Mam wiele tak zwanych „literackich miłości”. Mam na myśli książki, do których wracam po wielokroć lub takie, które czytałam raz, ale pamiętam na zawsze. Dobre książki to w moim pojęciu także takie, które połykam jednym haustem, ale i takie, które czytam wolno, smakując i martwiąc się, że zaraz się skończą i… co to będzie? Książka to nie amerykańska wiza – przedłużyć się jej nie da. Ta, którą teraz smakuję i boję się co zrobię, gdy się skończy – jest szczególna. Nosi tytuł „Pamiętnik podlaskiego szlachcica”, a jej autorem jest Julian Borzym.
„Pamiętnik” pożyczyła mi moja przyjaciółka Hania Kowalewska („Tego lata w Zawrociu”, „Julita i huśtawki”, „Letnia akademia uczuć”), bo to ona pokazała książkę światu. Prawie dziesięć lat temu w pociągu relacji Kolonia – Warszawa, wracając z zamku księżnej Wittgenstein, która zaprosiła ją na cykl spotkań literackich, poznała panią Ewę Bilską. Po dziesięciu minutach rozmowy pani Ewa dowiedziała się, że Hani rodzinna miejscowość to Wysokie Mazowieckie, a Hania dowiedziała się, że pani Ewy przodek jeszcze w XIX wieku kupił stojący w Mazowiecku modrzewiowy dwór i przeniósł do pobliskiej Wierzbowizny. Jego syn… opisał to w pamiętniku. Po jakimś czasie obie panie wymieniły się literaturą. Hania nazwała to wymianą „dwór za dwór”, bo wysłała pani Ewie pierwszy tom swojej sagi „Tego lata w Zawrociu”, której bohaterka dostaje w spadku po babce dworek. W zamian za swoją powieść otrzymała maszynopis pamiętnika Juliana Borzyma i… z miejsca zakochała się w Borzymie i jego pamiętniku.
Dziesięć lat trwały starania Hani, by pamiętnik wydać drukiem. Podjęła się tego mała oficyna wydawnicza „Stopka” i w ubiegłym roku „Pamiętnik” został opublikowany. Niestety nie ma go we wszystkich księgarniach. Najlepiej kupować przez internet. Przy wydaniu kawał dobrej roboty wykonała dr hab. Dorota Rembiszewska z Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. To dzięki niej „Pamiętnik” zachował oryginalną pisownię z nierówną stylistyką i ortografią, pokazującą nam jak pisali Polacy w czasach, gdy w większości szkół na terenie gdzie żył Borzym, językiem wykładowym był rosyjski. Ja przeczytałam niecałe czterdzieści stron „Pamiętnika” i już wiedziałam, że to jest to. Zrozumiałam miłość Hani Kowalewskiej do Borzyma i natychmiast kupiłam trzy egzemplarze „Pamiętnika”, z których dwa już powędrowały w tak zwane dobre ręce, a trzeci jest mój. Musiałam zamówić kolejne książki, bo Borzyma wciąż mało. Jeden egzemplarz „Pamiętnika” wcisnęłam w ręce Mieczysława Janiszewskiego – przewodnika warszawskiego, który pomagał mi, gdy tworzyłam dla TVP Warszawa program „Detektyw Warszawski”. Nie mogłam mu książki podarować, bo to był tzw. „ostatni Mohikanin” więc biedny Mieczysław aż do 3-ciej w nocy ślęczał nad „Pamiętnikiem” z wypiekami na twarzy i robił sobie notatki.
Dziś/wczoraj (bo gdy piszę jest już noc) udało mi się zrobić o „Pamiętniku”, krótki materiał do Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego. Czemu do informacyjnego programu o Warszawie? Autor pamiętnika – podlaski szlachcic Julian Borzym – to człowiek wykształcony, patriota i wnikliwy obserwator, który uczy się między innymi w szkole realnej w Warszawie – zaczątku dzisiejszego Uniwersytetu Warszawskiego. Ze strasznej przypadłości, która polega na tym, że „sen lubieżny doprowadza go do zmazania” leczy się u lekarza na Krakowskim Przedmieściu za „kościołem Święto Krzyskim”. Co zaleca lekarz? Nie zdradzę ani słówkiem. Ciekawscy niech zajrzą do „Pamiętnika”. Przeżyją szok!
Autor wspomnień podczas nauk w Warszawie mieszka na Bednarskiej. Gra w karty i pije wino na Podwalu w knajpie studenckiej u Żydówki. W „Pamiętniku” opisuje m.in. ogród Saski, który „Latem (…) przybierał wygląd salonu. (…) po stawie pływały napuszone łabędzie, a publiczności była taka masa, że spacer swobodny był niemożebny”. Dla Mieczysława Janiszewskiego niezwykłe były opisy spotkań ze studentami, u których Borzym mieszkał i którym udzielał korepetycji. Gdy mówię mu, że to przeciętny szlachcic (mając na myśli, że to nie magnat typu Potocki, Radziwiłł czy Branicki) Mieczysław kręci głową.
– To nie jest zwykły szlachcic! – protestuje.
I wiele ma na myśli. Julian Borzym sam siebie nazywa szlachcicem brukowym, czyli miejskim. Wychowany w położonej pod Wysokiem Mazowieckiem Wierzbowiźnie nabiera ogłady w miastach. Najpierw w Drohiczynie, potem w Łomży wreszcie (on napisałby „wreście”) w Warszawie. Kocha Ojczyznę. Ma rozterki religijne godne prawdziwego filozofa. Dla mnie urzekające jest to, że nie wstydzi się własnych uczuć. W „Pamiętniku” jest niesłychanie szczery. Opisuje np. jak z braćmi rozebrali służącą, by przekonać się na własne oczy, że kobieta jest inaczej zbudowana niż mężczyzna. Pisze o tym, choć sam przyznaje, że była to wielka nieprzyzwoitość. O tym, że kobieta wygląda inaczej niż mężczyzna dowiaduje się zresztą od Tadzia – zgodzonego do pasania gęsi chłopaka, któremu jego ojciec kupuje skrzypce, by chłopak pasąc nie nudził się. Tadeuszek jest jakieś trzy lata starszy od Juliana Borzyma i w krótkim czasie, jak pisze Julian, „galancie wyowsił się w Wierzbowiźnie”, a to, jak wyjaśnia dr Dorota Rembiszewska z PAN, w gwarze podlaskiej oznacza, że dzięki polepszeniu warunków bytowych nabrał ogłady.
Większe wrażenie jednak od opisu rozebrania służącej do rosołu zrobił na mnie opis, gdy przy porodzie siostry Kazi zmarła mu mama i jak Julek za nia tęskinł. Kilka razy czytałam fragment, gdy Borzym pisał: „Po matce nie mogłem się obtęsknić. Nieraz jak mnie tęsknota zaczęła dokuczać, poszedłem do sypialnego pokoju i wtuliwszy głowę w poduszki na łóżku matki leżące, płakałem z żalu, albo usiadłem na krześle przy tualecie, na którym zwykle siadałem za życia matki i patrzałem jak ona układała włosy. Włosy to były szczególne, ciemnego koloru, gęste, długie do kolan. Zwykle matka czesała z tyłu w jeden gruby warkocz, którym otaczała cały tył głowy. Z przodu zaś pletła dwa cienkie warkoczyki, z których układała dwa krożki po jednej i po drugiej stronie czoła na skroniach, nad środkiem czoła, uczesane były gładko z aksamitką przesuniętą w pośród nich.
Największą jednak pociechę miałem, kiedy matka mi się przyśniła, to tyż kładąc się spać, mówiłem szczerze pacierz w nadziei że w nagrodę matka mi się przyśni.”
Mój Boże… zna to chyba każdy, komu umarli rodzice. Ja też czekam na sny z rodzicami i co jakiś czas wsadzam głowę do szafy, by wąchać jedyne ubranie mamy, jakie zostawiłam – jej ukochaną, żółtą pelerynę. Taka ze mnie stara, sentymentalna wariatka!
Dla Hani Kowalewskiej najbardziej niezwykła jest miłość Borzyma do żony. Jak sama powiedziała, gdy czyta w internecie na forach pytania: „Czy miłość mija po trzech czy po czterech latach?” To pytającym poleca lekturę tego pamiętnika. Wierzę Hani. Do tej części lektury jeszcze nie doszłam, bo smakuję „Pamiętnik” jak smarkula lizaka. (Jestem na mniej więcej 140 stronie.) Oblizuję powoli najpierw owego lizaka czyli „Pamiętnik”, a potem – jak to łakomczuch – oblizuję własne usta, czyli wracam do poszczególnych historii i czytam je na głos znajomym.
Lektura „Pamiętnika” na pewno do prostych nie należy, bo sporo słów gwarowych, sporo archaizmów sprzed stu kilkudziesięciu lat, ortografia zmienna (raz na ogarniętą Powstaniem Styczniowym Warszawę spadają „bąby” raz „bomby”), a na dodatek mnóstwo tu nazwisk, od których w głowie się kręci, ale warto poświęcić uwagę „Pamiętnikowi”. Przede wszystkim, by poznać obyczaje sprzed przeszło stu trzydziestu lat, ale i poczytać jak wyglądało Podlasie, Mazowsze i Warszawa w okresie Powstania Styczniowego.
„Dąbrowski i Ammer, na placu Teatralnym rzucili się na jenerała Trepowa. Jenerał został lekko ranny, a ich pochwycono w pałacu Blanka. Na drugi dzień zostali powieszeni na placu Teatralnym, byłem na tej egzekucji. Rano o godzinie 7-ej wyrok wykonano. Zebrało się massę widzów, przeważnie kobiet. Mężczyźni byli oburzeni, kobiety jedne płakały, drugie złorzeczyły i przeklinały moskali, inne znowu modliły się i mówiły wieczny odpoczynek, a kiedy kat wymknoł spod nóg stołek i skazańce zawiśli, dał się słyszeć przeraźliwy jęk w całym zgromadzeniu, który zagłuszył bębny i muzykę wojska.”
I pomyśleć, że w dzisiejszych czasach przed Pałacem Prezydenckim ktoś intonuje „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Czy naprawdę wie, co te słowa znaczą?
A jak nastoletni chłopcy radzili sobie z męską chucią? O… zdziwi się niejeden czytelnik! A ja tego też nie napiszę. Sprawdzajcie u Borzyma!
Na blogu jednak jeszcze do niego wrócę, bo to nie jest byle co! To z jego powodu zaniżam teraz czytelniczą średnią. Jak normalnie czytam średnio dwie książki tygodniowo tak teraz siedzę w „Pamiętniku podlaskiego szlachcica” jakby to była jakaś święta księga. I co gorsza zamierzam jej lekturę jeszcze przedłużać. Bo fakt jest taki, że coś w tych wspomnieniach jest. Coś absolutnie niezwykłego.