Jestem ścigana

Spread the love

Obiecywałam pisać tylko o zjawiskach pozytywnych, ale… jakże trudno dotrzymać słowa? Zwłaszcza, gdy na każdym kroku potykam się o… grafomana. Żebym tylko potykała się. Jestem przez nich atakowana. Czasem wręcz niemal ścigana, jak Harrison Ford przez Tommy Lee Jonesa. I mogę sobie krzyczeć, że jestem niewinna. Zawsze w odpowiedzi usłyszę od grafomana, że to go nie obchodzi. Z racji wykonywanych zawodów muszę czytać! Muszę! Choćby to było nie wiem jak okropne. Ja jednak muszę czytać, bo grafoman tego chce! Jakby tego było mało muszę to nie tylko czytać, ale muszę jeszcze chylić przed nim czoło, zachwycać się tym i uznawać swoją niższość. To ostatnie jestem w stanie uznać bez czytania. Mogę być literackim dnem dna całego świata, bo wisi mi, co na mój temat sądzą inni. Niestety nie jestem w stanie zachwycać się kiepską literaturą. Kilka razy próbowałam. Nie wyszło. Tymczasem takich, którzy domagają się zachwytów, hołdów i wszelkich możliwych atencji przybywa.

Wiele miesięcy temu napisała do mnie pewna Pani. Jest pracownicą biblioteki, w której byłam na spotkaniu. Byłam jej zdaniem w trakcie spotkania cudowna i przesympatyczna, więc ośmiela się mieć prośbę. Oto pani pisze wiersze. Poprosiła, bym napisała jej słowo do przygotowanego przez nią tomiku. Z zasady nie piszę o poezji. Jestem wybredna. Rzadko które współczesne wierzsze mi sie podobają. Swoje wyrzucam. Wyrzuciłam ich kilkaset, a może i nawet kilka tysięcy? Zżarł je śmietnik, bo tam ich miejsce. Te których nie wyrzuciłam, ale opublikowałam (nie więcej niż 30), właściwie też chętnie bym wyrzuciła, ale ponieważ wiele z nich ma swoich sympatyków, bo już są i gdzieś tam zostały kiedyś opublikowane, więc… nadal istnieją. Nie wiem czy dobrze o mnie świadczą. Ale… na szczęście myślę o sobie, jako o prozaiczce, a nie poetce, więc do głowy mi nie przyszło starać się wydać je w formie tomiku. W każdym razie na prośbę bibliotekarki o słowo o jej wierszach, odpowiedziałam odmownie. Pani jednak zaczęła namawiać… Wywiązała się osobliwa korespondencja, w efekcie której obiecałam, że spytam, czy nad jej wierszami nie pochyli się ktoś z moich koleżanek lub kolegów ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Czemu tak postąpiłam? Otóż pani podesłała CV, z którego wynikało, nie tylko, że skończyła filologię polską, ale ma również doktorat z literatury obroniony mniejsza z tym gdzie, ale w znaczącym dla polskiej kultury miejscu. Wiersz przeczytałam jeden. Nie podobał mi się. Dlatego w resztę nie zajrzałam. Nie miałam zresztą czasu. Ale po zajrzeniu w CV i wyczytaniu, że jest doktorat z literatury zdecydowałam się wysłać to wszystko koleżankom i kolegom. Oni przweczytali wszystkie wiersze. Odpisali mi, że to się do niczego nie nadaje i że pani powinna pochodzić na jakieś warsztaty literackie. Zwróciłam im uwagę na ten jej doktorat. Byli w szoku. Nie zajrzeli w CV. Po mojej informacji cała gromadka niemal wpadła w depresję.
– Małgosiu, zajrzyj w wiersze – grzmieli. – To się do niczego nie nadaje. Co za obniżanie pioziomu! Te doktoraty nic już dziś nie są warte!
Zajrzałam w wiersze. Nie tylko w ten jeden, który mi sie nie podbał, ale i w inne. Koleżanki i koledzy mówili prawdę. To było dno. Zrobiło mi się głupio, że zawracałam im głowę. Ja zajrzałam w CV – oni w wiersze. Doktorat z literatury był dla mnie wyznacznikiem czegoś. Okazało się, że to jakaś zmyłka, bo wyszło to, co wyszło. Napisałam pani dość łagodnie, że jest zapraszana na konsultacje. Obraziła się śmiertelnie. Nie ona jedna.

Od kilku lat o wsparcie w staraniach o przyjęcie do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich prosi mnie znajomy. O sobie mówi „poeta”. Niestety jego wiersze o tym nie świadczą. Zaglądam do nich. Mówiąc wprost: żal dupę ściska. Każdy przelatuje przeze mnie jak woda przez sito. W pamięci nie zostaje nic. Wymawiam się tym, że jestem prozaikiem i dlatego nie piszę mu rekomendacji.

Te dwie osoby znałam. Panią wprawdzie spotkałam tylko raz, ale znajomego spotykam często. Jednak grafomański świat pełen jest też obcych mi zupełnie osób, piszących równie straszne, a może i straszniejsze rzeczy. Skąd wiem? Czasem dostaję na swoje nazwisko tomiki. Mimo napisanego na mojej stronie zdania, że proszę o nieprzesyłanie do oceny – ludzie ślą. A ja… zaglądam. Jest we mnie zwykła, ludzka ciekawość, co ludzie piszą, ale jest też nadzieja. Że trafię na coś, co powiali mnie na kolana. Niestety… W przypadku poezji to już po kilku linijkach wiadomo, z czym mamy do czynienia. Nie czytam więc dalej. Otwieram na chybił trafił i niestety… „nie żre”, jak mawiał jeden mój kolega. Nie chcę tego więcej czytać. Nie ciekawi mnie, nie interesuje, nudzi. Czasem śmieszy. Bywa, że śmieszy do łez. Takie coś, co śmieszy do łez staram się wyrzucać z pamięci. Niestety… bywa, że wżera się w mózg, jak wiesze mojego chorego na schizofrenię kolegi, który marząc o Noblu w dziedzinie literatury pisał:

Czernieje, oj czerniej psia kupa w śniegu.
Pewnie jakiś pies, zrobił ją w biegu”.

Do dziś, mimo upływu lat, nie mogę nie śmiać się, gdy przypominam sobie jego poezję. Ostatnio dostałam podobną. O ile jednak mój kolega blisko 60-latek jest schizofrenikiem, o tyle autor tych ostatnich powalających „dzieł” jest (chyba) w pełni władz umysłowych studentem filologii polskiej. Na moje nazwisko przysłała dwa wydane własnym sumptem tomiki i zażądał przyjęcia do Stowarzyszenia. Pomijam, że nie spełniał wygonów formalnych, tzn. nie miał rekomendacji dwóch członków, nie napisał podania itd., to wiersze… sprawiły, że wyłam. I z rozpaczy i śmiechu i oba uczucia były równie silne. Nie chcę go cytować, bo obawiam się, że te wiersze publikuje gdzieś w sieci i metodą wytnij/wklej, po moim wpisie, ktoś go wygoogle’a i zacznie się z niego nabijać, a tego bym nie chciała. Napiszę więc tylko, że ja te wiersze zaliczam do nurtu poezji skrywającej się za następującym dwuwierszem:

„kocham moje miasto,
bo jest jak ciasto”

Ułożyłam ten dwuwiersz przed laty, jako kwintesencję rymowanej grafomanii. Myślę, że oddaje ją w pełni. Rym jest. Sens jeśli jest, to jest tak głęboki i pojemny, że nawet moim zdaniem, choć jestem owego dwuwiersza autorką, nie ma go wcale.
Ów młody człowiek dostał ode mnie dość szybko odpowiedź, że zapraszam w imieniu swoim oraz koleżanek i kolegów na warsztaty literackie. Potem sprawę wyrzuciłam sobie z głowy. Tomiki leżały długo na moim biurku w gabinecie. Niestety każdy, kto mnie odwiedzał, gdy po nie sięgał, dostawał ataku śmiechu. I nie miało znaczenia, który tomik i w którym miejscu otwierał. W momencie, w którym już o młodym człowieku niemal zapomniałam zostałam zaatakowana korespondencją, w której domagał się on uznania, szacunku itd. Dowiedziałam się z tej korespondencji, że jako środowisko literackie jesteśmy zamkniętą kliką, a on nawet, gdyby wygrał setki konkursów i wydał 20 tomików nie zostałby przyjęty, bo „W obecnym środowisku literackim, jak Pani sama dobrze wie, nagradzane są naprzemiennie te same osoby. Taki beton literacki. Osoby spoza tego betonu, młode, ambitne i utalentowane, takie jak ja, nie mają szansy na nagrodę z wyższej półki. Ba, nie mają nawet szansy na wejście to tego betonu. Dzieje się tak, bowiem osoby takie są zagrożeniem dla obecnego środowiska literackiego, które będzie robiło wszystko, w tym również i Pani i kierownictwo Stowarzyszenia, aby młodzi, ambitni i utalentowani nie osiągnęli sukcesu. To oczywiste. (…) Jest mi bardzo przykro, że egoizm i zaściankowość (…), próbuje zabić w zarodku, młodych, ambitnych i utalentowanych twórców, z wizją i przesłaniem poetyckim. Proszę mi jednak wierzyć, że ci młodzi, ambitni i utalentowani, do których również i ja się zaliczam, nie przestaną tworzyć, a z tej twórczości – jak pisał nasz Wieszcz Adam Mickiewicz – wieki uplotą ozdobę naszych skroni…”

Gdyby ktoś z moich czytelników zobaczył te tomiki idę o zakład, że średnio wyrobiona literacko osoba zawyłaby z rozpaczy pomieszanej ze śmiechem. By się tym zachwycać trzeba być na poziomie widza programu „Ukryta prawda” lub: „Dlaczego ja?”, ewentualnie pod wpływem środków zmieniających świadomość. W każdym razie korespondencja z panem kwitła. On swoje, ja swoje. Po którymś jego liście zajrzałam do tych wierszy ponownie, wyłam czytając i… wyrzuciłam do śmieci. Zwłaszcza, że kolejni goście czytali wyjąc. Stwierdziłam, że dość tego. Tymczasem od Pana-grafomana nadszedł kolejny list, w którym zażądał on zwrotu tomików. To chyba wtedy mi się przelało, więc odpisałam:

„Tomiki, które wysłał Pan na moje nazwisko, (przykro mi to pisać, ale sam Pan mnie do tego zmusił), po ostatnim Pańskim liście i gruntownym przejrzeniu wyrzuciłam do śmieci uznając, że nie jest to literatura, ale makulatura. Nie chciałam mieć tego w swoich zbiorach. Mam dużą bibliotekę, liczącą ponad 10 tysięcy książek i starannie dobieram publikacje, które do niej wprowadzam. Poza tym nie chciałam, by ktoś śmiał się z Pana, bo nie jest to grzeczne, a niestety taka jest prawda, że gdy leżały na moim biurku to, kto do nich mnie zaglądał, pokładał się ze śmiechu. Czego bym NIGDY Panu nie napisała, gdyby nie Pańska buta i zarozumialstwo.”

Na razie młody człowiek nie napisał, choć obiecałam mu zwrot 40 złotych za wysłane na moje nazwisko, choć bez mojej zachęty, tomiki wierszy. Ale cóż.. wyrzuciłam je, by nie korciło bawienie się czyims kosztem. Ale rozumiem autora. Sam je sobie sfinansował. Nie chce być stratny. Czy poda konto, bym mu oddała cztery dychy? Nie wiem. Wiem, że pewnie nie pisałabym o tym, gdyby nie fakt, że wakacje sprzyjają narodzinom grafomanii. Ów młody człowiek, z którego twórczości, jak pisał nasz Wieszcz Adam Mickiewicz – wieki uplotą ozdobę naszych skroni… nie jest jedyny. A ponieważ wyraźnie napisał mi, że nie przstanie tworzyć, więć uświadamiam jego i innych, czym jest grafomania. Otóż jest to chorobliwy przymus pisania. Wiem, że ktoś powie, że to cudowne, że ludzie piszą wiersze zamiast pić wódkę. Ale ja polecam wszystkim, by najpierw czytali. Ludzie! Czytajcie! Potem piszcie. Nie ma dobrego pisania bez czytania.

Dlatego błagam! Ludzie! Kochani ludzie! Czytlenicy moi! Nie przysyłajcie mi więcej swojej kiepskiej poezji. Zwłaszcza jesli sami żadnej nie czytacie. Przez was czuję się po prostu ścigana!

PS Myślę, że moje niespełna 30 wierszy, które ocaliłam przed śmietnikiem sprawia, że Adam Mickiewicz w grobie się przewraca i robi za wiatrak. A przecież ja zrobiłam gruntowny przesiew swoich wypocin. Zróbcie i wy.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...