Gdy jakaś książka w nas zostaje…

Spread the love

Ludzie różnie dzielą przeczytane książki. Na takie dla dzieci i dla dorosłych. Na literaturę obcą i polską. Dzielą też według gatunków, a więc wyróżniają kryminały, romanse, sci-fi i tak dalej. Ja też mam swoje systemu dzielenia książek. Nazywam to na dobrą i złą. Te dobre książki też dzielą się różnie. Na tzw. „przelatywacze” i te drugie, które pozostawiają w nas trwały ślad. To takie pozycje, które pamiętamy nawet 20 lat później. Mam to szczęście, że rzadko wpada mi w ręce zła literatura. Być może wynika to z oczytania i doświadczenia, które sprawia, ze po dwóch pierwszych zdaniach wiem, co może być w środku. Pamiętam książkę Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, która zaczynała się od mniej więcej takich słów: „Jestem już w tym wieku i tym stanie zdrowia, że kładąc się spać muszę umyć nogi na wszelki wypadek, gdyby zabrało mnie pogotowie.” Już po tych słowach czułam, że w środku okładki musi być perła. Była.

Bywa, że czasem z obowiązku muszę przeczytać coś bardzo złego. Bo coś komuś obiecam. Bo ktoś bardzo prosił. I tylko ja wiem, jak wtedy się męczę. Bywa też inaczej. Czytam jakieś straszne g. i nawet sprawia mi to przyjemność. Tak jest głupie, że aż pocieszne. Pamiętam strasznego Harlequina, który poniewierał się w redakcji, a nad którym ja się ulitowałam. Wprawdzie spadłam z łóżka, gdy wyczytałam na bodajże 14-tej stronie zdanie: „Przez przymrużone powieki dostrzegł dwie krągłości pod koszulą. Inteligencja powiedziała mu, że to mogą być piersi.” Ale nie zmienia to wszystko faktu, że właśnie tymi bzdurami ta książka sprawiła mi masę radości. Zaczęłam bowiem wyobrażać sobie, co by było, gdyby bohater książki nie był inteligentny. Z czym owe krągłości mógłby pomylić?

Bywa też zupełnie, ale to zupełnie odwrotna sytuacja. Coś jest powszechnie nagradzane, ludzie się tym zachwycają, a ja… ani rusz. Nie jestem w stanie tego przeczytać. Tak mam z Josephem Conradem, którego „Lord Jim” pozostał jedyną nie przeczytaną przeze mnie lekturą szkolną. Tak jest z Dorotą Masłowską, do której książek podchodziłam kilka razy i nie byłam w stanie wyjść poza 20-tą stronę. Tak jest też z kilkoma innymi autorami. Zawsze pociesza mnie to, że nie jestem sama. Ostatnio przyjaciel z dzieciństwa zdradził mi sekret, że on nie może czytać prozy Andrzeja Sapkowskiego. Nie jest w stanie przez to przebrnąć, choć próbował. Znam też takich, którzy nigdy nie przebrnęli przez „Lalkę” Bolesława Prusa, którą ja średnio co 5 lat muszę na powrót przeczytać. Tak więc niemoc przeczytania czegoś zdarza się każdemu czytelnikowi. Wynika to z tego, że tak jak ludzie łączą się w pary, by stworzyć związek, tak i czytelnicy z książkami też te związki tworzą, choć bywają one krótkotrwałe i można je porównać z romansami.

Ten mój przydługi wstęp zrobiłam po to, by napisać o ostatniej książce, która pozostawiła i pozostawi chyba na jeszcze długo we mnie trwały ślad, choć…. połknęłam ją w 2-3 godziny. To książka, która już od pierwszego zdania o ulicy Patriotów budziła mój zachwyt. To powieść, która zawiera w sobie to, co w literaturze lubię najbardziej. Wyzwala szczery śmiech i całe pokłady wzruszeń. Jest jak ludzkie życie tragikomedią, farsą, satyrą i dramatem. Nosi tytuł „Patriotów 41” i jest autorstwa Marka Ławrynowicza. Jako Oddział Warszawski Stowarzyszenia Pisarzy Polskich zgłosiliśmy ją do nagrody m.st. Warszawy i ja gorąco tej książce kibicuję w wyścigu po nagrodę.

Właściwie od pierwszych stron mamy do czynienia z historią domu pod konkretnym adresem i ten zabieg, że to przez pryzmat domu i jego mieszkańców śledzimy losy Polski lat 40-tych i 50-tych sprawia, że przenosimy się w polski mikrokosmos z przyjemnością. Choć książka napisana jest z humorem, jeden z krytyków stwierdził, że po hrabalowsku, ja bym dodała, że i haskowsku, to są momenty wyciskające łzy. Dlatego śmiech, który u mnie wywołała był równie intensywny, jak płacz, który wycisnęła, gdy wraz z jedną z bohaterek powieści – Mamcią jeździłam do Rembertowa.

Typy charakterów opisane przez Ławrynowicza są różne. Autor wyraźnie czuje do nich sympatię, choć nie wszyscy są tej sympatii warci. Ubek Witek do sympatycznych nie należy, ale… życie mnie nauczyło, by prostakom i prymitywom nie stawiać zbyt wysoko poprzeczki. W końcu po wołu można się spodziewać tylko wołowiny, a czego spodziewać się po ubeku? Wprawdzie po odwilży wychodzi z ludzkim odruchem w kierunku Mamci, ale jaka jest tego przyczyna? Kto wie? Jego porzuconej dla młodszej żony specjalnie mi nie żal, ale cóż… czy może być mi żal kobiety, która wcześniej kazała sąsiadkom pierwszym m owić dzień dobry, bo mąż ma stanowisko i wiele może? Trudno litować się nad kobietą, która wcześniej szacunek współlokatorów chciała sobie nie zjednać, a wymusić strachem przed nową władzą. Sama Witkowa jest zresztą postacią dość okropną. Gdy sąsiadka (panna z dzieckiem) nie oddaje jej honorów należnych żonie funkcjonariusza publicznego, ta z zemsty opowiada, że jej syn jest… synem gestapowca. Tym można tłumaczyć wszystkie jego niegrzeczne zachowania. Przyznam, że moment, w którym w ośmiolatku wszyscy widzą gestapowca wywołał u mnie gromki śmiech, aczkolwiek syn mi uświadomił, że znaliśmy kilkoro dzieci, które zachowywały się jak przysłowiowy „gestapowski pomiot” w o wiele młodszym wieku i mając na pewno rodziców Polaków. Tak więc widzenie czegoś takiego w bardzo niegrzecznych dzieciach nie jest niczym dziwnym. To tylko uświadomiło mi, jak niesamowicie prawdziwa jest to książka i jak wielowartswowa.

Autor, sam zresztą przyznał na jednym ze spotkań, że w powieści pomieszał prawdę z fikcją. Ja też tak lubię robić, jako autor i lubię tego szukać, jako czytelnik. Znalazłam więc w książce historie, które znałam sama z doświadczeń wojennych mojej rodziny. Mamcia z Patriotów reaguje na każdy krok na klatce schodowej wypatrując syna akowca. U mnie w rodzinie cioteczna babka Eleonora Paderewska zwana Lorą, tak czekała na Janusza, swojego jedynego syna, który jako kapral podchorąży „Boruta” poległ pod Pęcicami ścięty serią pod lasem. Byli świadkowie jego śmierci, ale ciała nigdy nie znaleziono. To dlatego Lora ostatnie lata życia spędziła siedząc w fotelu i patrząc na drzwi wejściowe. W ławrynowiczowskiej Mamci widziałam Lorę. Widziałam w niej też ciocię Halę wdowę po Januszu. Mamcia jeździła na symboliczne miejsce śmierci syna. Ciocia Hala na miejsce śmierci męża. Mamcia do Rembertowa. Ciocia do lasu pod Pęcinami.

Ławrynowicz z humorem poradził sobie z opisem czegoś, co można łatwo zbanalizować, strywializować a także uczynić pornografią. Mam na myśli seks bohaterów. Dawno nie czytałam takich oszczędnych, a jednocześnie rozbudzających wyobraźnię opisów chwil uniesienia będących jednocześnie tak zabawnymi. Jeden z bohaterów obdarzony jest ogromnym „talentem erotycznym” sprawiającym, że żona śpiewa w jego ramionach, co z kolei powoduje przyspieszone dojrzewanie okolicznej młodzieży. Ów bohater stał się za sprawą tego talentu ojcem bliźniaków. To z kolei pozwoliło autorowi do opowiedzenia całej historii kryzysu powojennego, a także nacisków władz na jednostkę w kwestii wyboru imienia potomków. Bliźniaki, co do których rodzice mieli plany by nazywały się Anzelm i Modest, zostają zarejestrowane jako Józef i Bolesław, a ich chrzest odbywa się w zupełniej tajemnicy i nocą. W końcu o wszystkim może donieść gdzie trzeba ubek Witek.

Myślę, że mój romans z powieścią Ławrynowicza potrwa jeszcze dłuższą chwilę. Choć książkę pchnęłam do czytania innym będę nie raz wracała myślami do domu przy Patriotów 41 i jego mieszkańców. A może wybiorę się na przejażdżkę, by zobaczyć to miejsce na własne oczy? Ma podobno zupełnie inny adres. Marek podawał go na jednym ze spotkań. Jaki to adres? Można się tego będzie dowiedzieć 9 lutego o g. 19:00 kiedy w „Stacji Falenica” autor spotka się  z czytelnikami. Zachęcam do przyjścia i wcześniejszego przeczytania książki. To lektura, po której ma się mnóstwo pytań. Bo książka zostaje w czytelniku na długo. I bardzo, ale to bardzo bym chciała, by otrzymała nagrodę m.st. Warszawy. W końcu Patriotów to nasza stołeczna ulica.

PS Od chwili, gdy przeczytałam tę książkę minęło trochę czasu. Przeczytałam po niej jeszcze kilka a innych, ale to o tej powieści myślę kolejny dzień.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...