Kajam się. Jestem chora, a lekarz mi nie przysługuje i to moja wina. Wszystko wzięło się stąd, że wiele lat temu, gdy trzeba było sobie wybrać lekarza pierwszego kontaktu wybrałam tego w TVP. Potem zlikwidowano nam telewizyjną przychodnię. A ja się już do żadnego nie zapisałam, bo nie miałam czasu. Ciągle pracowałam. Dziś wiem, że nie powinnam była tego robić. Trzeba było natychmiast biec do rejonowej przychodni i się zapisywać. Nie miałabym tylu problemów. A tak… po wielu latach, kiedy nie chorowałam nadeszła jakaś infekcja. Wtedy okazało się, że… z przychodni rejonowej lekarz mi nie przysługuje, bo się tam nigdy nie zapisałam. Jeszcze oskarżano mnie, że chcę wyłudzić L-4! (sic!) W mojej sytuacji prawnej to kompletny idiotyzm, bo nie ma nikogo, kto byłby zainteresowany oglądaniem ode mnie takiego dokumentu. Tak to jest z wolnymi zawodami uprawianymi przez ludzi bez etatu. Pogotowia wzywać się bałam, by nie było, że fatyguję lekarza. Zresztą uprzedzono mnie, że przysługuje tylko ludziom po 70-tym roku życia. I tak leżałam, leżałam, aż zaczęłam wzywać prywatnie. W końcu muszę być zdrowa. I nawet nie dlatego, że jutro mam spotkania autorskie i powinnam na nie wstać. Po prostu jako osoba nie na etacie, jak nie pracuję to nie zarabiam. Nie mam płacone za chorobowe. Dyżury już pooddawałam, więc jestem finansowo w plecy. Tekstów do ostatniego numeru Mieszkańca nie dostarczyłam, bo nie byłam w stanie ich napisać i przepadło. Na piątek przełożyłam zdjęcia, a na sobotę montaż. Nie napisałam recenzji, bo nie byłam w stanie. Nie napisałam tekstów do kolejnej gazety, bo też nie byłam w stanie. Normalnie tekst piszę pół godziny, poprzedni wpis na bloga pisałam 10 godzin z kilkudziesięcioma przerwami. Dzisiejszy dwa dni. Jakiś rekord.
Wieczorem w poniedziałek wezwałam lekarza z przychodni prywatnej. Zapłaciłam 220 złotych. Czekałam 2 godziny. Przyszedł. Sympatyczny. Zresztą trudno, żeby za 220 złotych był niesympatyczny. Stwierdził ostre zapalenie górnych dróg oddechowych, przepisał kupę leków i chciał wypisać L-4. Kiedy powiedziałam mu, że nie mam etatu i nikomu nic po moim L-4, a ja muszę być szybko zdrowa, pokręcił głową i westchnął.
– Ile jeszcze może pani leżeć w domu? – spytał.
– Do środy to maksimum.
– No to chociaż tyle pani poleży – stwierdził i powiedział, że tak naprawdę leżeć powinnam do końca tygodnia. Ale oboje wiemy, że nie mogę sobie na to pozwolić. Dziś od rana z pozycji łóżka i deski z laptopem zmuszam się do napisania zaległych tekstów. Ten wpis to oddech między kilkoma z nich. Temperatura spadła, ale nie czuję się najlepiej. Ale zaczęłam już choć trochę mówić, a temperaturę mam 34 i pół stopnia Celsjusza…
Wczoraj wysłałam zgłoszenie do medicoru i zapłaciłam składkę 40 zł miesięcznie za dostęp do lekarza pierwszego kontaktu i kilku specjalistów. Wolę zapłacić. Nie chcę by kiedykolwiek ktokolwiek tak mnie poniżał jak NFZ nie chcąc wysłać mi lekarza i sugerując, że chcę wyłudzić zwolnienie, by byczyć się w chacie za publiczne pieniądze.
PS. Dziękuje czytelnikom za listy z życzeniami powrotu do zdrowia. Dziękuję też tym dwóm anonimom wysłanym z lipnych adresów, którzy poinformowali mnie, że jestem leniwą kurwą z PO, która chce wyłudzić zwolnienie L-4 (Znów to L-4. Jakiś obłęd!). Dziękuję im szczególnie, bo gdy ciągle się słyszy, że się jest pracoholikiem to miło jest mieć na piśmie zupełnie inną i jakże wiarygodną diagnozę. Tylko tego skrótu PO nie rozumiem. „Przewlekle obłożna”?