Od wielu lat jestem tzw. żeńskim lektorem do programu „Studio wschód”. Ostatnio też poproszono mnie o przeczytanie tekstów do pewnego reportażu, więc jeździłam w tym celu na Woronicza. Przy lektorowaniu do reportażu okazało się, że czytam za szybko i… musiałam zwalniać. Dla „Studia wschód” to regularnie nagrywam dwie wersje: – szybką i wolną. Ale cóż… praca w newsach sprawia, że człowiek właściwie nieustannie pędzi. To dlatego umiem szybko czytać nie tylko sobie pod nosem, ale i na głos. Zresztą wiele spraw załatwiam szybko. Dlatego irytuje mnie, gdy ktoś do mnie po coś dzwoni i zamiast przejść do meritum opowiada mi jakąś całą masę rzeczy, które nie są mi potrzebne. A najbardziej nie znoszę, gdy ktoś dzwoni w interesie i zamiast mówić z czym dzwoni pyta co słychać, choć wiadomo, że pyta o to grzecznościowo, bo w sumie mało go to obchodzi.
Większość czytelników, od których dostaję listy pisze mi, że jak tak czytają mojego bloga, to dochodzą do wniosku, że ja żyję w strasznym pędzie i że oni by tak nie mogli. To samo mówi wielu moich przyjaciół i znajomych. Jedna z moich przyjaciółek pisarek – Hania, zawsze podkreśla, że tylu rzeczy na raz nie mogłaby robić, bo nie napisałaby żadnej ze swoich książek. Kiedyś doszłyśmy do wniosku, że ona zazdrości mi tego, że mogę żyć w pędzie, a ja jej tego spokoju, w którym siedzi i sobie po cichutku i niespieszno pisze. Tez bym tak chciała. Często zastanawiam się, czy długo jeszcze dam radę tak pędzić, ale na razie jakoś radę daję. I tak to, co tu opisuje nie oddaje prawdziwego obrazu mojego pędzącego życia. Nie chcę nim zresztą zanudzać czytelników. No bo co to kogo obchodzi, że dziś wstałam o 4-tej rano, by na 6-tą siąść do montażu? Że o 10-tej wyjadę na zdjęcia, a potem jeszcze muszę do dwóch urzędów skoczyć i siąść do pisania o pewnej artystce, a potem do recenzji?
Piszę o tym wszystkim, bo od kilku dni śmieje się do rozpuku z pewnej pani bibliotekarki. Napisałam „śmieję” i proszę nie mylić tego słowa z „nabijam”, bo to taki radosny śmiech i bez złych intencji czy podtekstów. Otóż zaproszono mnie na spotkanie autorskie do biblioteki w małej wiosce. Ponieważ dojazd tam środkami transportu typu kolej czy PKS jest beznadziejny, więc wybrałam się samochodem. Jadąc załatwiałam masę zaległych spraw. Oczywiście przez telefon, bo dzięki słuchawce i bluetooth mogę rozmawiać uważając na drogę. Na miejsce dojechałam na pół godziny przed czasem. W bibliotece panował rozgardiasz, a po chwili okazało się, że organizatorzy nie doczytali w liście od mojej agentki informacji, że ja przyjeżdżam z laptopem i prezentacjami. Na to przygotowani nie byli, ale na szczęście dość szybko udało się wybrnąć z sytuacji, bo przenieśliśmy się na inną salę. Gdy zwróciłam uwagę organizatorom, że informacja o prezentacjach i rzutniku była w mailu, a nawet pokazałam im tego maila w swoim laptopie, pani bibliotekarka odparła z rozbrajającą szczerością, że nie doczytała, bo… oni tu żyją w strasznym pędzie. Zatkało mnie! Wiejska biblioteka żyje w pędzie? I całą drogę powrotną… załatwiając kolejne sprawy i spiesząc na ślub i wesele przyjaciółki (z którego miałam zmyć się o 2-giej w nocy, by na 8-mą rano pójść do pracy na zdjęcia) śmiałam się z tego pędu. Po prostu wiało mi to kawałem o anemiku i żółwiach, które, gdy otworzył im klatkę rozbiegły się na wszystkie strony świata… No i wyobrażałam sobie panią bibliotekarkę na porannym kolegium u nas w „Telewizyjnym Kurierze Warszawskim” obawiam się, że gdyby zobaczyła jak powstają newsy to by zemdlała.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...