Kij i marchewka

Spread the love

Są ludzie, na których działają kije i tacy, na których działają marchewki. Zdecydowanie należę do tych drugich. Kije, zwłaszcza gdy jest ich dużo, potrafią wywołać u mnie może nie tyle stan depresji ile takiej niemocy, że nie wiem, co ze sobą zrobić.
Ostatnio kijów było dużo. Że tylko wspomnę wydawnictwo, które zmarnowało mi ponad pół roku i odrzuciło książkę, bo nie jestem znana. Była jeszcze Biblioteka w Sokołowie Podlaskim, która odwołała ze mną spotkanie autorskie z tego samego powodu. Jak powiedziano agentce – chcą kogoś sławniejszego (sic!). Były wreszcie sprawy finansowe, czyli proza życia. Mam na myśli niepłacących wydawców, opóźniające się wydania rzeczy, za które dostanę honorarium, ale po publikacji itd. Coś miało wyjść w listopadzie, ale jest marzec i nadal nie ujrzało światła dziennego, więc ja nadal z tego nic nie mam. Do tego kolejne wydawnictwa odrzucają moją propozycję. Jedno, bo nie mieści się w jego profilu wydawniczym, a drugie, bo ma zamknięty plan wydawniczy. Pozostałe milczą. Mogą nie odpowiedzieć nigdy, bo to polska norma. (To tylko ja odpisuję wszystkim, nawet chamom i wariatom, choć przeważnie do czasu. Ostatnio znów zdefiniowałam, jako spam Pana ze Zgorzelca podpisującego się imieniem Tadeusz, więc jeśli mnie czyta i nadal do mnie pisze to uprzejmie informuję, że daremnie.)
Czy są marchewki? Teoretycznie tak… wczoraj jeden z wydawców mi zapłacił. Starczyło niestety tylko na część rachunków. Pewne wydawnictwo zagraniczne przejawia zainteresowanie publikacją „Klasy pani Czajki” na swoim rynku. Czy dojdzie to do skutku? Już się tak nie cieszą jak na początku, bo rozmowy trwają mniej więcej tyle samo, co z tym polskim wydawcą, który zmarnował mój czas.
Czytelnicy ciągle piszą, że kochają moje książki. Ostatnio po jednym ze spotkań autorskich dostałam list: „Kupiłam książkę i chcę powiedzieć, że LO-teria jest świetna! Nie sądziłam, że aż tak bardzo mi się spodoba. Żadna polska książka nie przypadła mi tak do gustu. Byłam w stanie odpuścić sobie naukę na sprawdzian, żeby tylko wiedzieć, co tam u Małgośki się dzieje. 😉
No i prócz tego chciałam Pani podziękować za to spotkanie z nami. Chyba nikt jeszcze nie potrafił naszej grupy tak zainteresować swoją przemową, naprawdę. Jest Pani po prostu niesamowita! Jak skończę LO-terię to pewnie kupię jeszcze inne książki.”
Wczoraj napisała inna czytelniczka: „Chciałabym wiedzieć czy planuję pani napisać trzecią część przygód Maćka i Małgosi, bo ta para interesuję mnie najbardziej. LO-teria skończyła się wielką niewidomą i pozostawiła wielki niedosyt, co do ich losów. Byłabym więc szczęśliwa gdybym mogła przeczytać jak kończy się ich historia. Zależy mi na tym, bo takich książek jak te nigdy nie czytałam, a niedawno myślałam, że w Polsce nie ma już żadnych pisarzy, którzy potrafią tworzyć coś wspaniałego.  Pani jednak pokazała mi, że można pisać wyluzowanie, zwyczajnie, po ludzku, a jednocześnie tak niesamowicie.”
To takie dwa „pierwsze z brzegu” listy naprawdę losowo wyciągnięte ze skrzynki. Jedyne jasne, drobne promyki. Ostatnio nie wiem czy nie za małe, by pisać dalej. Bo co z tego, że czytelnik chwali skoro wydawca mnie nie chce? Gdzież sens gdzież logika polskiego (i nie tylko) rynku wydawniczego? Kto przejmuje się czytelniczym gustem?
Kije, które teraz dostaję są zdecydowanie większe i dłuższe od marchewek. I nie tylko nie wiem gdzie zdobyć więcej marchewek, ale przede wszystkim jak bronić się przed kijami.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...