Pisałam w swoim czasie o zbawiennych skutkach PRL-owskiej cenzury, które polegały na tym, że jak już coś przeszło przez cenzorskie sito to w większości było utworem na poziomie. Cenzura dbała bowiem nie tylko o to, by nie opluwano ustroju, ale żeby utwory trzymały poziom. Myślę, że czas na słowo o negatywnych skutkach tejże. Skutkach, które odczuwamy do dziś.
Obejrzałam ostatnio nominowaną do Oscara „Idę”. Bardzo piękne zdjęcia. Bardzo klimatyczne. Wysmakowane kadry. Co do treści, to jest to film o dramacie jednostek. Nie dopatrzyłam się tam znamion filmu historycznego. Nie jest to też film antypolski czy antyjakiś. Jest to na wskroś humanistyczny dramat obyczajowy osadzony w pewnych realiach. To film opowiadający o traumatycznych przeżyciach i ich wpływie na jednostki. Umieszczanie jakichkolwiek napisów z przodu (czego domagają się sygnatariusze petycji do PISF) o historii Polski, to zwracanie uwagi na tylko jeden aspekt – holocaust. Tymczasem film jest o wielu innych sprawach, które mogły się zdarzyć w różnych czasach. (Znam dość podobne wątki z baśni, z filmów fantasy itd.) Jest to więc m.in. film o tym, po co nam Bóg. O tym, że niektórym jest potrzebny, a innym nie. Ale czy aby na pewno? To film o tym, czym jest czystość i niewinność. O poczuciu winy, jakie dręczy matkę, która porzuca dziecko, nawet jeśli zostawia je pod opieką rodziny. Film jest też o tym, czym jest zawiść, złość, zemsta, strach przed nią i wielu innych rzeczach. Film, który powoduje masę dyskusji. Nie chcę tu streszczać filmu, ale dyskutowaliśmy z Paniczem Synem o tym, czy krwawa Wanda nie popełniła samobójstwa, by spadkiem po sobie zmusić Idę do zostania poza zakonem? Tu jest wiele otwartych pytań. Wbrew pozorom jest też i subtelny, choć lekko upiorny humor z chowaniem obrazka Pana Jezusa i pomaganiem go odnaleźć przez zabawę w „ciepło-zimno”. I tak dalej…
W związku z tą całą nagonką na ten film, za którą uważam akcję „Nie idę na Idę”, a także z petycją do PISF, (której nie uważam za nagonkę, ale jej propagandowy skutek) mam pewną refleksję. Po obejrzeniu filmu uważam treść petycji za nieprzemyślaną, a nawet być może stworzoną i podpisaną w większości przez ludzi, którzy filmu nie widzieli. Tym bardziej zastanawia mnie czemu nikt nie żądał napisów wyjaśniających historię II wojny światowej i informacji o polskim ruchu oporu, (że był największy w Europie) na początku filmu „Bękarty wojny”, który to film też mi się podobał i który zapewne jeszcze nie raz z przyjemnością obejrzę? Co do „Idy” – nie jestem pewna, czy będę chciała do tego filmu wracać. Jest mocny i na raz.
To co zawiera skierowana do PISF petycja jest swoistą nadinterpretacją filmu, z którą ja się nie zgadzam, jako widz, bo w moim pojęciu nie jest to film o holokauście i o złych Polakach mordujących Żydów, ale o jednostkach i ich dramacie, a że akurat są wśród nich Żydzi? Równie dobrze akcja mogłaby się dziać w czasach pierwszych Piastów i być o nawracaniu na chrześcijaństwo ogniem i mieczem plemion Prusów i Jaćwingów. Myślę, że fakt, iż „Ida” dotyczy niedawnych czasów powoduje te emocje.
Jakże łatwo zapominamy, że film i literatura to nie to samo co historia. Józef Ignacy Kraszewski napisał powieść „Hrabina Cosel” niezgodną z życiorysem głównej bohaterki. Automatycznie film Jerzego Antczaka też przekłamał historię hrabiny. Z kolei amerykański film „Gladiator”, w którym są prawdziwe postaci historyczne zmieszane z fikcyjnymi sprawił, że ludzie uwierzyli, iż rzymski cesarz Kommodus zginął na arenie w Koloseum w czasie walki. Tymczasem owszem facet lubił walki gladiatorskie, ale zginął skrycie zasztyletowany w gladiatorskich koszarach. Gdy film wszedł na ekrany informację o tym znalazłam tylko w encyklopedii Orgelbranda. Miałam wtedy znajomego z obywatelstwem amerykańskim, który na moją uwagę, że film jest niezgodny z prawdą historyczną, wręcz zrobił mi awanturę, że Amerykanie mówią prawdę, bo na pewno dotarli do nowych badań, a Orgelbrand jest encyklopedią z XIX wieku, więc mówiąc krótko „pieprzy” bzdury. Dziś o Kommodusie i tym, jak zginął jest niemal we wszystkich wersjach językowych Wikipedii. Bo jednak w tej sprawie to stary Orgelbrand miał rację. A film nadal wygląda tak jak wygląda. Dziś ludzie oglądając filmy i czytając książki sprawdzają w internecie, co jest prawdą, co kłamstwem, a co fikcją literacką i nie jestem przekonana, że trzeba im dobitnie pisać „to z przodu czarne to Murzyn”. Prawdziwa historia hrabiny Cosel też jest znana. A Kraszewski i jego powieść nadal się podobają czytelnikom tak jak ekranizacja Antczaka. Tak to widzę, jako odbiorca.
Czas jednak chyba na słowo, jako twórca. W 2007 roku opublikowałam książkę pt. „Dzika”. Jest to historia czarnoskórej dziewczynki – córki Polki i Ghańczyka. Pomysł wzięłam z życia. Miałam przyjaciółkę Eileen, na którą po polsku mówiliśmy Alicja. Często byłam świadkiem, jak dokuczano jej ze względu na kolor skóry. Pamiętam takie zdarzenie, kiedy poszłam z nią do naszej wspólnej koleżanki w odwiedziny i ta koleżanka otworzywszy drzwi powiedziała, że ja mogę wejść, ale Alicja nie, bo rodzice nie tolerują Murzynów. Ja też nie weszłam. Zostałam solidarnie z Alicją na klatce schodowej PRL-owskiego bloku. Gdy mój syn ponad 20 lat później poszedł do gimnazjum i tam zdarzyło się, że podobnie, jak kiedyś Alicję, kilka razy potraktowano jego czarnoskórego kolegę z klasy, zrodził się we mnie pomysł na tę książkę. Jednak nie jest to historia o tym, że Polacy są rasistami. I gdyby ktoś zmuszał mnie do wstawienia na początku informacji, że Polska jest krajem tolerancyjnym itd., że w Powstaniu Warszawskim walczył Murzyn, że mamy posła czarnoskórego i dziennikarzy czarnoskórych, a także takich aktorów itd., to bym się za głowę złapała. Bo napisałam książkę o tym, że w okresie dojrzewania często jesteśmy nietolerancyjni, że tępimy to co inne, że zdarza się, iż pewne poglądy wynosimy z domu, ale nie zawsze (w końcu mój bohater Rafał kocha się w czarnoskórej Alicji mimo, że jego ojciec wyzywa ją od czarnuchów itd.). Jest to też książka o biedzie, rozbitej rodzinie, sieroctwie, o zwierzętach, o dzikiej przyrodzie, o przemycie itd. tak więc, gdyby ktoś nagle zobaczył w tym tylko powieść o polskim rasizmie byłabym w szoku, ale i mocno zniesmaczona. Po reakcji na „Idę” wnioskuję, że gdyby moja powieść sprzedała się w milionowym nakładzie mogłoby się tak stać.
Nie było takich protestów i akcji po filmie Jana Kidawy-Błońskiego „W ukryciu” gdzie jest dość podobny, jak w „Idzie,” motyw: wojna, ukrywanie Żydów, ale jeszcze seks między dwiema kobietami. Myślę, że protestów nie było, bo film jest o wiele słabszy od poprzednich filmów reżysera no i nie odniósł takiego sukcesu, jak „Ida”.
Naciskanie, by przed filmem Pawlikowskiego napisać takie coś, o co wnoszą sygnatariusze petycji do PISF, jest swoistego rodzaju cenzurą rodem z PRL. Myślę, że lata tkwienia w komunie sprawiły, że wielu z nas nie potrafi patrzeć na pewne sprawy z różnych stron, a patrzy na nie tylko przez pryzmat własnych poglądów i obrony ich za wszelką cenę – nawet niestety kosztem wolności słowa, o którą tak walczyliśmy. Jeśli jesteśmy z tym szczęśliwi – to w porządku. Natomiast jest to fatalne dla sztuki i kultury.
Myślę, że sygnatariusze tej petycji zostaną przy swoich poglądach do czasu aż sami coś stworzą i odbiorcy wcisną im w usta interpretacje i przesłania, które by im do głowy nie przyszły.