Ile trwa miłość?

Spread the love

Gdy niedawno pisałam o „Pamiętniku podlaskiego szlachcica” Juliana Borzyma (i zapowiadałam, że do książki wrócę) przytaczałam wypowiedź pisarki Hanny Kowalewskiej (prywatnie mojej przyjaciółki). Otóż Hania mówiła, że gdy czyta w internecie, czy miłość mija po trzech czy czterech latach, to poleca tym, którzy tak myślą pamiętnik Juliana Borzyma. Ja też polecam. Drugi tom, w którym opisuje starania o żonę, zdobywanie jej, oświadczyny, ślub i pożycie, którego owocem była spora gromadka dzieci – to lekcja dla tych, którzy biorąc ślub myślą, że „w razie czego” się rozwiodą. Takie myślenie jest teraz niezwykle popularne. Można powiedzieć, że w pewnym sensie sama mu uległam, bo przecież i wyszłam za mąż i rozwiodłam się. Nie zamierzam jednak pisać o swoim życiu, a o miłości. Czym jest i ile trwa?

Ileż to razy zarówno ze znajomymi, z przyjaciółmi, a także z bardzo bliskimi mi osobami kłóciłam się o to czym jest miłość. Kto z nas naprawdę kochał. Czy to naprawdę była miłość? Czy może zwykłe, niemal zwierzęce żądze? Z jedną z najbliższych mi osób były nawet zażarte dysputy (takie z obrażaniem się, złością, rzucaniem słuchawką itd.) na temat objawów miłości. W pewnym momencie pomyślałam, że rozmawiamy tak, jakby to była choroba. I jeszcze na dodatek wzajemnie wyrzucaliśmy sobie, że żadne z nas nic o miłości nie wie.

Co wiedział o niej podlaski szlachcic Julian Borzym, który swój pamiętnik pisał szczerze, czasem niezbyt poprawnie gramatycznie i ortograficznie, przez co uroczo i prawdziwie? Przede wszystkim wiedział to, że decyzja o małżeństwie jest poważna. Że to powinno być coś na całe życie.

Urodzony w 1840 roku Julian Borzym o ożenku zaczyna myśleć po upadku Powstania Styczniowego. Najpierw ulega urokowi Józi z majątku w Skłodach. Jednak szybko spostrzega, że to kokietka, a więc osoba, której jako kandydatki na żonę nie powinno się brać pod uwagę. Na dowód tego, jak była niepoważną opisuje pewne zdarzenie, a opis świetnie pokazuje jego narracyjny talent.

„Była na owe czasy moda noszenia krynolin. Jak dziś gładkie suknie rysują kształty pań, tak krynoliny odsłaniały paniom nogi, bo za lada naciśnięciem z jednej strony, obręcze odbiły się z drugiej, a zadzierając się do góry, odkrywały nogi aż po pas, a że pod krynolinami halek nie noszono, więc w drzwiach lub ciasnym przejściu, albo przy nieostrożnym siadaniu, błyskawice następowały od spodu dość głębokie i wyraźne.  Po obiedzie pani Godefroa Józia i ja wyśliśmy do ogrodu po maliny i wiśnie. Pani Godefroa na rozesłanym dywanie pod rozłożystym dębem. Józia rwała maliny i mnie podawała, ja rozsuwając krze, dla odkrycia rosnących w środku jagód, przyglądałem się Józi z bliska. Była to około 26 letnia ciemna szatynka, z zastosowaną sztuką kosmetyków. Przegląd wypadł niezbyt korzystny… Józia widać odczuła zachowanie się moje. Bo odskoczyła, ale zobaczywszy dojrzałe wiśnie na rozłożystem drzewie, jak wiewiórka odskoczyła na pochiłą gałęź, wołając żebym się nie zbliżał.
– Ależ ja muszę w asekuracyi pani być gotów przynajmniej w oddaleniu kilku kroków, żeby w razie potrzeby podać ramię, odpowiedziałem. Po zerwaniu garztki wiśni, cisnęła niemi we mnie mówiąc już złażę, ale z pewnością spadną… Oj, oj! pa… a… panie!!!. Podbiegłem – opuszczała się z zamiarem zeskoczenia. Trzeba było takiego fatalnego wypadku, że zaczepiła się obręczami krynoliny za gałęzie w chwili opuszczania się. Suknia z krynoliną zadarły się i utworzyły klosz, w którem schowała się głowa, a mnie co się dostało trzymałem w powietrzu robiąc drugi przegląd, który wypadł zadawalniająco.”

Borzym namawiany jest do oświadczenia się Józi, ale…  kolejne zachowanie dziewczyny powoduje, że nie decyduje się prosić o jej rękę, a wręcz przeciwnie. Co takiego robi Józia? Nie zdradzę, by zaostrzyć czytelniczy apetyt i tym samym zachęcić do przeczytania książki. Zacytuję tylko Borzymową refleksję: „Czemusz, jak trzymałem tę błaźnicę pod wiśnią jak pasternak, bo i majtek niemiała, nie zaniosłem w pokrzywy.”

Ojciec radzi by szukał żony rozważnej. „Nie ma gorszego zmartwienia, jak żona z obowiązaną głową, ciągle kwękająca. Wszystko jej szkodzi. Do kuchni wyjść nie może, bo swąd szkodzi, zaraz migrena. Zająć się niczem nie może, bo siły nie ma, upada ze znużenia. Dzieci ją mordują powie ci w oczy, że nieznosi tych obrzydłych bębnów.”  I Borzym pomny ojcowskich przestróg rusza za Bug szukać żony. Dowiedział się, że w Hruszewie koło Sokołowa Podlaskiego jest panna Obniska – piękna, rozsądna i gospodarna… Co myśli Borzym, gdy wreszcie ją spotyka?

„Była to panna rozwinięta zupełnie, brunetka o białej cerze. Czarne włosy zaczesane w czub nad czołem, bardzo przystojna, tryskająca niespożytym zdrowiem, rumiana, z policzków krew mało nie wytryskała zabarwiając białe twarzyczki. Weszła śmiało jak żołnierz. Zerwałem się na powitanie, uścisnęliśmy sobie ręce. A to krew z mlekiem, a jaka frontowa pomyślałem. Czekaj, jeżeli ty jesteś celem mej podróży, niewymkniesz mi się jak Bóg na Niebie.”

Oświadcza się jej podczas drugiej wizyty (kupiwszy wcześniej konie i bryczkę). Jakimi słowami przemawia do ukochanej?

„… dowiedz się, że zajęłaś mnie całego. Marzę o tobie w dzień. Widzę we śnie. Mam cię w każdej kropelce krwi mojej. Jeżeli to nie jest miłość zupełna, stworzym ją, złączeni ze sobą.”

Dziś podejrzewam, że wiele kobiet z jednej strony marzy, by coś takiego usłyszeć, a z drugiej pewnie słysząc podobne słowa ryknęłyby śmiechem. Tyle zostało w nas dawnego romantyzmu co brudu za paznokciem z french manicurem. I pewnie dlatego tacy jesteśmy niestali w uczuciach i nie wierzymy, że miłość może być, jak napisano w „Dezyderacie”, wieczna jak trawa.

Oczywiście w książce sporo innych ciekawych opisów i historii. Te wesela w okresie żałoby narodowej, kiedy nikt z gości nie tańczy. Te opisy rozmów z Żydami, z których nie wszyscy czuli się polskimi patriotami, więc chętnie denuncjowali Powstańców. Borzym, by uniknąć zsyłki stosował więc różne przezabawne fortele. Te tragikomiczne konflikty z krewnymi o majątek – tak przecież ludzkie. (Mnie pewnie ominęły, bo jestem jedynaczką). Najważniejsza jednak jest ta jego miłość do żony i dbanie o własne stadko. Ta ogromna radość z pierwszego syna. Dlatego polecam pamiętnik Juliana Borzyma. Polecam zwłaszcza tym, którzy w ogóle przestali w miłość wierzyć i zwątpili w trwałość głębszych uczuć. Naprawdę zdarza się, że miłość trwa dłużej niż te wieszczone przez internetowych psychologów XXI wieku trzy czy cztery lata. Problem chyba tylko w tym, by trafić na kogoś drugiego, kto tak samo myśli. Kto nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Kto będzie chciał te uczucia pielęgnować. To nie jest łatwe, ale jak powiedział kiedyś autor „Małego księcia” Antoine de Saint-Exupery – „Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku.”  Matko, jak oni patrzyli…

„Jaki ty dobry, Tobie się skarżę i tobie ufam.
Nie zawiedziesz się moja droga, bądź dobrej myśli, lody przełamane, po czem czeka cię już rozkosz prawdziwa, obcałowując, odpowiedziałem.”

Para doczekała się ośmiorga dzieci.

http://www.stopkapress.com.pl/opis,36,145.html

P.S. A jutro jadę odwiedzić Hruszew skąd była ta „frontowa”  dziewczyna.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...