Często zastanawiam się, czy prywatni lekarze nie działają na naszą szkodę. Tak na logikę. Kiedy życzą sobie kasę za każdą wizytę, to może lepiej dla nich leczyć nas i nie wyleczyć, bo wtedy, gdy będziemy non stop chorzy, to będziemy do nich ciągle chodzić i płacić? To moje wnioski z wczoraj, po rozmowie ze znajomym. Zacznę jednak od początku. Od tego, że chyba pójdę żywcem do nieba. Wczoraj wzięłam bowiem w płuca głęboki oddech i… zgodziłam się spotkać z tym moim znajomym grafomanem, tym o którym już pisałam, na poważną rozmowę. Oczywiście mogłam, jak sto innych osób, do których zwracał się o pomoc, zablokować nadawcę, by nie czytać więcej emaili, a także nigdy więcej nie odebrać od niego telefonu. Jest jednak pewne „ale”. To chory człowiek, a jego dusza woła o pomoc. To widać we wszystkich emailach, telefonach i tak dalej. Dlatego chwilę dla niego wygrzebałam. Najpierw jednak przyszedł od niego list, w którym znalazły się jego wiersze. Błagał o przeczytanie. Obiecywałam sobie, że nie będę się śmiać, ale czasem ze śmiechem jest jak z porannym wzwodem u faceta. Nie da się nad nim zapanować. Ja też nie mogłam zapanować i spłakałam się ze śmiechu między innymi wtedy, gdy przeczytałam wiersz zaczynający się od słów:
„Czernieje oj czerniej
Psia kupa w śniegu.
Pewnie jakiś pies,
Zrobił ją w biegu”.
Wczoraj rozpoczęliśmy rozmowę na temat tych wierszy. Spytałam najpierw o jego ulubionego poetę, którego najczęściej czyta. Okazało się, ze nie ma takiego, a poezji nie czyta wcale. Wspomniał tylko o Wisławie Szymborskiej, a właściwie bardziej o jej Noblu. I tak wyszło szydło z worka. Spytałam czy nie jest przypadkiem tak, że pisze te wiersze, bo już w myślach odbiera Nobla i widzi siebie na scenie w Sztokholmie. Wyszło, że… tak właśnie jest. Jego celem jest bogactwo. Chce je zdobyć natychmiast. Najlepiej, by leżało na ulicy. A twórczość to taki łatwy chleb. Piszesz wiersz i jest Nobel!
Rozpoczęliśmy rozmowę o jednym z polskich milionerów, któremu wysłał swoje wiersze z żądaniem kasy na tomik, a który zatrzasnął podobno przed nim drzwi. Czemu ja się zresztą wcale nie dziwię. Mówiłam mu, że jakakolwiek twórczość to ciężka praca. Wtedy znajomy wyjął swoje obrazki, które jako absolwent historii sztuki przemilczę, a potem katalog pewnego domu akcyjnego i pokazał jeden z obrazów, mówiąc, że na aukcji poszedł za 240 tysięcy złotych. Bo przecież to pieniądze są tym, co mojego znajomego interesuje najbardziej. Spytałam, go jak myśli: dlaczego tyle ktoś zapłacił za ten obraz. Padały różne odpowiedzi poza jedną. Że autor namalował coś, czego nikt inny zrobić nie umiał.
Wreszcie zaczęliśmy rozmawiać o chorobie znajomego. Otóż zgodnie z moim podejrzeniem, które potwierdziła kiedyś mi jego żona, znajomy cierpi na psychozę maniakalno-depresyjną, którą dziś coraz częściej nazywa się zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym. I cóż się w tej rozmowie o chorobie okazało? Te wiersze kazał mu pisać jego psychiatra. Podobno zachwycał się nimi, więc mój znajomy nabrał przysłowiowego „wiatru w żagle” i zaczął pisać. Owszem, przyznał, że poza psychiatrą nikogo nie zachwyciły. Że śmiali się z nich wszyscy, a szwagier z córką to nawet ze śmiechu się popłakali. Zaś jeden ze znanych poetów ze Związku Literatów Polskich powiedział, że takie wiersze to można pisać u cioci na imieninach, by bawić gości, gdy się upiją. Pozostaje pytanie. Dlaczego psychiatra kazał mojemu znajomemu pisać te wiersze i sobie przesyłać? Odpowiedź nasunęła się dość szybko, gdy znajomy powiedział, że ów lekarz od wielu lat każe mu notować swoje sny, a jest autorem wielu książek o snach ludzi chorych psychicznie. Mam jakieś dziwne wrażenie, że teraz przygotowuje się do publikacji na temat wierszy osób z zaburzeniami. Nie jestem psychiatrą. O chorobach psychicznych wiem jednak więcej niż przeciętny człowiek, bo wielokrotnie z takimi ludźmi miałam do czynienia. Wiem więc, że chorzy przywiązują się do swoich lekarzy, ufają im bezgranicznie. Na ile jednak ci lekarze wykorzystują to przywiązanie? Tak myślę, czy gdyby mój znajomy trafił teraz pod skrzydła innego psychiatry, czy nie udałoby się może nie tyle wyciągnąć go z tej choroby, ile sprawić by nawroty miał rzadziej? Ale cóż. Wizyta u psychiatry, który jest fanem poezji i snów kosztuje 150 złotych… Znajomy płaci mu tyle dwa razy w miesiącu i to od 20 lat. Co z tego ma? Recepty na leki i… załatwioną przez tego lekarza rentę inwalidzką w wysokości 700 złotych miesięcznie. Jednak prawie połowę tych pieniędzy pochłaniają wizyty u „dobroczyńcy”. Na pytanie, czemu nie leczy się u innego lekarza nie prywatnie, a na przykład państwowo, odparł, że najpierw leczył się państwowo u tego obecnego. To on sam zaproponował mu leczenie prywatne, a znajomy tak się do niego przywiązał i tak mu wierzy, że na to przystał. I tak od dwudziestu lat idzie za nim w ogień, oddając, co miesiąc prawie pół swojej renty i żyjąc różnymi nadziejami. Ostatnio na Nobla w dziedzinie literatury za wiersz o psiej kupie w śniegu.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...