W tym roku w Wielki Czwartek poszłam z przyjaciółmi, z którymi znam się od liceum, na tak zwaną „Ostatnią wieczerzę”. Umówiliśmy się na Starym Mieście i raczyliśmy się jakimś jadłem, w którym na moim talerzu przeważały sery, bo akurat na to miałam chęć. Ponieważ jak zwykle miałam ze sobą aparat fotograficzny, więc również jak zwykle zrobiłam parę zdjęć, a potem i mnie kilka zrobiono, co już takie zwykłe nie było. I tak powstało zdjęcie, na którym widać mnie, siedzącą obok kumpla z dzieciństwa. Gdy kilka dni później pokazywałam zdjęcia koleżance z redakcji i coś tam jej opowiadałam, ta patrząc na to właśnie zdjęcie stwierdziła:
– To twój brat.
– Nie. To mój najlepszy kolega – odparłam. – Przecież ja nie mam brata.
– Nie wiedziałam – koleżanka zarumieniła się i po chwili dodała, jakby chcą usprawiedliwić palniętą w jej pojęciu „gafę”:
– Tak jakoś wyglądacie na takich zżytych, jakbyście razem się wychowywali.
I to była poniekąd prawda. Myślę, że właśnie ten fakt zaważył na tym, że rozumiemy się często bez słów. Ja coś tam tylko powiem, on wie, o co mi chodzi. Czemu raptem dziś o tym piszę? Przecież wszystko zdarzyło się dawno, bo w Wielki Czwartek?
Bo… to właśnie mój przyjaciel Rafał pokolorował okładkę drugiego wydania „Tropicieli”, które teraz się ukazało. Na targach wielu znajomych i czytelników pytało:
– Jak on to zrobił? Bo to tak pasuje. I do ciebie i do książki.
A ja odpowiadałam:
– Normalnie. Po prostu dobrze mnie zna i wie, „co tygryski lubią najbardziej”.
Poza tym to on kolorował „Dziką”. Teraz czas odnowić „Tropicieli”. Drugie wydanie z nową okładką już w księgarniach. Jak się podoba?