Moja Saska Kępa

Spread the love

Saska Kępa zawsze wydawała mi się magiczna i tajemnicza. O tym, że stoi tu nasz dom po prababci wiedziałam od dawna. Jednak w dzieciństwie nigdy tu nie przyjeżdżałam. W domu mieszkali lokatorzy, więc ojciec nawet nie chciał mi powiedzieć gdzie to jest. Po co? I tak tam nie wejdę. Miałam piętnaście lat, gdy pierwszy raz z Żoliborza wybrałam się na Saską Kępę i w myślach napisałam pierwszą powieść, której akcja dzieła się właśnie tu. Oczywiście jak na egzaltowaną nastolatkę przystało, powieść była o nieszczęśliwej miłości. Akcja działa się na ulicy Francuskiej i koniecznie w maju. Nie wiem, czy wtedy przeczuwałam, że gdy dorosnę kilka powieści z Saską Kępą w tle napiszę już nie w myślach, ale na papierze.
Rodzice w domu po prababci zamieszkali już po przemianach ustrojowych. Ja dziesięć lat później, po ich śmierci. I tak od 1989-go roku wędrując uliczkami Saskiej Kępy wymyślam historie, które mogą się tu zdarzyć. Głęboko wierzę, że one dzieją się, a ja ich się tylko domyślam. Tu wymyśliłam „Klasę pani Czajki”, w której prawdziwość czytelnicy uwierzyli do tego stopnia, że zdarzyło się, iż jeden przyjechał aż z Zielonej Góry by przejść Kępę śladami bohaterów tej książki. Tu wymyśliłam „Tropicieli” i „Dziką”, bo tylko tu dobre miesza się ze złem. Chciałam też zerwać z tradycją peerelowskiego kryminału, w którym przestępcy mieszkali na Kępie. Ci „moi” tu tylko przyjeżdżają.
Na Kępie wysoka kultura obcuje z trochę knajackimi klimatami. Pamiętam późny wieczór, gdy dziesięć lat temu poszłam do sklepu na rogu Francuskiej i Obrońców. Rodzice mówili na niego „U Pakulskich”, bo podobno przed wojną prowadzili go Pakulscy. Tego wieczora w sklepie klient i sprzedawca rozmawiali po francusku. A przed sklepem chwiejąca się na nogach kobieta schrypniętym głosem, czystą podwórkową łaciną wołała psy. Ot kontrast! A to jest to, co uwielbiam. Tych kontrastów jest tu więcej. Gdy kilka lat temu kręciłam film o Kępie poprosiłam o wypowiedź starych mieszkańców, którzy są tu z dziada pradziada, jak mój stryjeczno-cioteczny dziadek Bogdan Szenk. On opowiadał o holenderskich rodach zakładających Kępę, z których i ja w jakiejś części się wywodzę. Pytałam też przypadkowe osoby siedzące w kawiarnianych ogródkach przy Francuskiej. Wśród nich był pan w rozchełstanej koszuli, którego znałam z widzenia. „Okej brachu, ale postaw piwo i pokaż cycki” – usłyszałam. Piwo postawiłam, na drugą prośbę pozostałam głucha. Film powstał, a nim barwna opowieść o przepływaniu po pijaku Wisły wpław.
Obserwując Kępę przez dwadzieścia lat zauważyłam, że ona się i zmienia i nie zmienia. Brak mi plotkarki nazwanej przez mamę „Kapeluszową” od prowadzonego na Walecznych sklepu z kapeluszami. Została po niej tylko odrapana budka. Brak mi wyfiokowanej staruszki z psem, która codziennie przechodziła pod moim domem i krzywiła się, gdy jej eleganckiego psa wąchał kundel, a już najbardziej gorszyła, gdy ów elegancki pies wąchał kundla. Zawsze wtedy mówiła „fuj!”. A jednak Kępa jawi mi się wciąż taka sama. Jak wtedy, gdy jako piętnastolatka wymyśliłam swoją pierwszą saskokępską historię.

Powyższy tekst został opublikowany w najnowszym numerze Miesięcznika Stolica (maj 2009), którego tematem przewodnim jest Praga Południe.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...