Wiele idiotyzmów znajduję w swojej poczcie elektronicznej. Przeważnie spamy, których treści nawet nie czytam, tylko od razu kasuję. Ostatnio moda jest na wysyłanie ofert z ubezpieczeniami, kredytami i szkoleniami. I dziś dostałam propozycję przesłania oferty szkolenia, która rozbawiła mnie do łez. Po prostu moja wyobraźnia już poszybowała do przodu na owo szkolenie. A temat szkolenia to, cytując list:
„Obsługa Reklamacji” oraz „Prawne Aspekty Obsługi Reklamacji”, które szczególnie polecam osobom odpowiedzialnym za kontakt z klientem oraz obsługę reklamacji.
Ktoś spyta, co w tym śmiesznego. Już odpowiadam. Moje „produkty” to artykuły, reportaże, felietony i filmy, więc … wyobraziłam sobie siebie na szkoleniu z prawnych obsług reklamacji i dostosowywanie procedur reklamacji np. butów lub naprawy sprzętu RTV AGD do reklamacji artykułu. Czekam z niecierpliwością na instrukcje jak ma wyglądać obsługa reklamacji artykułu, który okazał się niezgodny z wyobrażeniem zamawiającego, gdy ten swojego wyobrażenia nie zwerbalizował i nie sprecyzował. Normalnie miód! Czekam na propozycje, jak może wyglądać obsługa reklamacji np. felietonu, po którym spłynęło mnóstwo listów do redakcji, napisanych przez oburzonych czytelników, bo nie zgadzali się z poglądami autora. Choć przecież prawem felietonisty jest wsadzać kij w mrowisko, czyli pisać o rzeczach kontrowersyjnych w sposób kontrowersyjny. Redakcja z reguły po jakimś czasie właściwie jest zadowolona z odzewu, bo to dowód na czytanie tekstu, a tym samym gazety czy portalu gdzie został opublikowany. Najbardziej mnie jednak interesuje jak tłumaczyć zamawiającemu filmowy reportaż z wystawy, że to, że u autora obrazów widać brak przednich zębów spowodowane jest tym, że on tych zębów nie miał, a nie złośliwością operatora? Na razie tłumaczyłam tak, że na drugi raz zamawiając reportaż o szczerbatym malarzu trzeba zaznaczyć, że mam na zdjęcia jeździć ze sztuczną szczęką. Już widzę te prawne aspekty reklamacji…
Kilka lat temu zamówiono u mnie reportaż wspominkowy o pewnym znanym człowieku, po śmierci którego toczył sie proces o majątek itd. Reportaż oceniał pewien mądry pan i przyczepił się, że za mało ograne jest mieszkanie zmarłego. Powiedziałam, że na filmie znalazło się wszystko, co było w naszym archiwum. Pan na to, że jak to z archiwum!? Trzeba było teraz ograć. Poinformowałam uprzejmie pana, który (choć młodszy ode mnie) nagle zaczął mnie tykać, że mieszkanie zmarłej znanej osoby jest zamknięte decyzją prokuratury i nikt tam wstępu nie ma. Pan na to, że trzeba powiedzieć prokuraturze, że ja z telewizji to prokuratura otworzy! (Sic!) Poinformowałam pana, którego też zaczęłam tykać (bo jak on mnie to ja jego też), że słowo 'telewizja’ to nie 'abrakadabra’, a Prokuratura to nie Sezam, więc nikt mi tego mieszkania dla jakichś fanaberii nie otworzy. Pan na to dostał szału i zaczął krzyczeć, że trzeba coś dograć, bo mieszkania jest za mało! A wtedy ja powiedziałam:
– Wiesz co? Powiem ci to, co powiedział piętnaście lat temu mój ojciec dwóm idiotom z „Wiadomości”, których spotkał w windzie i którzy mieli dziurę dźwiękową w materiale i nie wiedzieli, co w nią dograć: „Panowie! Dograjcie se na organkach!” I ja ci też radzę dograć na organkach.
To powiedziawszy wyszłam. W reportażu stanęło na moim, a pan po jakimś czasie odszedł z pracy. Chyba nie wytrzymał ciśnienia tych rozmów reklamacyjnych, bo prowadził je ze wszystkimi autorami.
I teraz czekam na odzew ze strony oferujących słynne szkolenie… No? „Jak to z nami będzie? Względem tego, co i owszem?”, czyli tej obsługi reklamacji materiałów dziennikarskich? Wejdą w to, czy nie?
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...