Staruchom śmierć, czyli pochwała hejtu

Spread the love

Wiele miesięcy temu pisałam o starej pisarce czekającej na śmierć. Doczekała się. Odeszła jakiś czas temu z tego świata tak nieprzyjaznego ludziom starym. Przed jej śmiercią zdążyłam jeszcze usłyszeć od kilku osób zdumione okrzyki, że to niemożliwe, by takie stare babsko przed śmiercią jeszcze coś pisało. Bezczelna. Nie ona jedna! Wielu starych ludzi bezczelnie myśli, że wiele jeszcze może. Niestety zdaniem młodszych nic już nie powinni. Poza śmiercią. Ja to nazywam „bliżej grobka niż żłobka”.

Byłam wychowywana w kulcie starego człowieka. Mój ojciec biegał najpierw do ZBOWiDu do kolegów z powstania swojego brata, a mojego stryja. Potem do Związku Powstańców Warszawskich i Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Jako dziecko pomagałam mu w pracy, spisując z taśmy wspomnienia żołnierzy września 1939 walczących o Fort Czerniakowski. To od nich po raz pierwszy dowiedziałam się, że żołnierze się boją, a bywa, że miewają… sraczkę ze strachu. W dzieciństwie wszystkie rozmowy ze starymi ludźmi były dla mnie wyprawami w nieznane krainy. Moja babcia ze strony mamy (rocznik 1898) zmarła w 1984. Była w rodzinie pewnym ewenementem. Ojciec z inteligencji, szlachectwa itd. Rodzina mamy ojca z inteligencji. I tylko jej matka, a moja babcia, chłopka z czworaków, ponoć najpiękniejsza z całej wsi. Chrześnica Marii Róży z Sapiechów Zamoyskiej, żony ordynata Maurycego Zamoyskiego, jak zresztą wszystkie folwarczne dzieci. Jej opowieści o dzieciństwie były inne od tych, które opowiadała rodzina ojca, czy mama, powtarzając historie z dzieciństwa swojego ojca – babcinego męża. I ta inność była w historiach babci fascynująca. Pamiętam zwłaszcza historię o przyniesionym z lasu jeżu, którego babcia chciała hodować, by mieć jakieś zwierzątko tylko dla siebie. W nocy jeż tupał. Pradziadek dostał szału i zlał biedne dziecko, czyli babcię, gdzie popadło. Cóż… patriarchat obowiązywał. Zwłaszcza u prostych ludzi. Pradziadek lał wszystkich: żonę, dzieci itd. Podobno dziadkowi, a swojemu zięciowi proponował, by ten przylał żonie, czyli mojej babci, gdy ta protestowała przeciwko piciu w domu alkoholu przez nadużywającego go, a włażącego codziennie do nich do domu na tzw. krzywy ryj, ojca. Dziadek się nie zgodził na pranie po pysku żony, mimo zapewnień teścia, że to kompletnie nikomu nie zaszkodzi. A już najmniej bitej. Między innymi z tego powodu dziadek zdecydował się na wyprowadzkę z rodziną ze Zwierzyńca nad Wieprzem do Chełma. Tam babcia – chłopka ze zwierzynieckich czworaków – mogła być panią w domu ze służbą, ogrodnikami, praczkami itd. I była z daleka od ojca tyrana. Przyznam, że żadne książki ani żadne filmy, nie powiedziały mi tyle o tym, jak zyło się kiedyś, co rozmowy ze starymi ludźmi.

Owszem, znam kilku obrzydliwych staruchów i nie kwestionuję, że tacy istnieją, ale chyba z racji obracania się w takim, a nie innym środowisku, znam o wiele więcej starych ludzi, którzy mimo nieodwracalnego zapadnięcia na „siątki” (pięćdziesiątki, sześćdziesiątki itd.) są wymarzonymi partnerami do rozmów. Niestety dzisiejszy świat jest kompletnie im nieprzyjazny. Ta granica wkraczania ludzi na drogę, kiedy przestają być witani z uśmiechem, niebezpiecznie się obniża. (Ostatnio staruchami są czterdziestolatkowie.) A na dodatek, gdy starzy ludzie wychodzą ponad przeciętność – wówczas murowany, tak zwany „hejt”. Piszę te słowa z Pałacu w Oborach, gdzie przyjechałam posiedzieć nad książką, ale co chwilę coś mnie odrywa. Dzwonią telefony, zżerają nerwy sprawy związane ze spektaklem przygotowywanym przez nas dla teatru Rozrywki w Chorzowie, a także sprawy wydawnicze. I tak mija mi dzień za dniem, a ja piszę wprawdzie, ale nie tyle, ile bym chciała. No i o wiele częściej czytam. Także rozmawiam. Wnioski z lektur i rozmów smutne. Nie lubimy, gdy inni odchodzą od schematów. Lubimy schematy. Ja staram się wyzbywać schematycznego myślenia, choć… przyznaję, że nie jest to proste. Ale daję szansę. Społeczeństwo w większości nie daje. Przykład pierwszy z brzegu i całkiem świeży. Rozmawiałam z pewną panią o małżeństwach. Na rozmowę zeszło przypadkiem. Pani ma męża o wiele starszego od siebie. Ja młodszego. Usłyszałam od tej pani, że nigdy w życiu za młodszego by nie wyszła. Powiedziałam, że lepiej nie mówić nigdy, bo ja miałam w ogóle nigdy nie wyjść więcej za mąż. A jednak! Tak się w życiu plecie i tyle. Nam się z Ulubionym tak naplotło. Zostaliśmy małżeństwem mimo różnicy wieku i to różnicy w nieschematyczną stronę. Myślę, że jak na razie jesteśmy małżeństwem całkiem niezłym. Lada moment będziemy obchodzić zresztą trzecią rocznicę ślubu, (ku zdumieniu masy znajomych czyniących zakłady kiedy zostanę porzucona, bo przecież ZAWSZE to młodszy porzuca starszą). Dzieci nie mamy i może już nam się nie trafią. Ulubiony mówi, że trudno. Ja zdaję się na opatrzność wyznając zasadę, (choć nie jestem specjalnie religijna), że „jak Pan Bóg dopuści to i z kija wypuści”, ale jak nie to też powiem, że trudno. Widocznie tak ma być. W czasie tej wspominanej przeze mnie rozmowy z młodszą żoną starego męża padło pytanie o mój wiek. Potem o wiek mojego męża. Gdy wyszło, że para ma syna w tym wieku co Ulubiony, moja rozmówczyni aż krzyknęła: „To straszne! Gdyby mój syn przyprowadził mi panią, jako synową, to bym wylądowała w psychiatryku!”. Trochę mnie to ubawiło. Dlaczego? Pani w ogóle nie pomyślała o tym, że powiedziała coś niestosownego. Nie przyjmowała też do wiadomości, że moi teściowie mnie uwielbiają. Jej zdaniem to niemożliwe, by pogodzili się z tym, że syn ożenił się z taką staruchą. Określenie „pogodzili się” zostało tu użyte bezwiednie. Gdybym była w wieku męża byłaby mowa o „akceptacji”. Pani, bardzo zresztą sympatyczna, myślała jednak tylko o swoim synu i o sobie. O swoim wielkim pragnieniu zostania babcią i przedłużenia rodu swojego starego męża kolejnym męskim potomkiem. Bo w patriarchalnym świecie dziewczyny się nie liczą. Nie dziedziczą nazwisk. Choć często dokonują większych czynów od mężczyzn. A stare dziewczyny to w ogóle powinny znikać. Zresztą są babami. A baby są jak wydzielina z nosa, a może i z dupy. Są wstydliwym produktem ubocznym społecznej przemiany materii.

Ostatnio wyczytałam o 60-letniej aktorce, która urodziła bliźniaki. Poczytałam o tym na wszystkich możliwych portalach, poczytałam wywiady z lekarzami, którzy twierdzą, że nie możliwe, by zaszła w ciążę w sposób naturalny, a wspomagana jedynie hormonami i jeden wywiad z takim lekarzem, który stwierdził, że medycyna zna takie przypadki. Poczytałam fora internetowe pełne wypowiedzi ludzi, którzy „wiedzą lepiej” niż zainteresowana. Ich zdaniem było in vitro. Ich zdaniem, skoro kobieta miała na in vitro, to jak śmie żądać forsy na dzieci. Z tego co wyczytałam, to kobieta do in vitro się nie przyznaje. Odmówiła wprawdzie pokazania dokumentacji medycznej z leczenia, ale też nikt z grzebiących jej w brzuchu i macicy, która zdaniem lekarzy powinna być w zaniku, a zdaniem jednego może donosić naturalnie poczętą ciążę, nie przedstawił niezbitych dowodów na to in vitro. Co z Ojcem dzieci? Jak powiedziała główna bohaterka w telefonicznym wywiadzie udzielonym Magdalenie Rigamonti: „Temat prawnie jest zamknięty. Dzieci mają moje rodowe nazwisko. Ojciec dziecka nie ma ani żadnych praw, ani obowiązków w stosunku do dzieci.” Kobieta ma do tego prawo. Znam zresztą setki historii kobiet w różnym wieku, które nie zdecydowały się na dochodzenie ojcostwa swoich dzieci. Jak również kilka takich, które podjęły ten sądowy trud i do dziś żałują, bo mają setki kłopotów. Sprawę ciąży 60-latki nagłośnił aktor Olgierd Łukaszewicz – prezes ZASP. Martwi się, czy koleżanka da sobie radę z wychowaniem dzieci przy emeryturze wynoszącej 1055 złotych. I to on sam z siebie zaapelował o pomoc. Aktorka najpierw chciała być anonimowa. Bała się, że nagłośnienie sprawy może zaowocować na przykład odebraniem jej dzieci. Jednak tabloidy wyśledziły o kogo chodzi, więc można już we wszechobecnym internecie przeczytać jak się nazywa, a z komentarzy dowiedzieć się, że jest stara, brzydka, a nawet, że wygląda jak prababcia – a nie jak matka. Abstrahując od wielu spraw, w tym od nieszczęsnego in vitro, czy było czy nie, od niskiej emerytury (fajnie, że w ogóle jest jakaś, bo ja np. będę miała 198 złotych) najważniejsza dla mnie jest sprawa po raz kolejny przewalającego się przez polski internet tak zwanego „hejtu”. Oj naczytałam się o tym, że dzieci są na pewno z in vitro, bo „takiego paszteta nikt by nie wybzykał”. Że baba „głupia skoro się w tym wieku zdecydowała na ciążę”, bo przecież „za moment umrze!” Swoją drogą ciekawe, że wszyscy wiedzą kiedy ktoś inny umrze, tylko jakoś nie znają daty własnej śmierci i przyjmują ją z zaskoczeniem. naczytałam sie też, że powinna była wiedzieć „czym się kończy zabawa chujem”! (To ostatnie oczywiście twierdzili zapewne ci, którzy nie do końca wiedzą chyba, co to jest in vitro). Że egoistka i „kto jej dał prawo rodzić, bo na pewno nie natura”! Że „alimenty powinien płacić lekarz prowadzący ciążę”. I sto innych salomonowych mądrości. Pisanych rzecz jasna anonimowo! Straszne to jest! Autorzy koszmarnych komentarzy pełnych bezinteresownej nienawiści i pogardy do 60-letniej matki czują się bezkarni, ponieważ nikt nie będzie ścigał tysięcy autorów anonimowych wpisów, choćby były one nie wiem jak obrzydliwe. Kobieta nie ma na to czasu, bo wychowuje dzieci. W jej obronie, jak ktoś stanie, to i tak zostanie zakrzyczany. Tłuszcza ma bowiem rację. Jak to w demokracji.

Granica „hejtu” wobec starych ludzi przesuwa się z wiekiem, ale istnieje w ludziach bez względu na to ile mają lat. Innymi słowy „hejterami” bywają też starzy ludzie wobec innych starych, ale koniecznie od siebie starszych. Na przykład taki siedemdziesięciolatek wobec dziewięćdziesięciolatka. Ostatnio moja 60-letnia koleżanka kwestionowała potrzeby seksualne dziewięćdziesięciolatków. Jej zdaniem na pewno ich nie mają. A jeśli mają, to jest to obrzydliwe. Przyrzekłam sobie, że poczekam na moment, aż ona sama przekroczy ostatnią „siątke” i spytam, czy nie tęskni za czułością i bliskością, które daje seks. Mam nadzieję, że obie dożyjemy dnia, kiedy ją o to spytam. Wtedy nasi „hejterzy” będą mieli więcej powodów do „hejtu”. Zwłaszcza, że fakt, iż stare baby żyją, nie zawsze bywa wystarczającym powodem do „hejtowania”. My dostarczymy nowych powodów. Seks starych ludzi. W końcu żyjemy w kraju, w którym pewien poseł powiedział, że miłość między dwojgiem ludzi jest tylko wtedy, gdy mogą oni mieć dzieci, więc?

Jak znam życie, to aktorka – matka bliźniaków, zapewne chciałaby mieć problemy swoich „hejterów”. Bo fajnie jest, gdy naszym problemem jest to, że ktoś jest stary i urodził, albo, że ktoś ma młodszego męża, albo że stary człowiek w ogóle żyje, albo że pisze, albo że uprawia seks. Bowiem nadmierne interesowanie się życiem innych, branie go pod lupę i drobiazgowe ocenianie oznacza, że tak naprawdę nie mamy własnych problemów. Dlatego niech żyje w nas „hejter”! Widoczny znak szczęścia! Bo przecież żaden „hejter” nie przyzna się, że przemawia przez niego zazdrość czy frustracja. To musi być szczęście! Niech żyje więc „hejt”!

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...