Przeczytałam wczoraj wywiad z Grzegorzem Miecugowem opublikowany na portalu „Wirtualne media”. Wywiad przeprowadzono z okazji pięciolecia programu „Szkło kontaktowe”. Miecugow powiedział w nim między innymi o tym, czemu i ja poświęcałam wielokrotnie miejsce na swoim blogu – o poziomie obecnego dziennikarstwa, tabloidyzacji mediów i telewizji komercyjnej, której jest dziennikarzem. Jak napisał portal „Wirtualne media” „Miecugow twierdzi, że tabloidyzacja mediów, w tym kanału, w którym pracuje jest wymuszana przez odbiorców. – Przecież my śledząc wyniki oglądalności podążamy w kierunku wyznaczonym przez widza – mówi. Podkreśla, że media komercyjne nie mogą abstrahować od tego, czego oczekuje widz.
Podobnie jest również w Internecie.”
Cóż… z wywiadu wynika jasno. Grzegorz Miecugow twierdzi, że „Ilość kliknięć wiąże się także z prestiżem danego dziennikarza. To bardzo nieprzyjemna sytuacja dla autora poważnej, ciężko zdobytej informacji, gdy ma mniej kliknięć od kolegi, który napisał tekst np. o tym jak podrywać w weekend. Mimo to nie można poddać się bezkrytycznie tej tendencji tabloidowej i rozrywkowej. Zawsze znajdzie się grupa osób poszukująca czegoś więcej, jakiegoś komentarza. Rzeczywiście żyjemy w dość dziwnych czasach, co widać choćby na przykładzie USA, gdzie często dużo większym uznaniem cieszą się opinie blogerów, niż zawodowych komentatorów.”
Ja się z tym wszystkim niestety muszę zgodzić. Niestety, bo to pokazuje, że dziennikarstwo przestaje być misją. I to na wyraźne życzenie społeczne. Niestety już dawno stwierdzono, że demokracja, czyli rządy większości mają tę wadę, że większość to głąby! I tak paradoksalnie dziennikarstwo zaczęło dostosowywać się do życzeń głąbów. Na coś wartościowego zostawiając mniej miejsca, bo to co wartościowe, jest dla wybranych.
Wiem już od dawna, że największym powodzeniem na moim blogu cieszą się nie te wpisy, które bym chciała. Nie te, kiedy wydaje mi się, że napisałam coś ważnego i dla ludzi myślących. Od kiedy na bloga weszło jednego dnia 40 tysięcy osób, bo wpis miał tytuł „Zboczeniec i świntuch w moim łóżku” przekonałam się, że większość społeczeństwa nie interesują tematy leżące blisko duszy, ale blisko dupy. Tamten wpis był zresztą rodzajem pewnej prowokacji. (W końcu tytuł mylący. Rzecz o psie.) Chciałam zbadać, czy jest tak, jak podejrzewam. Wyszło, że tak właśnie jest.
Nie mam jednak zamiaru ulęgać tej tendencji. Jak piszę coś kontrowersyjnego, to wtedy, gdy naprawdę jest wokół mnie i swoim absurdem uderzyło w oczy lub nozdrza, jak w przypadku wpisu „Kupa, czyli wstydliwa sprawa w redakcji”. Nie muszę pisać dla wszystkich i być przez wszystkich czytana czy akceptowana w tym co piszę.
Jakiś czas temu przyszedł do mnie obraźliwy list, że moje teksty są za długie. Wolność słowa polega na tym, że wolno mi to robić. A w Internecie nie ograniczają mnie szpalty ani strony. Jest też coś takiego, jak wolność czytania. Nikt nikogo do czytania mojego bloga nie zmusza. Ja nawet myślałam, by dopisać gdzieś obok: „nie dla idiotów”, ale ubiegł mnie Media Markt.
Gdy byłam dzieckiem ojciec miał nie tylko ex-libris, ale też ex-collectionibus, bo zbierał różne rzeczy. Wizerunek na nim był ten sam, co na ex-librisie – Plac Zamkowy z Kolumną Zygmunta. (Na marginesie tylko dodam, że Ex-libris powstał, gdy Zamek nie był jeszcze odbudowany). Tylko oprócz napisu Ex-collectionibus był jeszcze jeden. „Pauca sed bona”. Spytałam ojca, co to znaczy, bo jeszcze wtedy nie uczyłam się łaciny. Odpowiedział, że „kilka, ale dobrych”. Ja też piszę dla kilku czytelników, kilku dla których warto, kilku którzy myślą.
I tylko z jednym w wypowiedzi Miecugowa się nie zgadzam. Nie liczy się ilość kliknięć, a ich liczba! Kliknięcia to nie mąka czy cukier. Można je policzyć. Na sztuki.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...