pamięci. Dla pisarza utrata dzieła jest czymś strasznym. Ja zawsze robie kilka kopii. Ślę sobie na drugi komputer itd. Żałuję, że nie został ślad po moich powieściach i opowiadaniach z czasów podstawówki. Może nie były najwyższych lotów, ale ciekawe byłoby poczytać, co czym pod koniec lat 70-tych pisała dwunastolatka. Byłoby to ciekawe, nawet gdyby było nie wiem jak słabe. W nocy nie mogłam spać. Myślałam o jej książkach, o stylu pisarskim, o tym, że skradziona książka nie będzie mogła być wydana pod innym nazwiskiem, bo jest poniekąd autobiograficzno-reportażowa. Czy złodziej, by uniknąć kary, wyda ją jako swoje rozmowy z…? Mimo, że nie wierzę w sprawiedliwość ludzi, to wierzę w sprawiedliwość świata. Wierzę, że wraca do nas i każdy dobry uczynek, ale przede wszystkim wraca zło, które wyrządzamy ludziom.

Wczoraj byłam na pogrzebie cioci. To była ostatnia tak bliska mi osoba. Rodzona siostra mojej mamy. Cicha, spokojna, emerytowana urzędniczka poczty polskiej. Mieszkała w Lublinie. Widywałyśmy się średnio raz w roku, ale często rozmawiałyśmy przez telefon. Niby spodziewałam się, że odejdzie, bo ostatnio nie było z nią najlepiej. Nawet miesiąc temu jeździłam do Lublina do szpitala. Nie myślałam jednak, że stanie się to tak szybko. W myślach rozmawiałam z nią częściej niż w rzeczywistości, bo takie to moje życie jest zagonione, że często nie mam czasu na telefon. Wolne chwile mam o takich porach, że nawet nie wypada dzwonić do starych ludzi. I tak czas mija. Iluż pytań nie zdążyłam jej zadać. Wczoraj spoczęła w grobie z…. macochą swojego ojca, a mojego dziadka. To dopiero ironia losu!

Dziadek miał macochę, jak z bajek. Jego mama (a moja prababcia) umarła, gdy był małym chłopcem. Kobieta, z którą ożenił się pradziadek, nie lubiła jego synów z pierwszego małżeństwa. Faworyzowała tylko swoje córki. Inwestowała w ich przyszłość. Dlatego mój dziadek sam zadbał o swoje wykształcenie. Los chciał jednak, że obie jej córki zmarły bezdzietnie. Poznałam tylko jedną z nich, która wtedy, gdy ją widziałam, była siwiuteńką starowinką – emerytowaną nauczycielką. Mam po niej kilka książek. Moje starsze siostry cioteczne poznały jednak i samą macochę. Bały się jej. Słyszały, że dziadek zaznał od niej wiele złego, więc na wizyty szły mocno przestraszone. Paradoksalnie dziś nie potrafią mi opowiedzieć żadnej historii, która opisywałaby straszne zachowanie macochy względem dziadka. Teraz w grobie z nią spoczęła ciocia. Ostatnia córka pasierba, którego tak tępiła. Jedyna z jego dzieci, która opiekowała się jej grobem, gdy zabrakło jej córek, bo los sprawił, że mieszkała w tym samym mieście i żyła ze wszystkich najdłużej. Ciocia poprosiła, by pochować ją w garsonce jej matki, a mojej ukochanej babci. Ujrzawszy ciotkę w tej garsonce, którą tak dobrze znałam i pamiętałam nie mogłam wprost uwierzyć. Nie myślałam, że przez 30 lat po śmierci swojej mamy zachowała jej garsonkę. Ale wtedy… uświadomiłam sobie, że w mojej szafie wciśnięta w sam kąt tkwi żółta peleryna mamy. Ukochany jej strój, który też schowałam po to, by mnie kiedyś w niego owinięto i spopielono. Nie ma co kupować nowych ubrań. Nie przydadzą się nam na tamtym świecie. Nie wejdziemy tam nie tylko z majątkiem, który zgromadziliśmy na ziemi, ale z niczym, co materialne. Umierając będę więc musiała zostawić na ziemi wszystkich, których kocham i wszystko co kocham. Nawet to, co nie ma wartości dla nikogo poza mną, jak mój stary miś – Miamol-Pacan. Chętnie zabrałabym go do urny, ale często myślę, że może on będzie chciał dalej żyć. Tylko czy poza mną, ktoś jeszcze będzie go tak kochał?

Nasz stosunek do śmierci pokazuje naszą duchowość. Nasz stosunek do starości i starych ludzi pokazuje cywilizacyjny i kulturowy poziom naszego społeczeństwa.

Dziś pojechałam z kamerą na zdjęcia na piknik i grę miejską na placu Konstytucji. Kiedy wysiadałam z samochodu podobno uderzyłam w drzwi samochodu, który stał zaparkowany obok. Piszę „podobno”, bo nie usłyszałam, nie spostrzegłam i śladów tego zdarzenia-zderzenia nie było. Jednak siedzący w aucie obok kierowca z impetem otworzył drzwi i w wielu niewybrednych słowach skrzyczał mnie:

– Chamico jedna! Uderzyłaś w mój samochód! Mam go poobijanych przez takie bydło, jak ty! Jak otwierasz drzwi! – wrzeszczał niezwykle agresywnie i przyznam, że trochę się przestraszyłam. Boję się agresji. Ponieważ zawsze w zderzeniu z chamstwem staram się zachować spokój, tak więc i tym razem najpierw zaczęłam spokojnie tłumaczyć, że nic się przecież nie stało… Człowiek wrzeszczał nie słuchając mnie w ogóle. Mówiłam w tym czasie, że jeśli dotknęłam to przepraszam, ale drzwiom naprawdę nic nie jest. Facet zaczął grozić policją, co mnie nawet ucieszyło, bo chętnie bym popatrzyła jak próbuje, używając tych wyrazów, którymi mnie raczy, powiedzieć coś policjantom. Na koniec powiedziałam mu, że odzywa się skandalicznie i nie jesteśmy na „ty”. Facet zatrzasnął drzwi. Po chwili je znów otworzył, znów na mnie wrzeszczał, zarzucił mi kłamstwo, ale już na per „pani”. Ja powiedziałam, że mnie nie słucha. Ja po prostu uważam, że takie wrzaski są w ogóle nieprzystające do sytuacji. Operator, z którym byłam na zdjęciach miał ochotę faceta nawet pobić, bo był zbulwersowany tym, jak ów człowiek się do mnie odezwał. Na koniec wrzeszczący jeszcze spytała mnie czy jestem z Warszawy, a gdy potwierdziłam, usłyszałam, że pewnie przyjechałam z wiochy.

– Wie pan, każdy kiedyś skądś tu przyjechał – odparłam filozoficznie, ale taka jest przecież prawda. Gdyby nie zjeżdżali do Warszawy nowi ludzie, byłaby nadal, jak w XII wieku, rybacką nadwiślańską wsią. Przedstawiłam się jednak mówiąc, że może się przekonać kim jestem, a sam niech przemyśli swoje zachowanie. Rękawiczką wytarłam drzwi jego auta zapraszając go, by obejrzał, czy jest choć ślad. Osobnik (bo moim zdaniem ani to pan ani mężczyzna) jednak nie uznał za stosowne, by wysiąść i obejrzeć przedmiot sporu. I choć przestał mówić na „ty”, a zaczął na per „pani”, to nie omieszkał na końcu rzucić pod moim adresem: „Ty stara babo!”

Skończyłam w tym roku 46 lat. Dawno już nie jestem młodzieżą. Nie czuję się jednak stara.

– Pani Małgosiu, bo w człowieku starzeje się tylko skóra – powiedziała kiedyś moja montażystka, urocza pani Irenka. Zaczynam powoli rozumieć jednak ludzi, którzy w świecie, w którym jest kult młodości nie chcą wychodzić z domu i wolą oglądać świat przez szkło telewizora, a nawet tylko szybę okna własnego domu. Dzisiejszy świat nie jest przyjazny ludziom, którzy przekroczyli czterdziestkę, a co dopiero tym, którzy przekroczywszy osiemdziesiątkę czekają na nienadchodzącą śmierć.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...