Najbardziej polskie słowo „żółć”

Spread the love

Tak się jakoś składa, że kiedy wyjeżdżam, dostaję najwięcej listów od czytelników. A jak wiadomo, w podróży czasu na odpisywanie, jak na lekarstwo. Dziś byłam na spotkaniu w Katowicach. W tym czasie Onet zamieścił na głównej stronie jeden z moich dawniejszych wpisów i… zaczęło się. Wysyp listów. Większość bardzo miłe, ale zawsze musi się zdarzyć ktoś „na nie”. Tym razem ktoś, kto dopatrzył się błędów. Należę do tych osób, które ilekroć coś napiszą, to zawsze znajdują w tym błędy. Zdarza się, że tekst poprawiam dwadzieścia razy, a i tak coś przeoczę. Zawsze więc cieszę się, kiedy ktoś mi zwróci uwagę, że coś w tekście jest nie tak, jak trzeba. Mam bowiem szanse poprawić. Sęk w tym, że przeważnie nikt tej uwagi nie zwraca, a jeśli już to robi, to w dość specyficzny sposób.
Dziś dostałam dwa takie listy. W pierwszym wyczytałam m.in.:

„Czytając, coraz bardziej uświadamiałam sobie, że to kolejny autor, który ma trudności w używaniu języka polskiego, a takich blogerów pełno przecież.
Ja i moja koleżanka – kłóciliśmy się?
Nie mniej jednak?
Literówki?
Poczułam przerażenie, gdy zobaczyłam, kim jest autorka tego tekstu… i zrobiło mi się po prostu smutno.
Wiem, książki przed drukiem są poddawane redakcji językowej i korekcie.
Że ten tekst, to żywy tekst, autorski. Ale takie błędy?
Pozostaje rozczarowanie i niesmak.”

„Nie mniej jednak” od razu poprawiłam. Niestety „Ja i moja koleżanka – kłóciliśmy się” nie mogę znaleźć. Jak ktoś znajdzie – niech da znać gdzie to jest.

Druga osoba, (która nota bene w przeciwieństwie do pierwszej nie przedstawiła się) napisała (słowo honoru, że pisownia oryginalna) list, który zresztą zatytułowała: „z wyrazami braku uznania”:

„Jako młoda osoba zajmująca się półprofesjonanie pisaniem tekstów publicystycznych, chcę wyrazić swoje zażenowanie pewnym błędem, zamieszczonym przez Panią na blogu. Jest Pani “dziennikarką prasowa i telewizyjną, pisarką, autorką książek dla młodzieży, blogerką”, czyli osobą, jak sugeruje ten narcystyczny tasiemiec, wykształconą. Rozumiem, że każdemu zdarzają się błędy – ważna jest jednak ich genezxa. W przeciwieństwie do błędu na końcu poprzedniego zdania, który jest zwykłą literówką, błąd
popełniony przez Panią jest klasycznym przykładem ignorancji językowej.
O co chodzi? O “Funpage”. Nie wiem, ile lat poświęciła Pani nauce angielskiego, ale jako ktoś ze wszech miar inteligentny, powinna Pani wiedzieć, że podczas gdy “page” to strona, “fun” oznacza zabawę, frajdę. Nie pytam nawet, co robi Pani na swoim “funpage’u”, sądzę jednak, że na Pani fanpage’u nigdy moja przeglądarka nie postanie.
Normalnie uważam podobne kwiatki za zabawne, w szczególności używany przez pseodobiznesmenów “meating”, czyli po polsku “mięsowanie”. Jednak gdy widzę coś podobnego u osoby nie tylko wykształconej, ale w dodatku publikującej, zaczynam rozumieć przyczyny fatalnej kondycji polskiego dziennikarstwa.
Oto filmik edukacyjny, bo niezależnie od wieku, zawsze można się czegoś nauczyć.

http://www.youtube.com/watch?v=_GM8D8az08k

Pozdrawiam i życzę mniej poważnych błędów, albo mniej uważnych czytelników.”

Oczywiście poprawiłam od razu owo „Funpage” na „Fanpage”. Przyznaję zresztą bez bicia, że nie wiem, czemu zrobiłam taki błąd. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Nawet nie była to pomroczność jasna. A filmik, który mi polecono ubawił mnie do łez! Gorąco polecam!

Wróćmy jednak do owych niepozbawionych, jak widać, złośliwości listów.

Ja się oczywiście nie gniewam za nie, ale zawsze, gdy otrzymuję taki list, w którym czytam, że nie umiem pisać po polsku (a teraz i po angielsku), bo zrobiłam jakiś błąd, a co za tym idzie jestem żenująca, denna, czy jakaś tam jeszcze, mam kilka smutnych refleksji.

Pierwsza refleksja jest taka: Nigdy jeszcze nie napisała do mnie takiego listu z uwagami osoba o wielkim naukowym dorobku. Nigdy nie napisał go do mnie akademicki profesor z tytułem naukowym nadanym przez Prezydenta. Nigdy nie napisał mi tego poważny pisarz – kolega po fachu. „LO-teria” zawierała masę błędów – literówek, choć była po moich kilku korektach. Gdy przepraszałam za nie redaktora, (powszechnie szanowanego pisarza) powiedział: „Pamiętaj, że nie myli się ten, kto nic nie robi! Błędy zdarzają się każdemu. A swoje zobaczyć najtrudniej”.

Druga refleksja jest taka: Czemu ja, kiedy czytam pełne czasem strasznych błędów teksty, (a zdarzają się osobom o naprawdę wielkich nazwiskach) nigdy nie piszę do nich takich listów. W ogóle nie piszę. Wychodzę z prostego założenia. Może się spieszyli? Może coś ich odciągnęło od komputera? Może zaraz wrócą i poprawią? A jeśli nie… Wszystko zweryfikuje czas. Natomiast, kiedy zdarzyło mi się (może dwa razy w życiu) napisać do kogoś, że popełnił błąd, to zawsze jednak przepraszałam za zwrócenie uwagi. Nie chciałam, by ktoś poczuł się obrażony, urażony itd. Autorzy listów do mnie, chcieli mnie i obrazić i urazić, a przede wszystkim utrzeć mi nosa, poprawić sobie nastrój i dowartościować się. Mam nadzieję, że te trzy ostatnie cele osiągnęli. Niestety nie udało im się ani mnie obrazić ani urazić. Kiedy ktoś mi zwraca uwagę i ma rację, ja po prostu poprawiam błędy. Na oficjalnej stronie mam zresztą napisane: „jeśli widzisz jakiś błąd – napisz.” Teraz, podobne zdanie zamieściłam w informacjach o mnie na blogu. Jest jednak pewne, ale i ono nazywa się…

Trzecia refleksja. Słyszałam ostatnio dowcip, że podobno najbardziej polskie słowo to wyraz „żółć”. Zarówno ze względu na zawarte w nim litery, jak i na treść. Coś w tym jest. Zwłaszcza w tej treści. My Polacy jesteśmy zgorzkniali i złośliwi. Żółć zalewa nas niemal codziennie. Uwielbiamy innym dogryzać. Uwielbiamy być małostkowi. Uwielbiamy moment, kiedy czujemy się od kogoś lepsi. To się chyba pycha nazywa… Gdy kilka dni temu jeden znajomy pisarz napisał publicznie, że wyczytał gdzieś, jakoby w Stanach Zjednoczonych 80% ludzi chce napisać książkę, posypały się komentarze internautów, że to dopiero będzie chłam. Skąd to wiedzą? Wszystkim którzy myślą podobnie odpowiadam: Ludzie! Wy też piszcie książki! Jakiekolwiek! Nie mówię, że piszcie od razu genialne, ale napiszcie jedną! Choć jedną od początku do końca! Nie musi być gruba, ale niech będzie skończona! Przejdźcie cały proces twórczy, a potem… zobaczymy. Podobni wam bardzo chętnie ocenią, czy umiecie pisać i ile zrobiliście błędów.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...