Tak sobie pomyślałam wczoraj, bo nie ma to jak interwencja zakończona sukcesem. A przecież wczorajszy dzień nie zapowiadał się dobrze. Zaczęło się od samochodu.
Ponieważ od trzech dni męczył mnie katar (z gatunku tych do pasa), a na dodatek miałam kupę pisania, więc te trzy dni nie wychodziłam z domu. Dlatego wczoraj samochód nie odpalił. Ani razu nie zakręcił rozrusznik. Tylko przekręciłam kluczyk, a on zamilkł, wszystko zgasło i włączył się alarm. Siedziałam w zimnym aucie i pół godziny dzwoniłam do assistance, bo nikt nie odbierał. Wreszcie odebrano, a pani powiedziała, że skoro to warszawa to pomoc będzie u mnie za kwadrans. Niestety nie był to kwadrans. Na pomoc czekałam bowiem drugie pół godziny, a może i dłużej. (W tym czasie rozegrałam na komórce 76 partii w „kółko i krzyżyk” , bo okazało się, że książka, którą czytam została w domu, a przecież pomoc zaraz ma być!) Gdy przyjechała szczękałam zębami i pociągałam nosem dwa razy częściej. Pan, który przyjechał niemal wyprowadził mnie z równowagi swoim zachowaniem. Jak tylko wysiadł z samochodu i spojrzałam na niego już było widać, że jestem dla niego „podludziem”. Zlustrował mnie wzrokiem pełnym pogardy. On tu umorusany, a ja w jasnym kożuszku, długich botkach i minispódniczce. Na pewno cipa, która kręciła rozrusznikiem i wyczerpał jej się akumulator. Takie myśli miał na pewno, bo kazał mi wyjść z auta. On musi zapalić silnik. Powiedziałam, że się nie zgadzam, bo mam odcięcie zapłonu. Ale pan i tak kazał wyjść, bo on musi sprawdzić po swojemu, czy jest wszystko powyłączane. No jasne! Baby przecież zawsze coś spieprzą. Na pewno włączony mam odbiornik GPS, wycieraczki, klimę, ogrzewanie tylnej szyby i radio! Bo my to tylko muzyczka umpa umpa. Niestety… wszystko było wyłączone. Pan zrobił minę jak Alf, gdy przyłapano go na kłamstwie i… przyczepił się do górnej lampki, że się świeci! Niestety zwróciłam mu uwagę, że lampka się świeci, bo otworzył drzwi, jak je zamknie, to lampka zgaśnie. Pan coś mruknął i poszedł do silnika. Podłączył klemy gdzie trzeba. Zamknęłam drzwi. Miałam wielka ochotę przekręcić włącznik lampki tak, by znów zapalała się po otwarciu drzwi, a była wyłączona, gdy są zamknięte, ale pomyślałam, że będzie to otwarta wojna z panem, więc nie dotknęłam jej nawet. Zresztą… byłam przemarznięta i chciałam szybko ruszyć. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, wcisnęłam ukryty guzik od zapłonu i zakręciłam rozrusznikiem. Niestety z powodu dygotki spadła mi noga z gazu, więc silnik zgasł. Powtórzyłam, ale dociskając pedał gazu mocniej. Zapaliło. Pan zabrał sprzęt, otworzył drzwi od mojego samochodu, oparł się o nie i stając w pozycji nauczyciela, który zaraz mnie pouczy powiedział:
– Kto panią nauczył tak zapalać silnik?
O jak ja dobrze znam taki ton! Jak ja świetnie znam takich ludzi! Ta pogarda dla kobiety, to czyhanie na każdy jej błąd, by wykazać się, jakim to się jest lepszym… A tu ja popełniłam taką straszną zbrodnię! Spadła mi noga z pedału gazu, a potem mocno go docisnęłam! ZBRODNIA! Przyznam, że korciło, żeby powiedzieć panu kontrowersyjnie, np.: „Jan Paweł II” albo „Gówno cię to obchodzi dupku!”. Ale spokojnie odczekałam. Pan stał i patrzył kpiąco, a ja też patrzyłam mu w oczy. Po chwili milczenia spytałam:
– O co panu chodzi?
Pan uśmiechnął się szeroko, bo na to czekał, wziął głęboki oddech, ego urosło mu do rozmiarów balonu Braci Montgolfier i rozparty o moje drzwi rozpoczął przemowę o dopływie paliwa itd. Cierpliwie słuchałam i cały czas patrzyłam mu w oczy starając się zachować kamienną twarz, choć chciało mi się śmiać, jak cholera! Poczekałam aż pan besserwisser skończy swoje pieprzenie, które na pewno w swoich myślach nazywał wykładem i powiedziałam:
– Dziękuję! – Po czym zamknęłam drzwi wyrywając mu je spod łokcia. Ponieważ nie ruszałam, bo silnik się rozgrzewał, więc… pan postał chwilę bezradny i poszedł do swojej pomocy drogowej. On ewidentnie miał ochotę na spór. Bo potem można opowiadać kolegom o głupiej blondynce, która nie umie kręcić rozrusznikiem, bo jej się akumulator rozładował itd. A tu… Gucio! Nie udało się sprowokować dyskusji. I tylko potem tak sobie myślałam… Jakie trzeba mieć straszne kompleksy, by leczyć je pouczaniem obcego człowieka i to jeszcze w sprawie, która tak naprawdę nie ma wielkiego znaczenia. Przynajmniej jednak wyjaśniło się czemu przyjechał dopiero po pół godzinie. Pewnie „wykładał” gdzie indziej.
W każdym razie tak zaczął się dzień, a godzina w wyziębionym aucie zaowocowała większym katarem. Musiałam rozgrzać silnik zanim dojechałam do pracy, a do zrobienia miałam interwencję. Wiedziałam tylko tyle: w pewnym praskim mieszkaniu na trzecim piętrze pięciopiętrowej kamienicy, mieszka kobieta z czwórką dzieci, w tym z trojgiem nieletnich, wnuczkiem i zięciem. Wczoraj późnym popołudniem została zalana. Zalał ja sąsiad z góry, a właściwie jego puste od wielu lat mieszkanie. Zalana lokatorka, pani Alinka, mieszka tu dwa i pół roku i sąsiada widziała dwa razy. Ostatnio przed Bożym Narodzeniem. Pani Alinka już wczoraj wezwała dyżurnego hydraulika-elektryka z administracji. Powiedział, że administracja nie ma klucza do lokalu nad nią, więc trzeba czekać do poniedziałku. Zakręcił wodę w całym pionie i wyłączył jej prąd, by nie było zwarcia.
– W poniedziałek pani zgłosi się do administracji.
Kobieta wysłała córkę z wnuczkiem i zięciem do kawalerki do drugiej babci. Dwoje najmłodszych dzieci, z czego 9–letnie po bańkach i z zapaleniem oskrzeli do przyjaciółki. (Każde do innej). Sama nocowała u sąsiadki.
Po 13–tej byliśmy na miejscu. Choć było to na ulicy, która jak to się potocznie mówi 'cieszy się złą sławą’, mieszkanie było zadbane. Jednak kuchnia i łazienka były w stanie opłakanym. Wszystko przez wczorajszy potop. Na podłodze ręczniki i ubrania. Pani powiedziała, że nie sprzątnęła ze względu na nas, byśmy zobaczyli to wszystko. Sufit zmienił barwę aż prześwitywały belki drewnianego stropu. Mówiła pani, o tym jak się tu mieszka, o potopie i płakała, że dzieci musiała porozdawać znajomym. Że to nie średniowiecze! Jej sąsiadka mówiła, lokal piętro wyżej to pustostan. Nikt tam nie mieszka, a facet z kluczami pojawia się raz na jakiś czas. Ustaliłam w rozmowie z policją i rzeczniczką prokuratury, że w takich przypadkach ktokolwiek z administracji może tam wejść w asyście policji z najbliższego komisariatu, a gdyby policja chciała nakaz prokuratorski, to na posterunkach maja wykaz prokuratorów dyżurnych. Jednak w takim przypadku nakaz potrzebny nie będzie. Administracja ma tam wejść i po prostu odciąć dopływ wody do lokalu. Tylko gdzie tego kogoś z administracji znaleźć? Przecież w soboty administracja nie działa. Na książeczce opłat za czynsz nie ma innych telefonów poza stacjonarnymi. Wydzwanianie rozpoczęłam od telefonu do dyżurnego hydraulika-elektryka, ale powiedział, że to, co mógł zrobił wczoraj, czyli odciął dopływ wody w całym pionie. Komórek do szefa administracji nie zna, bo on jest zewnętrzna firma. Nazwiska szefa administracji też nie zna. Co robić? Wpadłam na pomysł, że zadzwonię do pani burmistrz – niestety jej komórka była wyłączona. Przypomniałam sobie jednego radnego, co to się zawsze angażował w takie sprawy dla biednych ludzi. Zadzwoniłam. Obiecał, że zaraz ktoś z administracji oddzwoni. Rzeczywiście po dwudziestu minutach zadzwonił jakiś pan Zet i powiedział, że przyśle ekipę techniczną. Powiedziałam mu, że chodzi nie tyle o ekipę techniczną, bo z dyżurnym hydraulikiem rozmawiałam, ile o wejście z tą ekipą do pustego lokalu, którego najemcy nie ma i ostatnio był przed świętami. Że już ustaliłam, że ktoś z administracji, jak zadzwoni na policję to policja przyjdzie i będzie można w jej asyście otworzyć drzwi i usunąć awarię skoro nikt z administracji nie ma klucza. Pan obiecał to zrobić. Minęła godzina. Nic się nie zmieniło. Pan niestety dzwonił z zastrzeżonego numeru, więc nawet oddzwonić do niego nie mogłam. Zadzwoniłam drugi raz do radnego. Radny w szoku, że to jeszcze niezałatwione. Była 15-ta. Powiedział, że spowoduje, by do mnie zadzwonił sam szef administracji – pan Es. Tak też się stało. Pan Es – sam szef zadzwonił i… opierniczył mnie, czym świat stoi, że mu „dupę zawracam, a on pisze ważny egzamin!”. Powiedziałam, że jestem w lokalu, w którym temperatura spadła do 14-tu stopni, że tu mieszka samotna matka z dziećmi, że jest zalana przez lokal nad nią, lokal, w którym nikogo nie ma… etc. Że pani nie ma prądu, że woda w lokalu nad nią stoi i elektryk nie pozwala prądu włączać, bo woda być może jeszcze jest w instalacji itd. Pan na to, że przyśle hydraulika. Ja znów tłumaczę, że hydraulik na nic, bo musi być jeszcze ktoś z administracji i policja, bo trzeba wejść do mieszkania na czwartym piętrze i tam zakręcić wodę.
– Dobra, dobra… – odpowiedział pan tonem, w którym wyczułam kogoś, podobnego do mojego porannego „przyjaciela z pomocy drogowej”. – My to sprawdzimy gdzie jest ta awaria!
No pewnie! Co go tu baba będzie pouczać. On wie lepiej! Na nic zdały się moje tłumaczenia, że to w mieszkaniu na czwartym piętrze pękła rura, bo ludzie z lokalu na piątym piętrze już od dwóch dni nie mieli wody w kuchni i łazience. Tylko rezerwuar w WC im działał! Pan jednak swoje. Najpierw hydraulik!
– Jaki jest z panem kontakt? – Spytałam. – Bo mnie się wyświetla zastrzeżony numer.
– Bo to jest moja prywatna komórka! – warknął pan dodając przy tym, że w weekendy nie ma obowiązku jej odbierać!
– Ta, na którą pan do mnie dzwoni jest również moją prywatną komórką. – Odpowiedziałam i obiecałam sobie, że tego tak nie zostawię. A jak ja się na coś uprę to nie ma zmiłuj! Ja nie tylko dopilnuje naprawienia awarii, ale jeszcze przyjrzę się pracy administracji. Czemu konkretnie? O tym na końcu!
Była 16-ta. Rozłączyłam się i zadzwoniłam znów do radnego. Gdy powiedziałam mu o egzaminie i prywatnej komórce zazgrzytał zębami. Przyjechał osobiście po 20 minutach. Choć w międzyczasie zdążył tu przyjść hydraulik przysłany przez pana Zet lub Es. Zaproponował, że on doprowadzi wodę do tej pani, bo utnie rurę nad nią.
– Ale wyżej nie będzie wody, a tam mieszkają też ludzie jeszcze nad pustostanem – zauważyłam. – Poza tym… woda z lokalu na czwartym będzie nada ściekać, bo jest między stropami.
– No tak… – przytaknął hydraulik, który ewidentnie chciał szybko stąd wyjść, więc wyłączył myślenie. Jednak jakiś szef pana hydraulika (pan hydraulik z prywatnej firmy wynajmowanej przez administrację) nadal kazał ciąć rurę na wysokości trzeciego piętra, by wodę miała ta pani, u której jest telewizja. Bo to postrach. A co z tymi ludźmi na piątym? A pies z nimi tańcował! Przecież telewizja jest na trzecim! O jak mnie to rozsierdziło!
Na szczęście radny okazał więcej przytomności umysłu niż panowie Es, Zet i hydraulik. Powiedział, że za 15 minut będzie tu administrator (Es lub Zet), bo on zadzwonił do pani dyrektor z Zarządu Gospodarki Nieruchomościami i ona już im kota pogoni. Mogłam więc spokojnie pojechać do redakcji pisać tekst. Umówiłam się, że będę w kontakcie z panią Aliną. Byłam już na montażu, gdy zadzwoniła. Wieści były takie, że administracja weszła do mieszkania nad nią. Policja nie była potrzebna, bo… znalazł się klucz! Jednak administracja go miała! Lokal na czwartym piętrze był pusty. Nie stał w nim nawet jeden mebel! Wody było po kostki. Zakręcono tam kurek, ale… okazało się, że przywrócić wody w pionie się nie da, bo… w ciągu nocy rura zamarzła. Rozpoczęli odmrażanie. Pan z administracji (Zet lub Es, a może jeszcze inny) pogoniony przez radnego i dyrektorkę ZGN już się nie ruszał stamtąd. Obiecali, że przywrócą wodę wszystkim lokatorom. Bo nagle okazało się, że jednak wszystko da się załatwić. Niestety nie szaremu człowiekowi. Wodę lokatorzy domu mieli dopiero około 20–tej!
Gdy potem rozmawiałam z radnym przez telefon powiedział:
– Gdyby się pani nie uparła, to ona i w poniedziałek nie miałaby wody i prądu. Ja byłem przekonany, że to po kwadransie od pani telefonu zostało załatwione. A ten Es… to szkoda gadać! Zastrzeżony numer! Ja tam się nie ukrywam!
A mnie interesuje jeszcze odpowiedź na dwa pytania:
1. Kto zapłaci pani Alinie za remont, który będzie musiała zrobić?
A zwłaszcza:
2. Dlaczego w mieście, w którym latami czeka się na lokal komunalny administracja pozwala, by pięćdziesięciometrowe mieszkanie od dawna stało puste?
(Zresztą tymi pytaniami zakończyłam wczoraj swój interwencyjny reportaż.)
Radny obiecał, że to wyjaśni, bo też się tym zirytował. A ja będę czekała na odpowiedź i… ponowię swoje pytanie. Daję im tydzień!
Zaczęłam dzień fatalnie, ale jak skończyłam! Byłam tak zadowolona, że udało mi się przywrócić pani Alinie i prąd i wodę, jakbym co najmniej wygrała w totka. A przecież z tego powodu, że spędziłam ponad trzy godziny w wyziębionym mieszkaniu pani Alinki z nosa mi już nie kapie, a cieknie!
I tylko jedno mnie martwi. Takie rzeczy powinna administracja załatwiać bez interwencji mediów, radnych itd. Powinna to załatwiać, bo od tego jest! Tak, jak pomoc drogowa assistance jest od pomagania, a nie serwowania mi wykładów, które opóźniają jej pomoc innym ludziom.
Zwłaszcza, że administracja pobiera czynsze, a pomoc drogowa opłacana jest z mojego pakietu ubezpieczenia.
P.S. Nie podam nazwiska pomocnego radnego tylko z jednego powodu. Bo radni to polityka, a polityka to partie, a ja nie chcę dostawać od sfrustrowanych czytelników listów z tekstem: „Załatwił, bo to ta partia jedyna słuszna” ani z tekstem: „Mendzie z tej partii coś się udało? Niewiarygodne!” Przyznam, że nie pamiętam, z której jest partii, a dla potrzeb interwencji nie miało to znaczenia, więc nawet nie sprawdziłam. Podpisałam go imieniem i nazwiskiem, a jako funkcję podałam radny dzielnicy, omijając partię. Jaka by nie była – żadnej nie lubię.