Podobno naprawdę mieszane uczucia ma człowiek, którego teściowa wpada jego nowiutkim porsche w przepaść. Ja mam dziś. I nie ma to nic wspólnego ani z teściową ani z porsche choć z przepaścią jak najbardziej. Po prostu spór o ACTA przybiera na sile. Dziś cały ranek spędziłam na nudnym szkoleniu, które okazało się nie być mi przydatnym. Dlatego w trakcie czytałam wszystko o tej „umowie handlowej”. I jak napisałam wcześniej mam mieszane uczucia. Wypunktuję je:
- Nie popieram hackerstwa. Nie podobają mi się więc włamania na strony rządu. Tego ostatniego też zresztą nie popieram, ale konia z rzędem (i rządem) temu, kto wskaże mi jakikolwiek polski rząd, który miał moje poparcie.
- Jestem za otwartym internetem. Nie chcę jakiejkolwiek cenzury w internecie. Wystarczy mi moja własna.
- Wkurza mnie, że muzycy żądają opłat za słuchanie muzyki, traktują tych, którzy ściągają ich muzykę, by posłuchać w domu jak złodziei, a jednocześnie bezkarnie czytają w bibliotece książki nie płacąc za ich przeczytanie autorom. Ja nic nie mam z tego, że ktoś czyta moją książkę wziętą z Biblioteki. Mimo tego nie traktuję swoich czytelników bibliotecznych jako ludzi gorszego gatunku. Złodziejstwo to by było, gdyby ktoś opublikował moją książkę jako swoją lub przedstawił czyjąś płytę jako swoją. Może jeszcze wydłubią ludziom oczy i przebiją bębenki?
- Gdzie byli protestujący kiedy internet zawłaszczały Google, Facebook i Youtube?
- Wolność człowiek nosi w sobie. Z każdym aktem prawnym trzeba jej w sobie nosić coraz więcej. Czy człowiek to udźwignie? Gdy dziś wyczytałam, że „Właściciel praw autorskich dostanie dane osoby, którą tylko podejrzewa o posiadanie treści naruszających prawa autorskie. Oskarżający może żądać informacji o wskazanych osobach w jakikolwiek sposób powiązanych z podejrzanym. Może to prowadzić do sytuacji, w której ISP będą musieli ujawniać dane wszystkich osób, które pobierały pliki od podejrzanego przez właściciela praw.” oraz „ACTA pozwala na działania służb wobec obywateli innych krajów i na terenie innych krajów. Może się to odbywać „bez wysłuchania drugiej strony” [strona – kraj] i przy konfiskacie mienia oraz wniesieniu kaucji przez osobę podejrzaną (nie oskarżoną). Jeśli podejrzenia okażą się niesłuszne, sąd może, ale nie musi nakazać rekompensatę.” Za moment wolnością będzie nie surfowanie po sieci, ale siedzenie w głuszy bez dostępu do jakichkolwiek mediów.
„I to by było na tyle”, jak zwykł był mawiać Jan Tadeusz Stanisławski, który powyższy napis ma na swoim nagrobku na Starych Powązkach. Nie wiem zresztą czy to wszystko co wypunktowałam nie zwiastuje jakiegoś grobu. Może grobu internetu? Może to poniekąd i słuszne? Może czas zatrzymać postęp cywilizacyjny? Zwłaszcza, że ostatnio ów „postęp” od „podstępu” różni tylko jedna litera. Tylko czy o to walczyliśmy? Mam naprawdę mieszane uczucia.