Znaleźć dobre dziecko

Spread the love

Jest taki cytat z jednego z filmów Olafa Lubaszenki. To zdanie wypowiadane przez Andrzeja Mleczkę: „Trudno znaleźć dobrą opiekunkę do dziecka, ale jeszcze trudniej znaleźć dobre dziecko”. Widz się śmieje. Ja wraz z nim. Tymczasem… to taki śmiech przez łzy.

Kiedyś twierdzono, że człowiek rodzi się jak „tabula rasa”, czyli „czysta tablica” i z wiekiem nabiera jakichś tam cech. Latami twierdzono, że „procesów korowych” się nie dziedziczy, czyli trudno odziedziczyć charakter po kimś, kto tylko dał geny. Dziś już wiadomo, że to nie prawda. Geny to także charakter. Można nie znać swego ojca lub matki, ale jednak coś z charakteru po nich mieć. Na to, jacy jesteśmy składają się bowiem i geny i wychowanie i środowisko. Wszystkie trzy czynniki wpływają w różnym stopniu na nas. To dlatego zdarza się, że w jednej rodzinie dzieci wychowywane w ten sam sposób, z tych samych rodziców, obracające się w tym samym środowisku mają jednak różne charaktery. Wychowanie zresztą to nie jest prosta sprawa. Gdyby była prosta, rodzice nie odnosiliby na tym polu żadnych porażek. A tak… Co ja jakiś zaś sami przed sobą przyznajemy się, że w jakiejś dziedzinie wychowując dziecko ponieśliśmy wychowawcza klęskę. Jeśli rzecz dotyczy drobiazgów – można to jakoś wytrzymać. Syn-brudas to jeszcze nie koniec świata. Gorzej, gdy wyrasta syn-kryminalista. Są spory czy trudniej wychować dziewczynę czy chłopca. Czy lepiej mieć więcej dzieci czy jedno? Jaka różnica wieku między rodzeństwem jest najlepsza itd. Ilu pytanych – tyle odpowiedzi i teorii. Tymczasem pozostaje codzienne życie i zmaganie się z wychowywaniem dziecka. Jedna z moich znajomych od wielu lat stara się o potomstwo. Bezskutecznie. Roniła kilka razy. W czasie ostatniej niedonoszonej ciąży usłyszała od lekarza. „Pani zapamięta jedną rzecz: jak urodzi pani dziecko, to do końca życia będzie się pani o nie martwić. Jak nie uda się tej ciąży donosić, niech się pani pociesza, że wprawdzie omija panią masa pozytywnych emocji, ale też i spora część zmartwień!” Paradoksalnie właśnie to stwierdzenie pomogło znajomej podnieść się z kolejnego niepowodzenia w zachodzeniu w ciążę. Bo dziecko, to wiele radości, ale też i wieczne zmartwienia.

Kilka dni temu obiegła media kolejna informacja o tym, że zaginęła nastolatka. Informacje o zaginięciu i poszukiwaniach znalazły się na stronie stowarzyszenia Itaka, portalach informacyjnych itd. Historie, kiedy nastolatka nie wraca do domu zawsze mnie poruszają. Nawet nie, dlatego, że kiedyś byłam nastolatką i dobrze pamiętam swoje uczucia z tamtego okresu. Nawet nie, dlatego, że napisałam kilka książek dla nastolatków, bo napisałam właśnie, dlatego, że pamiętam swoje uczucia z tamtych lat. Bardziej poruszają mnie dlatego, że kiedyś, jako dziennikarka robiłam dla TVP reportaż o ucieczce z domu dwóch gimnazjalistek. Ta historia sprzed lat zresztą wstrząsnęła mną do tego stopnia, że trafiła do jednej z moich powieści. Oto dwie dziewczyny z małej mazowieckiej wsi, które w gimnazjum połączyła wspólna przeszłość (obie w dzieciństwie straciły matki), zdecydowały się uciec z domu. Był koniec roku szkolnego. Ich ojcowie nie poświęcali im tyle uwagi, ile wymagały. Jeden za dużo pracował, a drugi za dużo pił. Rozmawiałam z obydwoma ojcami i obydwu było mi żal. Do dziś w sekretarzyku mam zdjęcia obu nastolatek. Często o nich myślę. Zresztą po moim reportażu znalazły się. Jedna zadzwoniła do koleżanki, dowiedziawszy się, że ojciec w telewizji był i płakał, zdecydowała się wrócić. W ślad za nią podążyła i druga. Jedna uciekła do sekty satanistów i wzięła udział w czarnej mszy. Druga uciekła z kierowcą TIR-a, który traktował ją jak… żonę. Mamił, że „żona go nie rozumie”, a ona jest „jego prawdziwą miłością”. W imię tej miłości uprawiali seks w motelach lub w kabinie TIR-a, na przydrożnych parkingach. Jakiś czas później odwiedziłam tę „żonę kierowcy”. Przeżyłam szok. Była w niej wielka wiara w to, że zjadła wszystkie rozumy, a zapewnienia kierowcy TIR-a o wielkiej miłości były szczere. Wszelkie próby wytłumaczenia, że mówił jej to, co chciała usłyszeć, by po prostu (przepraszam za kolokwializm) dała mu dupy, spełzły na niczym. Jej ojciec powiedział, że musiał z nią jeździć po lekarzach i robić badania nie tylko w kierunku ewentualnej ciąży, ale i chorób wenerycznych. Były to czasy, gdy komórki były drogie. Nie było bezpłatnych minut, telefonów za złotówkę itd. Dziewczyny nie miały, więc swoich telefonów, dlatego zanim wróciły do domu, ich ojcowie zdążyli osiwieć z nerwów.

Piszę o tym wszystkim, bo ta ostatnia nastolatka, nazwijmy ją „Warszawianką”, znalazła się. Jej mama szukała jej także przez Facebook ’a gdzie utworzyła wydarzenie. Gdy dziewczyna wróciła do domu – matka napisała na swoim profilu, że córka jest w domu, a ona dziękuje wszystkim za pomoc, wsparcie etc. Nie znam kobiety, ale ponieważ śledziłam sprawę, więc przeczytawszy, że córka cała i zdrowa jest w domu napisałam, że cieszę się, przesyłam same dobre myśli i dobrą energię. Takich jak ja było sporo. Znalazły się też i inne głosy. Między innymi jakiegoś pana, który napisał:

„Ta cieszysz się kobieto z tego ze wróciła do ciebie i dalej będziesz ją napierdalała, „Warszawiankę” znam bardzo dobrze i o wszystkim mi mówiła, nawet o tym ze dostała od ojca w tył głowy ŁOMEM. I tez o tym ze za głupie pyskowanie wsadziłaś ją kobieto do psychiatria gdzie faszerowali ją psychotropami. I ty się jeszcze nazywasz matka?? Na pewno żadna matka ani ojciec tak nie postępują z własnym dzieckiem. I ja to się jeszcze cieszę ze ona nie skończyła ze sobą, bo już nie raz o tym myślała i zawsze ja od tego odwiodłem. (…) Ona właśnie uciekła i nie chciała wracać do domu, bo bała się ze znowu dostanie „wpierdol od matki”. Ale ja jej się kompletnie nie dziwie, czemu nie chciała tam wracać tez bym tam nie wrócił do takich osób. Bo jak dla mnie to ktoś taki nie powinien mieć dzieci. Tego wieczora jak ona nie do domu to chciała jechać do kolegi, którego poznała przez Internet, choć nawet go na oczy nie widziała, ale czuła, że będzie tam bezpieczniejsza niż u rodziców, bo tam by jej nikt nie bił. Jak ją poznałem to była kompletnie zamknięta w sobie i wystraszona jak do niej podszedłem jak płakała pod szkołą i dopiero po kilku godzinnej rozmowie do niej, zaczęła mi mówić, czemu płakała i czemu nie chce wracać do domu ” boje się tam wracać, bo znowu będę bita i zamykana w pokoju, a jak nie to trafie z powrotem do psychiatryka?”

Ten sam człowiek napisał jeszcze:

„jestem psychologiem dziecięcym, (…) ta dziewczyna ma zniszczoną psychikę, jak z nią rozmawiałem i jak zacząłem jej mówić, w jaki sposób można jej pomóc to za każdym razem mówiła ” tak czy tak będę musiała się w końcu spotkać z tymi pojebami, a bardzo nie chce tego, bo są do wszystkiego zdolni nawet do tego żeby na policji mi wyjebać”. I z tego, co już dzisiaj się dowiedziałem to gratuluje pani (…) znajomości żeby na jej znajomych nasyłać jakichś oprychów żeby ściągnąć córkę do domu, którzy grozili dzieciakom bronią ostrą i gazówkami, więc nie wiem jak pani może jeszcze się bronić i mówić, jaka to z pani „cudowna matka” jak pani do takich czynów dochodzi jak by nie można było polubownie i bez odstawiania takich akcji. I z tego, co ich wszystkich znam to u nich na pewno by się jej krzywda nie stała. I pamiętajcie o tym czytelnicy stanę nawet na rzęsach żeby „Warszawiance” pomóc. Ale jak na razie „Warszawianka” musi się pomęczyć w „rodzinnym domu”, gdzie powinna się czuć bezpieczna, a tak niestety nie jest.”

Matka dziewczyny zabrała głos w tej dyspucie. Odpisała:

Dlaczego, jako rzekomo światły, mądry człowiek, wykształcony (…), rozmawiając podobno z „Warszawianką” pod jej szkołą, kiedy to płakała i narzekała na katującą ją rodzinę, nie zgłosił tego policji? Albo nie wszedł do tej szkoły, i nie powiedział komuś o tym? (…). Ci, których nazywa pan „oprychami” nasłanymi przeze mnie byli Policjanci z wydziału kryminalnego. Bez powodu w ten sposób nie wchodzą do zwykłych domów, bo tam się takich panów wpuszcza drzwiami, jeśli się ma czyste sumienie. „Warszawianka” jest 15 letnim dzieckiem, zmanipulowanym przez osoby ze środowiska, w które została wciągnięta. Wśród pana znajomych przewijają się znane mi postacie… Interesowali się nimi policjanci, i chyba nadal mają ich na oku… Mojego dziecka będę bronić jak lwica, zwłaszcza przed takimi typami, jak pan., Jeśli ma pan odrobinę cywilnej odwagi to proszę, spotkajmy się w Komendzie Policji, w Wydziale d/s. Nieletnich, chętnie będę obecna przy zgłaszaniu przez pana podejrzenia znęcania się nad dzieckiem. A wokół tej „willi” (…) należałoby posprzątać, bo się sanepid przyczepi. A takie porządne miejsce…

Z dalszej wymiany zdań zrozumiałam, że pan nie jest jednak psychologiem. Jest kimś niewiele starszym od dziewczyny i prawdopodobnie ze środowiska, do którego trafiła i z którego odbierała ją policja. Nie znam jednak sprawy. Nie wiem, jakie są kulisy ucieczki z domu „Warszawianki”. Na pewno istnieje jakiś konflikt między nią a rodzicami. Z pewnością jest coś niedogadanego. W innym przypadku dziecko powiedziałoby, dokąd idzie i czemu nie wraca na noc. Ale… wychowanie dziecka, to nie jest prosta sprawa. To nie gra „The Sims”, w której w razie niepowodzenia można zacząć wszystko od nowa. Tu każda decyzja ma później skutki i bywa, że brzemienne. Wiem o tym, bo sama mam syna i do dziś widzę takie brzemienne skutki wielu swoich decyzji. Choć ktoś z boku powiedziałby, że to błahostki, bo właściwie powodów do wielkich narzekań nie mam.

W przypadku ucieczki „Warszawianki” postawa jej matki jest wręcz niesamowita. Ruszyła szukać. Postawiła na nogi miasto. Utworzyła wydarzenia. Znalazłszy córkę znalazła czas by podziękować innym za pomoc i wsparcie, nawet, jeśli było nim tylko trzymanie kciuków. Teraz na jej stronie, co rusz pojawiają się notki o innych zaginionych. Nikt tak nie zrozumie rodziców dzieci, które uciekły z domu – jak ona. Teraz pozostała praca nad odzyskaniem zaufania córki, nad porozumieniem się z nią. Bo matka świetnie wie, że coś jest nie tak. Napisała, że przed nimi długa droga do porozumienia się, terapia itd.

Wpływ na każdego z nas mają i geny i środowisko i wychowanie. Ja sporo zawdzięczam genom (prowadząc portal genealogiczny i poznając swoich przodków widzę, ile mam takich cech, jak moi praszczurowie), sporo wychowaniu, ale… środowisko, w którym wyrastałam nie pozostało bez wpływu na mnie. Podwórko, szkoła, dzieci z rodzin z marginesu też miały wpływ. Moja mama bała się, bym nie wpadła w sidła złych ludzi. Drobiazgowo kontrolowała znajomości. Zabraniała na przykład kontaktów z koleżanką z podwórka, której rodzice pili. Jej ojciec często leżał na trawniku, a matka raz na jakiś czas znikała z domu i „szła w Polskę”. Wbrew pozorom wyniosłam z tego patologicznego domu same dobre rzeczy. Np. wiedzę o tym, że nastolatka sama może gotować oraz co i jak się gotuje. (Mnie mama zabraniała – koleżanka musiała, bo jak ona nie ugotuje to obiadu nie będzie). U niej jadłam szyszki z ryżu, którymi dziś handluje się przed cmentarzami. Dowiedziałam się też, co to „monidło”, (o czym kiedyś już pisałam). Paradoksalnie dzięki kontaktom z koleżanką z podwórka i porównaniu naszych rodzin widziałam, jak moja mama bardzo mnie kocha. I to dlatego, choć konfliktów w domu była masa, nigdy nie zdecydowałam się na żaden dramatyczny krok, a wszelkie ucieczki – kończyły się zawsze na osiedlowej górce. Po prostu mimo wszystko bałam się, że matce jednak serce pęknie z rozpaczy. Czasem marzyłam i modliłam się, by umrzeć w domu i by było jej przykro, że tyle ode mnie wymaga, że ciągle jest ze mnie niezadowolona. Na szczęście Bóg nie spełnia głupich marzeń, niedojrzałych pannic.

Paradoksalnie sprawa z uciekającą z domu „Warszawianką” od razu przypomniała mi inną historię z nastolatką i inną postawę matki. Dawno temu (tu, na blogu) napisałam o dziewczynie, która jako świeżo upieczona osoba pełnoletnia wystąpiła w kilku filmach pornograficznych i to będąc uczennicą liceum. Dość obszerny wpis potem usunęłam, bo wtedy poprosiła mnie o to jej wychowawczyni. Wprawdzie nie było danych szkoły, ani nawet inicjałów dziewczyny, więc rozpoznać mógł ją tylko ktoś, kto znał sprawę, ale uznałam, że dla dobra całego procesu wychowawczego tekst usunę i zastąpię wyjaśnieniem. Tak też zrobiłam. Wspominam to, bo wtedy sama nastolatka groziła mi policją, prokuraturą, procesami itd. Trochę śmiać mi się chciało z tych gróźb, bo wyobrażałam sobie, jak biegnie na policję z wydrukiem z bloga i mówi policjantom: „to o mnie”. Wtedy pada pytanie: „Skąd pani wie, że o pani? Tu nie ma pani danych”, a ona musi się sama przyznać przed policją, że zagrała w filmach porno. Mojego bloga nie można komentować. Choć często jest to przez czytelników krytykowane, to trwam przy swoim postanowieniu, bo… dzięki temu mogę napisać różne rzeczy o różnych ludziach, a ich anonimowość nadal zostaje zachowana. W komentarzach nikt nie obnaży, jak naprawdę nazywa się ktoś, kogo tożsamość ukryłam pod pseudonimem np. Jan Józef Kowalski. Tak, więc nawet, gdyby jakiś czytelnik rozpoznał nastolatkę, o której wtedy pisałam, nie mógłby w komentarzu napisać, o kogo dokładnie chodzi, a tym samym ujawnić jej danych czy choćby tylko danych jej szkoły. Ciekawe było to, że w pełnoletniej, ale jednak niedojrzałej nastolatce, grożącej mi ciąganiem po sądach, nie było myśli o tym, że zrobiła coś nie tak oddając się obcym facetom przed kamerami. Nie było myśli, że może nie jest to najlepszy przykład dla nieletnich koleżanek ze szkoły. Z filmów była dumna. Koleżeństwo z klasy dowiedziało się o tym od niej samej. Ponieważ samo zagranie w filmach nie przyniosło jej oczekiwanej sławy, bo nikt nie zaglądał na takie strony, więc… postanowiła pomóc sobie i rozreklamować swoje występy. Filmy z jej udziałem można było obejrzeć w sieci (po kliknięciu napisu „mam 18 lat”) lub za drobną opłatą kupić i ściągnąć na komputer. W tej chwili w sieci ich nie ma, ale… na komputerach koleżanek i kolegów ze szkoły pewnie cały czas są, by wypłynąć, gdy dziewczyna zrobi kolejny krok do wielkiej kariery, której tak była głodna. Wtedy była zła, że oceniłam jej postępowanie. A przede wszystkim zła, że oceniłam jej rodziców, bo napisałam, że „Przeważnie młodzi ludzie popełniają przestępstwa, biorą narkotyki i schodzą z drogi cnoty z powodu braku zrozumienia i miłości w domu.” Tymczasem… jak się okazało później, ocena moja była całkiem trafna. Dlaczego tak uważam? Oto gdyby po tamtym moim wpisie zadzwoniła do mnie spłakana matka pornogwiazdy i błagała, abym wpis usunęła, bo córka wie, że źle zrobiła i chce o wszystkim zapomnieć – zrobiłabym to bez wahania. Bo gdy rodzic walczy o dziecko i uważa, że to mu w tej walce pomoże – trzeba pomóc. Jednak matka dziewczyny nie wykonała takiego telefonu. Nie wykonała zresztą sama żadnego kroku. Zmusiła natomiast córkę do słania gróźb. Skąd wiem, że to inicjatywa matki? Oto zadzwoniłam do nastolatki ja. (W listach z groźbami podała swój telefon.) Powiedziałam, że to, co robi jest próbą nacisku na media. Podstaw do skarżenia mnie nie ma, zaś słanie listów z groźbami jest karalne. (Dziewczyna słała je najpierw do mojej agentki, bo chyba w emocjach nie doczytała, że to kontakt w sprawie spotkań autorskich czy warsztatów dziennikarskich). W czasie rozmowy w tle słyszałam wrzaski matki. Nie chciała wziąć słuchawki i sama ze mną porozmawiać. Nie było zresztą z jej strony walki o córkę, ale o własną opinię, bo oto w czasie rozmowy matka gdzieś tam w tle wykrzykiwała: „My próbujemy zatuszować sprawę, a ona szkodzi!”. Nie było słów o tym, że „próbujemy ratować dziecko!”. Było „tuszowanie sprawy” i na końcu stwierdzenie: „my też mamy znajomości w mediach” oraz „dowiemy się o pani wszystkiego”. Rozmowę zakończyło rzucenie słuchawką i to bynajmniej nie przeze mnie. Bohaterka wpisu największe pretensje miała do mnie o ocenę jej domu, bo jak wyznała „nie prosiła się o analizę”. Tymczasem temat w moim pojęciu był (i jest) ważny z puntu widzenia społecznego. Zresztą liczba listów otrzymanych wtedy od czytelników pokazała, że ludzie widzą jakiś kryzys rodziny, wartości, moralności, etyki, wiary, miłości itd. Nastolatki zawsze uciekały z domów, wpadały w złe towarzystwo i robiły masę głupot. Teraz jednak jest tego jakby więcej, a nowe technologie i globalizacja świata przez istnienie internetu potrafią zrobić wiele złego. Mamy niż demograficzny. Rodziny są mniej dzietne. Jak przed tym złem chronić nastolatki, których jest coraz mniej, a mimo tego coraz częściej pakują się w jakieś tarapaty? Nie ma innej recepty niż miłość. Mama „Warszawianki” wie o tym. Dlatego umieszczając w sieci ogłoszenia o poszukiwaniu córki, zostawiła na swojej stronie wszystko. Nie usunęła też komentarzy. Stanęła oko w oko z każdym, kto próbował powiedzieć, że to jej wina. Świetnie wie, że gdzieś jakiś błąd zrobiła, ale naprawia go. A przede wszystkim wie, że jej przypadek może być przestrogą dla innych i może tym innym po prostu pomóc. Ja właśnie dlatego piszę czasem o takich sprawach. Ludziom wydaje się, że te rzeczy ich nie dotyczą. Aż nagle, pewnego dnia… tym „złym” okazuje się nasze dziecko. Przeważnie jedyne, bo wielodzietne rodziny – dziś to tak naprawdę rzadkość. I wtedy okazuje się, że tak naprawdę nie wiemy, co robić. Tymczasem doświadczenie tych, którzy już przeszli przez podobne „piekło”, naprawdę może pomóc. By nasze dziecko było dobre ważne są i geny i wychowanie i środowisko. Paradoksalnie na każdą z tych rzeczy mamy wpływ i nie mamy go na żadną. Bo nigdy nie wiemy, które geny dziecko odziedziczy, co weźmie z naszych nauk i co zaczerpnie ze środowiska, w którym przebywa.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...