Co z tym telefonem, czyli grzeczność na co dzień

Spread the love

Nie jestem ciotą rewolucji. Nic albo przynajmniej niewiele mnie gorszy. Są jednak rzeczy, które irytują. Do nich należy prowadzenie nad moją głową godzinnych rozmów telefonicznych przez obcych ludzi, którzy komuś tam po drugiej stronie słuchawki opowiadają swój przeważnie niestety nudny życiorys. Nie wiem co to zazwyczaj rozmawiać przez telefon publicznie na najintymniejsze tematy. Też zdarza mi się rozmawiać w publicznych miejscach, ale… po pierwsze krótko, a jeśli dłużej to idąc, czyli przemieszczając się, a nie stojąc komuś nad głową. W pociągach moje rozmowy są nie dłuższe niż minutę. Tymczasem, gdy ostatnio zdarzyło mi się podróżować pociągami znów nasłuchałam się fascynujących historii o zdradach małżeńskich, rozwodach, a nawet o zaburzeniach erekcji! To ostatnie mówiła pewna kobieta żaląc się przez telefon koleżance, że z kimś tam wylądowała w tzw. alkowie i nic, bo „mu nie stał” (sic!). Najpierw myślałam, że źle słyszę i podniosłam wzrok znad książki, ale ponieważ dziewczyna niczym niezrażona kontynuowała rozmowę (zupełnie jakby mnie nie było w przedziale), więc poznałam i inne pikantne szczegóły z próby pożycia z panem, któremu „nie stał”. Chyba pierwszy raz szczerze żałowałam, że nie jestem facetem. Natychmiast zaoferowałabym swoje usługi. Byłaby szansa na oduczenie takich rozmów w miejscach publicznych. To była moja pierwsza myśl. Potem jednak przypomniałam sobie słynnego porucznika Rżewskiego. Tego, na którego widok na balu w carskiej Rosji mdlały prawie wszystkie kobiety. Jedna nieświadoma kto zacz porucznik Rżewski spytała o niego. Co usłyszała? „Tu pierdnie, tam chuja pokaże! Taki ot, bawidamek!” Tenże bawidamek na pytanie pewnego szeregowca jak to jest, że ma takie powodzenie u kobiet odparł: „Podchodzę i mówię, że bym poruchał.” „Ależ panie poruczniku. Toż to można w mordę dostać!” – wykrzyknął  zdumiony szeregowy. „To też czasem dostaję, ale częściej rucham.” – odparł porucznik Rżewski. Tak więc gdybym jako mężczyzna poszła jego wzorem i takiej pani, która w pociągu dalekobieżnym na cały głos opowiada, że w alkowie wylądowała z impotentem, zaoferowała swoje usługi, mogłabym zamiast ciosu w mordę dostać zupełnie co innego. Niby też dobrze, ale… nadal nie wiem jak bez zwracania uwagi (czego robić nie lubię) oduczać ludzi prowadzenia długich i osobistych rozmów w miejscach publicznych.
O ile jednak od cudzych rozmów telefonicznych w miejscach publicznych można odizolować się na przykład odtwarzaczem mp3 (ostatnio namiętnie to robię – kilkanaście godzin muzyki pod ręką to fajna rzecz) o tyle nie wiem zupełnie co zrobić z tym fantem, gdy przez telefon gada ktoś w kinie. Kilka razy miałam ochotę wstać i wyrwać aparat, gdy jego właściciel rozpoczynał rozmowę, ale nie chcąc być oskarżona o napaść zaciskałam zęby. Miałam jednak mordercze myśli. Najbardziej dopadały mnie wtedy, gdy komuś komórka dzwoniła w… teatrze. Gdyby mnie zdarzyło się zapomnieć wyłączyć telefon i zadzwoniłby mi podczas spektaklu chyba zapadłabym się pod ziemię ze wstydu. Tak, jak wtedy, gdy zapomniałam wyłączyć telefon i zadzwonił mi w kościele podczas pogrzebu przyjaciela. Jednak wtedy nie tylko nie odebrałam, ale odrzuciłam połączenie i natychmiast czerwona jak burak wyłączyłam aparat.

Kilka dni temu w Teatrze na Bielanach podczas spektaklu „Hiob” za plecami usłyszałam sygnał telefonu. Zatkało mnie. Przecież tuż przed spektaklem była prośba o wyłączenie telefonów komórkowych. Co zrobił właściciel tego telefonu, który dzwonił? Najspokojniej w świecie odebrał i powiedział:

– Jestem w teatrze. NO CO TAM?

A to był jawny znak, że ma zamiar rozmawiać. W pierwszym rzędzie siedział Marcin Kwaśny, który przedstawienie reżyserował. Błyskawicznie wstał i poprosił o wyłączenie telefonu. Pan nie tylko nie od razu skończył rozmowę, ale jeszcze nawet nie przeprosił. Nie czuł żadnego zażenowania swoim zachowaniem. No bo co wielkiego się stało? Przeszkodził aktorom? Phi…

Jako dzieci uczono nas byśmy trzymali ręce na stole, oczywiście bez łokci; byśmy wycierali po sobie deskę klozetową; byśmy nosy wycierali chusteczką a nie ręką; byśmy zakrywali usta jak ziewamy czy kichamy. Ale nie myślimy, by nie prowadzić godzinnych i intymnych rozmów komuś nad głową i by wyłączać telefon w miejscach, w których korzystanie z niego może po prostu komuś bardzo przeszkadzać. Czy dzieje się tak dlatego, że w dzieciństwie nikt nam tego nie wpajał, bo telefonia komórkowa jest młoda? Czy też z jakichś innych nie znanych mi bliżej powodów?

PS Dziś w knajpce w małym miasteczku w Wielkopolsce po raz kolejny pomyślałam sobie, że mój syn był jako dziecko niezwykle grzeczny i zostało mu to do dziś. Przy stoliku obok siedziała matka z trzyletnim potworem! Od razu zadzwoniłam do swojego potomka, by po raz setny dać mu do zrozumienia, że jest naj!

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...