Uwaga. Tekst zawiera brzydkie wyrazy. Wrażliwych proszę nie czytać.
W filmie „Chłopaki nie płaczą” Leon Niemczyk gra króla sedesów. Tłumaczy synowi, że kupa towarzyszy ludziom od pokoleń. Trudno się z nim nie zgodzić. Robimy ją wszyscy. Ku zgorszeniu niektórych kolegów, kilkakrotnie powiedziałam w redakcji głośno, że te najpiękniejsze modelki też robią kupę, a czasem puszczają bąki. No taka prawda! Moja poniekąd słuszna uwaga wywoływała oburzenie. Koledzy wolą myśleć o modelkach, jako tych, które tylko pachną, a ja tu mówię, że ich kupa to nie perfumy Givenchy.
Niestety w tej samej instytucji, w której uwaga, że modelki też robią kupę – gorszy, o wiele mniej gorszy stan czystości naszych toalet. Wszyscy jesteśmy bezradni wobec tego, co dzieje się w tych redakcyjnych WC. A dzieje się źle. Wyglądają często gorzej niż te, które pamiętam z czasów PRL, a trochę ich widziałam. W pewnej małej górskiej miejscowości, na drzwiach kibla był na przykład taki napis: „chuj, dupa, cipa, trąbka, parasol, pizda, gąbka”. W innym: „To jest kibel, a nie raj. Nie wal konia tylko sraj.”. W jeszcze innym: „Dzisiaj wyszedł nowy program. Nie rób więcej niż kilogram”. Kible może nie były najczystsze i może nie pachniało tam środkami czystości, ale… przysięgam, że nie były aż tak brudne jak te w naszej redakcji.
Nie. Niech tylko ktoś nie myśli, że panie sprzątaczki się obijają. Broń boże! Te zapracowane kobiety po prostu nie nadążają za „panamy i paniamy redaktoramy”, którzy – jak sądzę z widoku kabin – „wyżej srają niż dupę mają.” (Połowa nawet nie mówi sprzątaczkom 'dzień dobry’ uważając je chyba za podludzi. A już rozmawiają tylko nieliczni.) Ktoś spyta o konkrety? A proszę bardzo! Wrażliwym jednak radzę nie jeść w trakcie lektury.
Jakieś dwa lata temu, kiedy przez cały dzień nie miałam czasu pójść na siusiu, to kiedy wreszcie ten czas znalazłam, do kabiny wpadłam jak po ogień. Ponieważ odczuwałam wielki ucisk pęcherza na mózg, więc nie przyjrzałam się dokładnie desce. Gdy po załatwieniu potrzeby rozejrzałam się, czy WC wygląda ok., również nie spostrzegłam przytulonego do otwartej klapy małego krecika z kolcem. Wychodząc z przybytku z uczuciem ulgi na twarzy natknęłam się na koleżankę, która z przerażeniem spytała:
– Ty tu byłaś?! Przecież tu jest nasrane!
Nie chciało mi się wierzyć. Zajrzałam do kabiny jeszcze raz i dopiero wtedy go zobaczyłam. Cudzy krecik prężył się dumnie na desce. Miałam na sobie długą, kloszowaną spódnicę, więc wpadłam w histerię, że jest ona umazana od spodu czymś, co nie jest mojego autorstwa. W redakcji trochę się śmiali z mojej miny, trochę współczuli. Ja na przemian śmiałam się z sytuacji i płakałam z obrzydzenia. Na szczęście spódnica była czysta. (Choć w domu i tak nastawiłam pralkę na pranie ze wstępnym. Tak na wszelki wypadek). Wtedy jednak rozgorzała pierwsza w redakcji publiczna dyskusja na temat czystości kibli. Ja wyrzucałam z siebie, że regularnie raz w tygodniu po kimś czyszczę sedes, bo wymazane są muszle wszystkich trzech, a do któregoś trzeba to siusiu zrobić. Podobnie robiło kilka osób. Na to, że ludzie po sobie nie sprzątają, narzekali wszyscy. Kolega wręcz powiedział, że jest w szoku, że krecik czaił się na desce, bo małe dzieci uczy się celować do muszli, co on, jako ojciec córeczki w wieku nocniczkowania wie doskonale. Na to wszystko weszła jeszcze jedna koleżanka i poinformowała, że… ten kibel na wprost naszego pokoju wydania (lub jak kto woli, newsroomu) to nic. Gorzej jest w męskim na drugim końcu korytarza, do którego chodziła, gdy pokój, w którym pracowała znajdował się za drzwiami obok i miała tam po prostu bliżej. Otóż w tamtym kiblu, jej zdaniem: „szaleje wielki defekator, któremu dupę raz dziennie rozpierdala granat”. Połowa z nas nie była nigdy w męskim, dlatego … z pewnym obrzydzeniem wysłuchaliśmy mrożącej krew w żyłach i wywołującej odruch wymiotny historii o wyglądzie WC na drugim końcu korytarza. Po chwili opowiadali na przemian wszyscy, którzy kiedykolwiek poszli tam za potrzebą. Cytowali treść powieszonej w swoim czasie we wszystkich trzech kabinach WC karteczki: „Zasrańcu. Patrz gdzie walisz!”. Oczywiście były i dywagacje – kto jest autorem tych wielkich i niezwykle rzadkich dzieł. Padały różne nazwiska, ale pewności nikt nie miał. W końcu rozmiar siedzenia nie jest wprost proporcjonalny do wielkości tworzonego przez nie stolca. Mniej więcej po miesiącu, gdy rozmawiałam ze sprzątaczkami, przez przypadek zeszło na czystość WC. Opisałam swoją „przygodę”, że spódnicą, deską i cudzym krecikiem, a one popatrzyły z politowaniem i powiedziały, że to jeszcze nic. Same z siebie opowiedziały historię, którą już znałam. Mało tego! One wiedziały, kto! Opowiedziały, że raz zwróciły mu uwagę, ale ów „twórca” przez duże TFU odpowiedział, że „on jest od srania, a one od sprzątania” i nie wstrzymał swej rzadkiej produkcji. Poza mną nikt sprzątaczkom nie uwierzył. Taki szanowany redaktor? W głowie się nie mieści. Cóż… w dupie jak widać, słychać i czuć – też nie! Temat jednak znów stał się tabu. Przez dwa lata nie było dyskusji o „wielkim defekatorze”. Aż do wczoraj. Kiedy to na ZEWNĘTRZNYCH drzwiach męskiego WC pojawiła się karteczka, którą mogli przeczytać wszyscy przechodzący korytarzem:
Dość szybko pod tekstem pojawił się dopisek: „Dorwiemy cię zasrańcu!”, ale nie wiem ile w nim żartu, a ile prawdziwej i szczerej chęci ukrócenia śmierdzącego procederu. Z karteczki najbardziej ucieszyły się sprzątaczki. Dla nich sprzątanie tego WC jest jak kara za wszystkie grzechy, nawet te, których nie popełniły. Jedna z nich przyznała, że boi się tam wchodzić, a kiedy jest dzień bez owej rzadkiej niespodzianki, to uważa, go za udany. Niestety takich dni jest mniej niż więcej.
I mnie tylko jedno zastanawia. Proceder trwa tyle lat. W międzyczasie ze znajdujących się na piętrze kilku redakcji (w tym Panoramy) niektórzy dziennikarze odeszli, inni przybyli, dlatego krąg podejrzanych dawno się zacieśnił. O tym, kim jest wielki defekator wie już chyba cały korytarz. (Wszystkie inne osoby typowane przez koleżeństwo odeszły do innych mediów.) A ów człowiek nic sobie nie robi z naszego obrzydzenia. Prawdę mówiąc wątpię, czy kartka odniesie skutek. Przecież już kiedyś była wieszana. (Choć w środku, a nie na zewnątrz.) Ja już od dłuższego czasu podejrzewam, że jest to osobnik chory, któremu to zanieczyszczanie toalety sprawia wielką przyjemność. Szkoda, że tylko jemu.
Jedno mnie cieszy. To dzieje się w męskim! W żeńskim, choć cudnie nie jest, da radę przeżyć.
Wiem, że podobne historie są w różnych firmach. W biurowcu gdzie mieści się wydawnictwo, które wydaje moje książki, widziałam karteczkę instrukcję korzystania z kiblowej szczotki i instrukcję spuszczania wody. Z treści wnioskuję, że też nie było tam za wesoło.
Już się nie dziwię, czemu kiedyś Wojsko Polskie opracowało instrukcję korzystania z WC. Powinna ona wisieć w każdej toalecie. Nie tylko w koszarach. Kupę robią wszyscy. Ale najwyraźniej nie wszystkich w domach uczą, by sprzątali po sobie. Szkoda.
1. Ubikacja powinna być zawsze utrzymana w czystości.
2. Do muszli klozetowych i pisuarów nie należy wrzucać śmieci, szmat, niedopałków, zapałek, ani resztek jedzenia.
3. Na muszlę klozetową nie należy wchodzić nogami, lecz siadać jak na krześle, całym ciężarem ciała, tak aby pośladki całkowicie i dokładnie przylegały do deski klozetowej. Tułów powinien być wyprostowany, przy czym punkt ciężkości należy przenieść ze stóp na pośladki, kładąc ręce wzdłuż odpowiednich kolan. Siedzieć należy w taki sposób, ażeby kał wpadł do muszli, a nie na deskę. Jednocześnie należy się starać nie zmoczyć deski moczem, w tym celu należy przytrzymać ręką narząd moczowy, skierowując go do muszli.
4. Przy korzystaniu z pisuaru należy podejść do niego jak najbliżej, nawet dotykając go lekko kolanami, pochylić się do przodu, wyjąć całkowicie narząd moczowy, lekko nachylić go w dół i oddać mocz aż do ostatniej kropli. Przed całkowitym oddawaniem moczu nie należy odchodzić od pisuaru, rozbryzgiwać moczu po podłodze. W ten sposób podłoga wokół pisuaru będzie zawsze sucha.