Wodzionka i inne cudeńka

Spread the love

Zawsze twierdziłam, że etnografowie mają w Polsce ciekawe życie, bo każdy region ma swoje wyrazy, zwyczaje, stroje i rzecz jasna potrawy.

Mazowsze niby płaskie jak stół, ale wcale nie uboższe od gór czy pomorza. Słownictwo też ciekawe. W radomskim np. na supełek mówią „pęcełek” („pencełek”).
Na Lubelszczyźnie kapcie to „ciapy”. W poznańskim placki ziemniaczane to „plyndze”, a papierowa torebka „tytka”, kamień to „skazior” itd. Warszawa też ma swoje wyrazy, choć dziś mało kto wie, że wywodzą się z gwary warszawskiej, jak np. słowo „mamona”, czyli pieniądze. Warszawskie potrawy też obiegły Polskę, czego dowodem są chociażby flaki i tylko pańska skórka pozostaje warszawska i poza stolicę nosa raczej nie wyściubia.
Teraz kolejny dzień siedzę na Śląsku i podsłuchuję co tu w trawie piszczy. Oczywiście po raz kolejny zachwycam się tutejszą architekturą, mową, a raczej godoniem, no i kolejny dzień zastanawiam nad tym, czy „mom recht” twierdząc, że te regionalizmy trzeba szanować i robić wszystko, by były kultywowane. Chyba „tyn recht mom”! Wczoraj prowadziłam w Imielinie warsztaty dziennikarskie dla dwóch grup młodzieży. Jedno z zadań jakie dostali to napisać przepis kulinarny. Jakikolwiek, na jakąkolwiek potrawę. Mówiłam, że jak nic nie potrafią gotować to niech napisza przepis na herbatę. Chodzi o to, by napisali ten przepis pamiętając, że muszą podać składniki, a potem jak to zrobić. Ćwiczenie generalnie ma na celu sprawdzenie oprócz rzecz jasna stylistyki i łatwości pisania, logiczne myślenie, no i to, czy dana osoba potrafi tłumaczyć proste rzeczy. Ćwiczenie przygotowuje do pisania tekstów poradniczych. Rzadko jednak ktoś wykonuje je dobrze za pierwszym razem. Nie o tym jednak chcę pisać, a o tych przepisach. Oczywiście większość stanowiły przepisy na herbatę, kawę lub jajecznicę, ale pojawiała się też „wodzionka”. Domyśliłam się, że to jakaś śląska zupa. Powiedziałam, że ja sobie te przepisy zachowam, a „wodzionkę” to nawet ugotuję, a potem dam synowi do jedzenie i on oceni, czy to dobre czy nie.
– Lepiej pani mu nie daje! – powiedział jakiś chłopak, a cała sala się zaśmiała. Mnie jednak owa „wodzionka” zafascynowała. Napisałam na facebooku, że poznałam przepis na „wodzionkę” i pojechałam na kolejne spotkania autorskie. W drodze znów słuchałam Radia Katowice i trafiłam na audycje o mowie śląskiej i posłuchałam zespołu Mariana Makula, jego „godonia” i tego, jak po Śląsku napisał arię z „Wesołej wdówki” Ferenca Lehara. Oj! Jakie to było piękne! Aż w Katowicach jadąc do Psar z wrażenia źle skręciłam. W październiku premiera tego cudeńka i tak bym chciała na własne oczy je zobaczyć i na własne uszy usłyszeć.
Wracam do hotelu (jutro przede mną Gliwice), a tu… mój syn informuje mnie, że znalazł piosenkę o „wodzionce” i podesłał mi link do filmiku na Youtube. Filmik jest teledyskiem do piosenki „Wodzionka” śląskiej grupy Feet. No i po raz kolejny zachwyciłam się naszymi regionalizmami. Niestety ze smutkiem stwierdziłam, że życie jest stanowczo za krótkie, bo etnografia już nie dla mnie. To znaczy już nie mogę bez reszty poświęcić się studiowaniu tych naszych zwyczajów, gwar, odłamów języka itd, ale na szczęście mogę sobie jeżdżąc po kraju podsłuchiwać to i owo w regionalnych rozgłośniach i poznając małe co nieco cieszyć się tym bogactwem. A „wodzionka”? Mam nadzieję, że wyjdzie mi palce lizać. Suchy chleb, czosnek, maggie, przyprawy, wrzątek… Ho ho!
Oj chciałabym posłuchać jak przy wódce rozmawia mieszkaniec np. Tychów z mieszkańcem np. Zambrowa, a w tym wszystkim jeszcze bierze udział jakiś Poznaniak (ale bez „skaziora” może być za to ze „skibką” chleba) „górol spod samiuśkich Tater”, Kaszub z Szemudu lub Kociewiak z Tczewa i swojski chłop z babą z Zamojszczyzny. Jak wygram w Totka (lub zbiję kasę na swoich książkach) to zrobię imprezę. Zaproszę po parze ludzi z każdego regionu. Bilet wstępu jedna potrawa, ale drogie chopy i baby ze Śląska „wodzionkę” do tej pory to ja się gotować nauczę. Będziecie musieli przyjechać do Warszawy z inną zupą.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...