„Bo panu nie chodziło o nic innego, jak tylko o to, żeby zgnębić chłopa.” To cytat z bajki, którą się zaczytywałam, jako dziecko. Bajki w książce „Śpiewająca lipka”. Bajki, w której pan znęcał się nad biednym chłopem i chciał go zgnębić, bo chłop był dzielny i pracowity. Miałam napisać o żołnierzach wyklętych, których dane dziś podał Instytut Pamięci Narodowej. Miałam napisać o pani Ani, wnuczce jednego z nich, która o dziadku dowiaduje się z internetu, bo nie miał jej kto przekazać informacji. Dziadek zmarł, gdy jej mama była małą dziewczynką. A babcia zmarła, gdy równie małą dziewczynką była pani Ania. Tak więc internet stał się dla niej źródłem wiedzy o kwaterze Ł. Chciałam napisać o tym, że być może jest wśród naszego społeczeństwa więcej wnuków żołnierzy wyklętych, którzy nie wiedzą nawet kim są, bo nie znają historii swoich dziadków. Niebezpieczna wiedza nie była przekazywana z pokolenia na pokolenie, by nie wpędzać w nieszczęście bogu ducha winnych. Ale już więcej o tym nie napiszę. Zresztą zajmują się tym wszystkie media, bo wszyscy dziś żyją dziewięcioma szkieletami zidentyfikowanymi spośród dwustu. Reżimom czasów stalinowskich, nie chodziło o nic innego, jak tylko o to, by zgnębić żołnierzy wyklętych, podobnie, jak panu z bajki, nie chodziło o nic innego, jak tylko o to, by zgnębić chłopa.
Dziś stwierdziłam, że podobne myśli były mąż mojej koleżanki – matki autystycznego nastolatka. Bo oto właśnie dziś, najprawdopodobniej na wniosek jego prawnika, zablokowano jej bloga. Powód? Dwa obraźliwe określenia: „skurwysyn” i „obrażalskie gówno”. No fakt. Obraźliwe. Jest tylko jedno „ale”. Pierwsze określenie było na poprzednim, dawno zamkniętym i na dodatek prowadzonym anonimowo blogu, na którym autorka opisywała swoją walkę o godne życie kobiety, zostawionej samej sobie z autystycznym dzieckiem – dziś już nastolatkiem. Pisała, by nie zwariować. Zaczęła pisać tego bloga, bo kiedyś miała nawet myśl, by zabić siebie i syna. Na szczęście zanim wcieliła to w życie, tak się wszystkim wokół zmęczyła, że już nie miała siły na cokolwiek. Teraz nie zdążyła zareagować na prośbę administratora o usunięcie owych dwóch obraźliwych określeń. Po prostu nie zajrzała wczoraj do poczty. Dziś zablokowano jej oba blogi. Stary anonimowy z napisanym w emocjach obraźliwym określeniem i nowy, na którym mocno się pilnuje i mocno autocenzuruje, ale… coś jej się w emocjach wymsknęło, a blog już nie jest anonimowy, bo jak będąc anonimowym zbierać ten nieszczęsny 1% dla dziecka?
Obserwuję jej walkę o godne życie od dawna. Nie współczuję, bo to uczucie, które nic nikomu nie daje. To jak w drugiej części Spidermana „cześć” wypowiedziane do pytającego o czynsz właściciela mieszkania. Ani tego „cześć” nie sprzeda ani się tym nie naje. Nikt. Zarówno kamienicznik wynajmujący lokal Spidermanowi, jak i moja koleżanka chowająca autystycznego syna. Dlatego dziś pierwsze moje zadane jej pytanie brzmiało: czy dzwoniłaś do administracji portalu? Nie dzwoniła. Napisała list. Czeka na odpowiedź. Nowy blog był – i mam wielką nadzieję, że jeszcze będzie – źródłem wielu informacji dla innych rodziców autystycznych dzieci. W końcu prowadzi(ł) go ktoś, kto z autykiem pod jednym dachem żyje już od 18 lat. Dla niej samej ów blog był też formą psychoterapii. Był też czymś w rodzaju intelektualnej rozrywki kobiety-dziennikarki, która w pełni sił twórczych została przez los zamknięta w czterech ścianach mieszkania, coraz mniejszego, bo na niewiele już ją stać. Ojciec dziecka nie wspiera jej. Założył nową rodzinę, w której nie ma miejsca dla „starego” syna, zwłaszcza takiego, który nie rokuje na to, że będzie ojcowską dumą. Ojciec jest zresztą osobą niezwykle ambitną. Była żona, gdy była jeszcze aktualną żoną, zawsze musiała mieć wysokie stanowisko, miała podnoszoną poprzeczkę tak, że i Jackowi Wszole byłoby ją trudno przeskoczyć. Zwłaszcza, gdyby kazano mu to robić w garsonce i szpilkach. Dlatego ona nie przeskoczyła jej. Nawet nie doskoczyła. Zanim nabrała rozpędu godnego lekkoatlety i skoczka popełniła grzech niewybaczalny. Bezczelnie urodziła chorego syna.
W tym momencie przyznam, że mimo wielokrotnych podejść do tematu, nigdy nie udało mi się przeprowadzić żadnej, a co dopiero szczerej rozmowy, z jakimkolwiek facetem, który opuścił żonę z chorym dzieckiem. Nigdy nie udało mi się więc uzyskać odpowiedzi na pytanie „dlaczego” panowie to robią? Dlaczego z chorymi dziećmi zostają przeważnie matki, dedykując chorym dzieciom swoje życie, młodość, siły witalne i każdą wolną chwilę? Były mąż koleżanki jest jednym z tych ojców, którzy chyba nikomu nie chcą odpowiedzieć na to pytanie – czemu uciekają od bycia ojcem chorego dziecka. Jest jednocześnie jednym z tych, którzy całym swoim zachowaniem zdają się krzyczeć, że oto chcą to, co się stało, a raczej tego, któremu dali nazwisko wymazać z powierzchni ziemi. Tak więc chore dziecko najlepiej by zrobiło gdyby zniknęło. Nie życzą mu śmierci. Oni nie chcą, by zmarło. Śmierć jest zbyt przykra i mogłaby spowodować dla potencjalnego ojca chorego dziecka lawinę współczucia. A tacy ojcowie nie chcą współczucia. Oni chcą tylko świętego spokoju z dala od problemu, który ich przerósł i obnażył niedojrzałość. Chcą by nikt ich z tym problemem nie kojarzył. Niech więc problem zniknie, jak „Najeźdźcy z kosmosu” w starym amerykańskim serialu Queen Martin Production. Zostawał po nich tylko kontur na ziemi, a i ten po jakimś czasie znikał bezpowrotnie. Jak tu żyć z taką przeszkodą? Oto pan tata miał takie ambitne plany. Syn najlepszy uczeń w klasie, potem najlepszy student, wreszcie… może „dziedzic” jakiegoś ojcowskiego warsztatu? Może laureat Nagrody Nobla? A tu… sukcesem jest, że nauczył się wiązać buty. Sukcesem jest, że umie wrzucić makaron do garnka. No niestety… Choremu dziecku nie można już stawiać tak wysoko poprzeczki, jak zdrowemu. Nie można czekać na to, ze przyniesie nagrodę nobla. Co najwyżej medal z paraolimpiady. Często słuchając zwierzeń koleżanki (i nie tylko jej, ale dziesiątek kobiet w jej sytuacji, czyli samotnych z chorymi dziećmi) zastanawiam się nad tym, czy patriarchalne społeczeństwa, jak w islamie nie mają racji, że nakładają kobietom „chomąta” i nie dają żadnych praw. Nikt nie ma tyle siły, ile kobieta, by stawiać czoło przeciwnościom. Moc kobiety może przerażać. Zwłaszcza, gdy obnaży słabość mężczyzny, który silny jest tylko wtedy, gdy ma maczugę. Bez względu na to co nią jest, czy mocne pięści, czy wysokie zarobki, czy znajomości. Koleżanki mąż alimenty płaci, ale… pomijam już, że przez długi czas uparcie wpłacał je na konto kredytu mieszkaniowego, ważniejsze jest, że dziecku, nawet osiemnastoletniemu, przydałyby się nie tylko alimenty. Przydałby się także terapia i regularny kontakt z ojcem. Regularny! Regularność jest przy autyzmie ważna! Wszystko co nie jest stałe, co jest inne, potrafi zburzyć spokój autyka, a tym samym wyprowadzić go z równowagi. A wtedy może nawet dochodzić do aktów autoagresji. Pamiętam, jak koleżanka opowiadała mi, że musiała pochować zdjęcia ojca, bo wywoływały w dziecku emocje. Czekał na tatusia, a ten nie przychodził. Albo dzwonił, że w ostatniej chwili mu coś wypadło. Przydałoby się, by czasem odciążył matkę, by mogła po prostu spędzić czas sama ze sobą, bo nawet do mnie na imprezę przyszła w ciągu ostatnich 10 lat tylko 2 razy!
Dlaczego dziś raptem ten blog został zamknięty? Przecież rzecz nie dotyczy ostatnich wpisów. Otóż… koleżanka-dziennikarka-matka ośmieliła się napisać list do firmy byłego męża z prośbą o pomoc. Pan tata ma eksponowane stanowisko w wielkim koncernie. Pismo było wyważone (czytałam). Była to prośba o zapomogę z funduszu, który taka wielka firma o międzynarodowej renomie posiada, bo w końcu takie są europejskie standardy. Zwłaszcza, że tyle firma inwestuje w różnego rodzaju akcje charytatywne. Czemu miałaby nie wesprzeć dziecka swojego pracownika? Dziecka, któremu potrzebne są pieniądze na konkretną rzecz – terapię. Tu wszystko jest do udokumentowania fakturami i rachunkami. Firma odpowiedziała, że owszem, przyznaje całe cztery tysiące siedemset złotych, ale… wniosek musi podpisać… pracownik! Czy podpisze? Ponieważ czas płynął, a i termin terapii, na która jest zbierane się zbliżał, więc koleżanka wysłała do firmy wszystkie dokumenty, zaświadczenia, świstki itd. z sugestią, by sami poprosili pracownika o złożenie podpisu. Dostał szału. Jego zdaniem była żona tym pismem i prośbą niszczy mu karierę! Forsa jest jej potrzebna, ale na… klapki! Boże miłosierny! Skąd ja to znam! Kiedyś Eksio też mi wykrzyczał, że alimenty, które płacił na naszego syna, (a które wynosiły dwieście złotych miesięcznie) wydaję na swoje fanaberie. Odpowiedziałam krótko: „moje fanaberie kosztują więcej niż dwie stówy!” Tu, na miejscu koleżanki też bym odpowiedziała, że klapki Louis Vuitton kosztują więcej niż zasrana terapia za 4700. To, że jej kariera dawno leży w gruzach, bo jest od kilku lat na zasiłkach i tylko pisze dorywczo – nie jest dla byłego męża istotne. Zresztą… czy dla niego liczy się coś poza tym, by zmieść pod dywan, zrzucić do piwnicy, w jakiś niebyt i to nawet niewirtualny, ale prawdziwy niebyt, to życie i los własnego dziecka? Bo skoro nie wypełnia wniosku o dofinansowanie terapii syna, a jego matce nawet już pisać bloga nie wolno? Zwykłego bloga! Choć może niezwykłego, bo takiego, dzięki któremu czasem zbłąkany życzliwy czytelnik rzucił ochłap… na pomoce terapeutyczne czy szkolne przybory. Dla nastolatka, który osiemnaście lat temu ośmielił się urodzić innym niż wszyscy, a przez to nie być spełnieniem marzeń swojego ojca o dziecku, którym można chwalić się na każdym kroku z dumą mówiąc: „Mój genialny syn, laureat nagrody Nobla!”. Że też dzieciak bezczelnie taki miał kaprys i jest autystyczny!
„Panu nie chodziło o nic innego, jak tylko o to, żeby zgnębić chłopa.” – cytowałam starą bajkę z kultowej „Śpiewającej lipki”. Bajka kończyła się w ten sposób, że pan, by zgnębić chłopa zażądał, by chłop zawiózł go do piekła. Chłop spełnił jego prośbę. Nigdy więcej też nikt owego pana we wsi już nie widział. Najwyraźniej został w piekle. Gdzie trafili ci, którzy w latach 40-tych i 50-tych orzekli i wykonali wyroki śmierci na żołnierzach wyklętych i gdzie trafi były mąż koleżanki? Przecież oprawcom z lat 40-tych i 50-tych nie chodziło o nic innego, jak tylko o to, by zgnębić tych, którzy nie godzili się na komunistyczną rzeczywistość w powojennej Polsce. Zrobili więc wszystko, by upodlić ich i ich rodziny, które latami zapalały świeczki na wysypisku śmieci, które powstało w miejscu gdzie wcześniej do zwykłych dołów wrzucono ciała ich bliskich. Wbrew pozorom nie zbijam tego przypadkowo i bezmyślnie z sytuacją mojej koleżanki. Tamto sprzed 70 lat robili obcy ludzie obcym sobie ludziom! Dzieliły ich przekonania i ideały. Dzieliły ich światopoglądy, kultura lub jej brak i wychowanie lub tez jego brak. Nie łączyło nic! Bo dla niektórych oprawców nawet Polska nie była wartością! W przypadku mojej koleżanki i jej byłego męża, który też gnębi ją, jak ów pan z bajki gnębił chłopa, mamy do czynienia z bliskim człowiekiem, który gnębi drugiego bliskiego człowieka! Bo przecież kiedyś była między nimi bliskość, była miłość, której owocem jest ten syn. Taki żywy, choć autystyczny łącznik między obojgiem. A jednak były mąż koleżanki także przypomina mi tego złego pana z bajki. I moim zdaniem, nie chodzi mu już o nic innego, jak tylko o to, by zgnębić kobietę, która bezczelnie urodziła mu autystyczne dziecko i równie bezczelnie śmie nosić to samo nazwisko co on. A przez to nie może na zawsze odciąć się od tego, co powinno zniknąć, a niestety nie znika. Bo jak inaczej nazwać fakt, że kobiecie, która niemal nigdy nie wychodzi sama z domu, która nie może sobie pójść do teatru, kina, muzeum itp. kosmetyczki, fryzjera itp. odcina się dostęp do własnego bloga. Do jedynej terapii i rozrywki intelektualnej. Do okna na świat.
I tak jeszcze a`propos bajek…
KONIEC
Zmordował się na koniec ten, co bajki prawił,
Żeby więc do ostatka słuchaczów zabawił,
Rzekł: „Powiem jeszcze jedną, o której nie wiecie:
Bajka poszła w wędrówkę. Wędrując po świecie
Zaszła w lasy głębokie; okrutni i dzicy
Napadli ją z hałasem wielkim rozbójnicy,
A widząc, że ubrana bardzo podle była,
Zdarli suknie – aż z bajki Prawda się odkryła”.
I. Krasicki