Od od dłuższego czasu wiele mówi się o e-bookach, czyli książkach elektronicznych. Czy te tradycyjne papierowe znikną z powierzchni ziemi? Moim zdaniem… nie.
Dziś wzięłam udział w uroczystym otwarciu nowej bookcrossingowej półki w Cafe Pianola w Bydgoszczy. Czym jest bookcrossing pisałam kilkakrotnie, ale tak dla przypomnienia i najkrócej rzecz opisując, to po prostu uwalnianie książek w miejscach publicznych. Każdy kto znajdzie taką książkę (ze specjalną naklejką w środku) może zarejestrować się i podając dane z naklejki prześledzić jej los, a po przeczytaniu uwolnić w innym miejscu. Przyznam, że nie bardzo wyobrażam sobie uwalnianie e-booków… Ale oczywiście ktoś może powiedzieć, że jak e-booki na dobre się u nas zadomowią wtedy papierowa książka odejdzie do lamusa. Czy naprawdę? Też mi się nie wydaje. A gdy ktoś spyta dlaczego, odpowiem krótko parafrazując żółtego M&M, który leci w kulki: „bo… prąd!”
Otóż do wszystkich elektronicznych gadżetów prąd jest niezbędny. Czy to ten w gniazdku elektrycznym, czy to ten w baterii. Do papierowej książki nie potrzebne jest nic poza chęcią czytania. Czy wynalazek maszyny do pisania, a potem komputera sprawił, ze ręczne pismo w ogóle zanikło? Nie! Nawet ja dziś podczas otwierania półki, które było połączone ze spotkaniem autorskim ze mną, ręcznie podpisywałam swoje papierowe książki. Owszem nie piszemy już tyle ręcznie co kiedyś, ale nadal to robimy. Tak więc i książek papierowych nie będzie aż tyle co kiedyś, ale… jednak będą. Nie wierzę w to, że znikną w ogóle. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał uciec od cywilizacji. Jeśli nie na resztę życia, to choć na dwa tygodnie wakacji. I to dla niego będzie ta papierowa książka. O to, że będzie istnieć jestem więc spokojna, a że w mniejsze ilości… cóż… takie czasy.
PS. Jadę opóźnionym pociągiem z Bydgoszczy na Blog Forum Gdańsk 2010.