Dziś to pytanie zadałam sobie nie po raz pierwszy w życiu. Już ładnych kilka lat temu ktoś przesłał mi link do publikowanej w sieci powieści pisanej przez trzynastolatkę. Powieść oparta była na „Klasie pani Czajki”. Napisałam „oparta”, choć właściwie powinnam napisać, że powieść była z niej „zerznięta”, jak zżyna się od kolegi szkolne wypracowanie. Niby dziewczynka napisała wszystko po swojemu i od nowa, ale jej bohaterowie robili dokładnie to samo, co moi tylko inaczej się nazywali. Zmienił się też szyk wyrazów w zdaniach, którymi było to opisywane. Napisałam do dziewczynki, że proszę o to, by tego więcej nie robiła. Wyjaśniłam, że cieszę się, że się powieść podobała, ale jest specjalne prawo, które mnie, jako autora chroni i ono nazywa się „prawo autorskie”, a to co zrobiła nazywa się kradzież. Dziecko się popłakało. Trochę mi było głupio, bo nie chciałam, by płakało tylko, żeby od małego wiedziało, że coś takiego jak plagiat, jako rodzaj kradzieży jest karane. Tyle, że to było trzynastoletnie dziecko. A co powiedzieć o osobie dorosłej? Dziś przez zupełny przypadek znalazłam w sieci bloga, którego autorka napisała:
Czy pojęcie fan fiction obejmuje rodzimych autorów? Historię Małgosi którą opisuję na tym blogu stworzyła i wykreowała Małgorzata Karolina Piekarska w powieści „Klasa pani Czajki” publikowanej w odcinkach na łamach „Victora Gimnazjalisty”, licealne losy bohaterki możecie przeczytać w powieści „LO-teria”. Póki co pisarka nie podała żadnych informacji na temat tego, czy będzie kontynuować tę powieść.
A ja decyduję się na kontynuowanie opowieści Małgorzaty Piekarskiej z kilku powodów. Bardzo polubiłam bohaterów „Klasy pani Czajki” i ich wątki poprowadzone w „LOterii” – pokazuje to, jak bardzo może się wszystko zmienić, że nie tylko młodzi, ale i trochę starsi ludzie mogą odmieniać swoje życie, że w każdym momencie życia może się wydarzyć coś nieprzewidywalnego – czy dobrego, czy złego – po prostu to loteria życia. Do tego, nie wydaje mi się by MKP na dniach miała wydać kolejną część tej opowieści. To dlatego, że nie mogę się doczekać tego wydania, no i przecież, wcale nie mam pewności, że ono w ogóle powstanie. Po prostu muszę wiedzieć jak się ona zakończy.
Początkowo chciałam pisać podobnie jak MPK – kontynuować wątki wszystkich bohaterów. Doszłam jednak do wniosku, że nie nadaję się do tego. Wtedy musiałabym aż za bardzo wejść w (ewentualną) przyszłość tej fikcji. A przynajmniej teraz mam takie obiekcje. Może później zmienię zdanie i jeśli nie opuści mnie wena i będę mimo wszystko miała jakieś konkretne pomysły opiszę wątki dotyczące nie tylko Małgosi?
Zdecydowałam się na tę bohaterkę po części dlatego, że jej los najbardziej mnie zaintrygował (przecież na końcu „LO-terii” znika) – i to było oczywiste założenie autorki. A z drugiej strony z Małgosią najbardziej się utożsamiałam – dziewczyną wrażliwą, często z nosem w książce, miłą, nieśmiałą – taką mną, po prostu. Poza tym zniknięcie Małgosi, jej wyjazd z Warszawy, ucieczka – daje najwięcej możliwości na „namieszanie” w tej historii. Z czystym sercem mogę bawić się w tworzenie nowych postaci, bawić się losami bohaterki w zupełnie innym środowisku (w NY reszty życia nie spędzi, co to, to nie ;)).
Myślę, że to tyle mojego tłumaczenia. Postaram się tak pisać, by osoby, które nie spotkały się z tą powieścią wiedziały „o co kaman” – a więc będzie trochę retrospekcji, powrotów do tego co było i bardziej zdystansowanego podejścia bohaterki do tych wydarzeń. Co ta polonistyka robi z człowiekiem…
Najmilszej lektury!”
Przyznam, że najpierw mnie zatkało. Zwłaszcza, gdy autorką okazała się dwudziestojednoletnia studentka filologii polskiej. Czegóż na tych uczelniach uczą? Uczą języka, literatury, a nie mówią o prawie autorskim? Wiem, że zabrzmi to paradoksalnie, ale gdybym nie żyła – jeszcze bym zrozumiała. Zrozumiałabym, gdyby nie można było ze mną nawiązać kontaktu. Gdybym np. publikowała pod pseudonimem, ukrywała się, nie miała swojej strony. Ale tak nie jest! Dlatego kompletnie tego nie rozumiałam. Przecież jestem! Przecież i fizycznie żyję i jestem do znalezienia w sieci. Można znaleźć mnie naprawdę szybko! (Dowód obok!)
Napisałam do autorki, że proszę o kontakt. Odezwała się. Napisałam więc, że:
Przez zupełny przypadek trafiłam na pani Bloga.
Jest mi miło, że książki się podobają, ale bardzo bym prosiła o likwidację strony.
Proszę wymyślić jakieś swoje historie i je kontynuować.
Bardzo serdecznie o to proszę! W XXI wieku można mnie znaleźć w minutę przez wszystkie wyszukiwarki. Na mojej stronie jest do mnie telefon, jest też e-mail. Można było spytać o to, czy się zgadzam. Zgodnie z prawem autorskim cały czas ja mam prawo do swoich książek i wymyślonych przez siebie bohaterów. Specjalnie książka kończy się tak, by każdy czytelnik wymyślał swoją historię, ale nie koniecznie, by od razu ją zapisywał i podawał do wiadomości publicznej.
Jeżeli pani chce możemy o tym porozmawiać. Mój telefon … Bardzo przepraszam jeśli uraziłam, ale to już jest druga taka historia z kontynuacją, a trzecia w ogóle (były już próby pisania nowych wersji klasy) i bardzo mnie to boli, że dziś ludzie są tak niefrasobliwi. Tak, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, czym są dobra intelektualne itd.
Odpowiedź przyszła taka:
Cóż, rozumiem. Po prostu wiele osób kontynuuje np. powieść Rowling, czy inne popularne sagi, więc nawet nie pomyślałam o tym. Nie chciałam w najmniejszym stopniu pani urazić. Blog został usunięty.
Sęk w tym, że mnie to nie uraziło. Mnie po prostu zdumiało, że można coś brać tak naprawdę z czyjejś głowy, robić z tym, co się chce i nie pytać właściciela – w tym przypadku twórcy – o pozwolenie. Nie jestem Zbigniewem Nienackim, którego prawa do „Pana Samochodzika” sprzedała wdowa i jest już sto tomów kontynuacji! Ja przecież żyję! A tak, jakby mnie uśmiercono i za mnie zdecydowano. I jeszcze czytam odpowiedź, że ktoś nie pomyślał!
Siedząc ostatnio mocno w XVIII i XIX wieku (o przyczynach grzebania w przeszłości pewnie niedługo napiszę) zastanawiam się, czy nasz świat XXI wieku jest przyjazny ludziom? Czy przyjaznym jest ludzkim umysłom? Czy przyjazny jest wielkim myślicielom? Patrząc na różne dziwne współczesne dzieła różnych dziwnych współczesnych artystów często samą siebie pytam, czy nasz świat jest przyjazny Sztuce przez duże S? Patrząc na ładowanie pieniędzy w produkcje typu „Warsaw shore” czy „Miłość na bogato” (wytrzymałam 3 minuty oglądania każdego z tych „dzieł” i zażenowana wyłączyłam) zastanawiam się, czy nasz świat przyjazny jest Kulturze przez duże K? Czy raczej twórcom przez duże Tfu. Czemu my (ogólnie teraz piszę) jesteśmy tak bezmyślni? Może jesteśmy tacy właśnie dlatego, że wszechobecna tandeta obniża poziom naszej kultury? Ale czy to nie jest dowód na to, że to my nie dbamy o nią? Przecież godzimy się na tę tandetę? Często gdzieś czytam, że kościół katolicki przeciwko czemuś protestuje, bo zdaniem jego przedstawicieli, to coś jest niemoralne. Moralność pojęcie względne. Tak, jak dobry uczynek, bo zawsze można przypomnieć słynną filozofię Kalego z „W pustyni i w puszczy”: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy (…) to jest zły uczynek (…). Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy.” Dlaczego jednak są protesty, że coś jest niemoralne, a tak rzadko ktoś protestuje, gdy widzi, że coś jest żenująco głupie? Pewnie dlatego, że głupota też jest względna. „Wśród ślepców jednooki jest królem.” – głosi stare przysłowie. Dawna klasyfikacja niepełnosprawności intelektualnej uważała, że ktoś, kto ma iloraz inteligencji między 75-85 jest jedynie ociężały umysłowo. Taki z ilorazem między 50 a 74 to debil, z ilorazem między 25 a 49 imbecyl, a między 00 a 24 IQ to idiota. Podejrzewam, że królem między idiotami może być niejeden debil. Ale dziś słowa idiota, imbecyl, czy debil są używane tak powszechnie, że już nie zastanawiamy się czy kryje się za nimi niepełnosprawność intelektualna czy tylko epitet. W szafowaniu tymi określeniami jesteśmy wszyscy bardzo niefrasobliwi. Tak samo niefrasobliwi jesteśmy w bezmyślności. Czy fakt, że w Internecie efekt jest natychmiastowy nie sprawił, że nie mamy czasu na żadne refleksje? Nie tylko chodzi mi o refleksje dotyczące tego, czym jest własności intelektualna, ale tak w ogóle?
Też miewam różne pomysły, ale nie wszystkie realizuję. Czasem zostają one w mojej głowie. Bywa, że w postaci głupich czy ponurych żartów. Przyznam, że 13 grudnia miałam wielką ochotę sfotografować Ulubionego w ciemnych okularach typu „telewizory” i wrzucić na FB z podpisem „nowa wersja generała”. Bo fakt jest taki, że teraz, kiedy przez chwilę ze względu na spektakl ma swoje resztki włosów na głowie, to w tych okularach wygląda, jak onegdaj generał Wojciech J. Pomyślałam jednak, że ktoś może ten dowcip uznać za niesmaczny, zrozumieć go opacznie, uznać nas oboje za szydzących z wprowadzania stanu wojennego, z tragedii, która wtedy w 1981 roku spotkała wielu ludzi i pomysł zarzuciłam. Ale czasem i mnie zdarza się coś chlapnąć, bo nie myli się ten, kto nic nie robi. Tylko, że przeważnie jednak te moje wpadki wynikają z szybkiego działania. Czemu inni swoich pomysłów, i to tych, na których realizację trzeba więcej czasu, nie przemyślą? Może Joan Rowling pozwoliła swoim fanom na kontynuowanie Harry’ego Pottera? A może ma gdzieś to, co z nim się dalej dzieje? Nie wiem. Wiem, że ja taka nie jestem. Lubię swoich bohaterów i obchodzi mnie ich los. A że na razie nie piszę dalszego ciągu? Cóż… na wszystko przyjdzie czas.
Kiedy ukazała się „LO-teria” ktoś podesłał mi opinię, jakiejś czytelniczki, która gdzieś w sieci napisała, że powieść kończy się ewidentnie tak, by była napisana jej kontynuacja. Przyznaję, że to mnie potwornie rozwścieczyło. Nie jest to bowiem prawda. Uwielbiam otwarte zakończenia, o czym już tu wspomniałam cytując własny list do autorki bloga fan fiction. Kończąc „LO-terię” nie miałam zamiaru pisać kontynuacji. Uważałam, że powieść o studentach byłaby powieścią o ludziach dorosłych, a ja chciałam pisać dla młodzieży. Ale… czytelnicy zaczęli zamęczać! Na każdym spotkaniu, na którym byli obecni ci, którzy znali „Klasę” i „LO-terię” padały pytania o ciąg dalszy powieści, a po pytaniach błagania, by był. To zdarzenie z kontynuowaniem przez kogoś na blogu historii Małgosi pokazało mi dobitnie, że zapotrzebowanie jest. Zresztą decyzję, że jednak napiszę kontynuację podjęłam kilka miesięcy temu. Tyle, że najpierw muszę dokończyć inne projekty.
I tylko retorycznie teraz pytam po raz kolejny: czy ja mam prawo do swoich bohaterów? Czy to nie jest jasne, że autor przynajmniej dopóki żyje ma prawo chcieć lub nie chcieć, by ktoś grzebał w ich życiorysie?
PS Pytanie naprawdę zadałam retorycznie. Ale ponieważ dostałam list, którego fragment przytoczę: „Napisała Pani, że dziwi się tej studentce, że rozpoczęła taki projekt. Ja się jej dziwię, że zrezygnowała, bo według mnie miała pełne prawo go kontynuować niezależnie od Pani opinii.” Dlatego wyjaśniam. Otóż nie miała pełnego prawa, ani nawet żadnego prawa. O tym m.in. mówi prawo autorskie.