Gdy wiele miesięcy temu opisywałam historię z oddawaniem otwartego kartonu z mlekiem, myślałam, że spotkało mnie to, bo oddawałam karton na grupie osiedla. Byłam pewna, że gdybym wystawiła go na grupie typu „Uwaga! Śmieciarka jedzie” nie naczytałabym się o sobie jaka to jestem głupia, bo mleko bez laktozy jest smaczniejsze i zdrowsze. Nic bardziej mylnego. Choć od tamtej historii starannie sprawdzam kupowane mleko to mimo wszystko zdarzyła mi się wpadka. Na 6 kupionych kartonów mleka jeden był bez laktozy. Stał między innymi z laktozą (ktoś go odstawił równo ustawiając na półce między innymi kartonami) i tak… niepostrzeżenie trafił do mnie do domu. Otworzył go Ulubiony i… po wzięciu łyka zwrócił do zlewu. Wrzuciłam więc post na Facebooku na grupę śmieciarkową, że oddam świeżo otwarte mleko, bo nie smakuje i… ku memu zdumieniu naczytałam się tych samych informacji o tym jakie to dobre mleko, że człowiek nie powinien pić mleka z laktozą etc. Diabli mnie wzięli. Mnie to mleko nie smakuje. Czuję różnicę i ta różnica w smaku powoduje u mnie i Ulubionego odruch wymiotny. Tak samo zresztą nie jestem w stanie wypić Coli zero czy herbaty słodzonej słodzikiem. Też chce mi się wymiotować. Mam prawo mieć taki odruch. A tu wychodzi na to, że nie mam prawa, jestem głupia etc.
No, ale już chyba muszę przywyknąć do hejtu z powodu takich a nie innych upodobań żywieniowych. Kiedyś przez 5 lat nie jadłam mięsa. Nasłuchałam się wtedy strasznych rzeczy, od ludzi którzy próbowali mnie od tego odwieść. Dzisiaj jem co dają. Sama z siebie najwięcej warzyw i owoców. A teraz i tak słucham strasznych rzeczy od wegetarian i wegan, którzy chcą narzucić mi swoją dietę. Są wśród nich nawet tacy, którzy próbują mnie namówić na zaprzestanie karmienia mięsem psa i… kota! Tak! Kota, który jest drapieżnikiem i dla którego dieta mięsna jest podstawą zdrowia.
Ale hejtów jest wiele. Szydełkuję. Nauczyłam się mając 4 lata. Miałam wprawdzie trochę przerwy, ale… szydełkiem umiem operować dość dobrze i sporo w swoim życiu wydziergałam. Nie tylko ubranka dla lalek, ale też dość duże rzeczy jak narzuty, pelerynki, szale czy ponczo, ale też mniejsze jak kosmetyczki, torebki, poduszki, łapki do gorącego itd. Teraz chciałam zrobić chustę z motka ombre, czyli takiego, w którym kolor łagodnie przechodzi z jednego w drugi. Do tego potrzebny ciekawy wzór. Próbowałam jednym, drugim aż… zdecydowałam się zapłacić a kupno wzoru. Przyszedł PDF. 3 dni próbowałam rozgryźć jak to czytać, ale nic nie rozumiałam. Postanowiłam poprosić o pomoc na grupie szydełkowej. Przez kilka ostatnich lat wydawało mi się, że tego typu grupy to najbardziej życzliwe społeczności na Facebooku. Zamieściłam więc zdjęcie motka z wbitymi szydełkami i tekst:
Kochani! Jest motek i jest wzór na chustę, ale nie idzie mi. Kto z Warszawy ma czas i ochotę w środę, piątek lub sobotę – po południu pokazać mi o co chodzi w tym wzorze? Nie czytam z tego PDF. Podjadę w dowolne miejsce. Mogę w jakiejś knajpce postawić kawę z ciachem. Ratujcie!
I się zaczęło. Po pierwsze: zabiłam motek wbijając w niego szydełka. Po drugie: jak mogłam wsadzić go do tej miski. Po trzecie: skoro nie czytam wzorów z PDF to jestem głupia. No i było jeszcze po czwarte, piąte i fafnaste. Każdy najmądrzejszy i najbieglejszy w szydełkowaniu. Załamałam się. Na szczęście znalazła się dziewczyna – Gabrysia, która się ze mną umówiła i nauczyła czytać schematy. Wprawdzie z szydełkowania zakupionym wzorem zrezygnowałam, ale… chusta powstała.
Teraz czytam hejt na… dzieci rodziców, którzy wyszli z domu i zostawili dwóm nastolatkom list: „Chłopcy, jesteście dzielni. Poradzicie sobie w życiu. Jesteśmy z was dumni”. O sprawie wiemy tyle ile napisały media, a więc… niewiele. Tymczasem w sieci czytam, że nastolatki dały rodzicom w kość. Przyznam, że gdy przeczytałam pierwszy raz tekst, że dzieci są winne, że zostały porzucone i że pewnie rodzice chcą je czegoś nauczyć zaniemówiłam. Nawet znajomi wypisywali w komentarzach teksty o tym, jak nieznośni są dzisiaj nastolatkowie. Mamy bowiem trend hejtowania ludzi zarówno z powodu dzietności jak i bezdzietności. Z jednej strony wyżywamy się na rodzinie wielodzietnej i wypisujemy głupoty na temat wyglądu pochwy i macicy matki, która urodziła ośmioro dzieci (komentarzy nie cytuję, bo są żenujące), a z drugiej atakujemy na przykład Aleksandrę Kwaśniewską za to, że nie ma dzieci i dopytujemy o powody. Dlatego podobała mi się jej riposta w wywiadzie, jakiego udzieliła Natalii Waloch z Wysokich Obcasów. Powiedziała bowiem:
Uważam, że nie ma sensu nie mieć psa, a nie skaczę na Instagramie po profilach osób, które nie mają psów i nie piszę im: „Kiedy pies?!”
W wywiadzie na temat porzucenia nastolatków i poszukiwania ich rodziców udzielonym Ewelinie Gołębiowskiej – dziennikarce Onetu przez Izabelą Jezierską-Świergiel z Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych ITAKA wyczytałam bardzo mądre zdanie. Wiceprezeska ITAKI powiedziała bowiem, że ją również niepokoi to, że w internecie zaczęły pojawiać się komentarze dotyczące dzieci i sugerujące, że dzieci były niegrzeczne.
Wina jest zrzucana na te dzieci. To jest niedopuszczalne, nawet w żartach. Tego nie jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. Myślę, że każdy komentujący powinien się zastanowić nad tym, co czują ci chłopcy, gdy coś takiego czytają. To bardzo przykre i niesprawiedliwe, żeby zrzucać winę na dziecko za decyzje, które podjęli dorośli.
Cóż… dzieci przeważnie obwiniają się o rozwód rodziców, a nawet śmierć rodziców. I to bez względu na to jakie są przyczyny śmierci. Ja do dziś twierdzę, że gdybym nie powiedziała mamie, że mój pierwszy mąż mnie bije to nie wylądowałaby w szpitalu i nie umarła (miała reumatoidalne zapalenie stawów, czyli gościec przewlekle postępujący). Mama idąc do szpitala powiedziała, że nie chce żyć i patrzeć na moje nieszczęście. Ale to ja sama sobie powiedziałam, że umarła przeze mnie. O wiele trudniej byłoby mi żyć, gdyby np. mój ojciec powiedział mi, że swoim małżeństwem wpędziłam ich oboje do grobu. W końcu umarł niespełna 5 lat później właściwie z tęsknoty za nią. Wycięto mu niezłośliwego guza nerki. Zapadł na zapalenie płuc. Już nie wyzdrowiał. Dlatego do dziś mam wrażenie, że niestety tak się stało, bo jest w tym wszystkim jakaś moja wina. Umierając ojciec powiedział do lekarza: „Mam jedyną córkę, która jest nieszczęśliwa. Chciałbym, by była szczęśliwa”. Ale to obwinianie się o ich smierć to moje wewnętrzne odczucia i wewnętrzne wyrzuty sumienia. Mam tego świadomość. Jednak wiem też, że gdyby ktoś obcy mi w twarz zarzucił, że rodzice umarli przeze mnie wyłabym jak zbity pies.
A tu nagle czytam, jak obcy ludzie obrzucają błotem dwójkę porzuconych nastolatków, o których kompletnie nic nie wiedzą. Kto im dał prawo? Wyczytałam gdzieś kiedyś taki tekst:
Jeśli nie wiesz jak postępować ze swoim dzieckiem spójrz na nie jak na cudze. Przecież jak postępować z cudzym – wiesz najlepiej.
Można to zdanie parafrazować na inne aktywności. Bo zawsze umiemy doradzać innym a sobie nigdy. I okładamy bliźnich kijem często na oślep. Na dodatek okładamy ich za wszystko. Za decyzje rodziców, za szydełka wbite w motek i za to, że nie smakuje im mleko bez laktozy.
Często mam wrażenie, że wielu krytykantów umarłoby, gdyby nie skrytykowało. A przecież wypowiedzianych słów cofnąć się nie da. Tak jak i rozlanego mleka nie zbierzemy w całości do zbitego naczynia. I nie ma znaczenia, czy jest ono z laktozą czy bez. Z tym wyrzuconym przez siebie hejtem muszą potem żyć. Jak? Tylko oni znają odpowiedź.