Gdzie ja jestem? Czyli… Wilno

Spread the love

Pojechaliśmy z Ulubionym do Wilna na drugą edycję festiwalu MONOWSCHÓD. Monodram będzie grany dwa razy. Raz w sobotę, a drugi raz w niedzielę na zakończenie festiwalu w teatrze na Pohulance. Otwarcie festiwalu w piątek dlatego przyjechaliśmy dzień wcześniej, by nie spieszyć się na drodze. Wyjechaliśmy z domu o świcie. Na miejsce dotarliśmy równo z zachodem słońca. Po drodze, zwłaszcza po przekroczeniu granicy, mieliśmy mnóstwo refleksji tożsamościowych. Czy to Litwa, czy Polska czy widać tu ZSRR? I… przyznaję, że wszystko to było naraz.

Po przekroczeniu granicy przywitała nas pustka spowodowana brakiem punktów kontrolnych. Najbliższa knajpka ze stacją benzynową (lub stacja benzynowa z knajpką) były niemal puste. Wiało więc Europą. Pani w kasie rozmawiała po polsku, litewsku i rosyjsku. Tak więc mieliśmy wszystkiego po trochu. Cały czas działała polska sieć komórkowa. Radio łapało polskie programy. Po wypiciu kawy wyruszyliśmy w dalszą drogę. Ponieważ polskie radio (co oczywiste i zrozumiałe) podawało sytuację na polskich drogach, która tam gdzie byliśmy nie była nam potrzebna, a nawet trochę denerwowała, więc postanowiliśmy zmienić stację. Załapaliśmy się na… rosyjskojęzyczną, która nadawała audycję o… Berku Joselewiczu. Wysłuchaliśmy całej historii jego życia, w której przewijały się określenia żydowski i polski oficer. W dalszym ciągu audycji była rozmowa z rosyjskojęzycznym litewskim Żydem o historii litewskich Żydów zwanych Litwakami. Audycja skończyła się i… zagrano mazurka, a potem jakiś damski głos po polsku zaprosił nas na audycję dla Polaków, której grzecznie i w milczeniu wysłuchaliśmy. Oboje wsłuchiwaliśmy się w niesamowity akcent spikerki, a także jej rozmówców. Wysłuchaliśmy wiadomości z Litwy, Polski, a także… informacji o festiwalu, na który tu przyjechaliśmy. Przyznam, że dziwne to było uczucie. Wszystkie trzy kultury zmieszały się w jedną, a mnie w głowie zaśpiewał John Lennon swoje „Imagine” ze słowami „Imagine there’s no countries”. Cóż… gdyby nie było granic, ileż rzeczy byłoby łatwiejszych, ale… pozostałaby jeszcze kwestia bariery językowej. Taki litewski jest przecież zupełnie inny od polskiego czy rosyjskiego, od którego różni go i grupa językowa i alfabet.

Po skończeniu audycji polskojęzycznej był koncert muzyki renesansowej, a my rozpoczęliśmy dysputę o językach kończąc ją rozmową o pewnym polskim Żydzie, który wymyślił język międzynarodowy, czyli esperanto. Żyd nazywał się Ludwik Zamenhof i pochodził z Białegostoku, a więc z terenu, przez który dopiero co przejeżdżaliśmy.

W końcu dojechaliśmy na miejsce, czyli do Domu Polskiego w Wilnie i Hotelu „Pan Tadeusz” (po litewsku – „Ponas Tadas”). Ja już tu byłam. Ulubiony był pierwszy raz. Mówiłam mu, że można tu mówić po polsku, bo to Dom Polski, ale dopiero po zobaczeniu napisu i przywitaniu się z recepcjonistką chyba zrozumiał, że to wszystko prawda.

Obiecaliśmy sobie, że przejedziemy się jutro zwykłym autobusem i normalna taksówką. By on zobaczył i usłyszał na własne uszy jakie języki królują w Wilnie. Czy to prawda, że ze starszymi dogadamy się po rosyjsku a z młodszymi po angielsku. Bo Ulubiony ciągle nie do końca może wierzyć, że Litwa, która odzyskała niepodległość mniej więcej w tym czasie co Ukraina jest w porównaniu z nią aż tak rozwojowo do przodu. Owszem, widać tu czasem Związek Radziecki, ale wtedy, gdy odwróci się wzrok od nowoczesnych dróg. Litwa, radzi sobie zdecydowanie lepiej niż Ukraina. Ale… ma też i łatwiej. Ma mniejsze terytorium, mniej mieszkańców, alfabet łaciński i… jest w Unii. Jej wsparcie widać na każdym kroku. W Wilnie widać też cały czas, że to polskie miasto. Dlatego… dokąd właściwie wjechaliśmy?

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...