Grafomania źródłem życia

Spread the love

Znajoma pisarka, koleżanka ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, pokazała mi w sieci pewien teledysk. Przeszłabym obok niego obojętnie, bo śpiew taki sobie, zdjęcia nudne, a tekst banalny, ale… piosenkę nagrała inna pisarka w celu promowania swojej książki. Słyszałam już o tej autorce. Powiem więcej. Miałam wątpliwe szczęście przeczytać dwa rozdziały jednej z jej książek. Były zamieszczone w internecie, kiedy książka była promowana przez jeden z ogólnopolskich portali. Po lekturze tych dwóch rozdziałów, do książki z której pochodziły zajrzałam tylko na chwilę, by ze smutkiem się przekonać, że to co przeczytałam w sieci to nie „sen wariata”, ale coś, co naprawdę zostało wydrukowane i wydane przez profesjonalne wydawnictwo. Na dodatek jedno z najlepszych w Polsce. Byłam tym szczerze i prawdziwie przerażona. Po pierwsze: to co pierwotnie wzięłam za nieudolne streszczenie banalnej książki było… jej fragmentem! Po drugie: język utworu był koszmarny! Po trzecie: w powieści (co stwierdzam na podstawie naprawdę uważnie przeczytanych dwóch rozdziałów) autorka ślizga się po tematach streszczając wydarzenia jakby szybciej chciała to opowiedzieć. Jednym słowem pisze na kolanie i chyba nie czyta tego co sama napisała. Pisze zaś bardzo dużo. Tylko w tym roku wydała kilka książek. Kim jest człowiek, który dużo pisze i sam tego nie czyta? Ano grafomanem. Grafomania jest to bowiem „patologiczny przymus pisania utworów literackich”. Kim jest człowiek ogarnięty grafomanią? Przeważnie jest to ktoś, kto „łączy przymus pisania z dążeniem do upowszechniania swoich utworów, mimo negatywnej oceny ich poziomu artystycznego przez fachowców”.

Wspomniana przeze mnie autorka jest bez wątpienia grafomanką. Jej twórczość nosi wszystkie znamiona tego zjawiska. Fachowcy literatury zbywają ją milczeniem. Prywatnie poproszeni przeze mnie o ocenę załamują ręce: nad językiem, stylem i tym ślizganiem się po tematach. Szanowani i uznani krytycy literaccy zgodnie mówią, że to najgorsza rzecz jaka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. Zwłaszcza, że wydawane jest to w gigantycznych nakładach, a nawet dodawane do poczytnych gazet. Poważni pisarze milczą na temat tego zjawiska, bo krytyka z ich strony oznacza zmierzenie się z zarzutem bycia zazdrosnym o liczbę napisanych przez tę panią książek, ich wielkie nakłady i sumy zarabiane przez nią. Mam o tyle komfortową sytuację, że nie boję się zarzucenia mi zazdrości. Pewnie dlatego, że mam świadomość, że na myśli i opinie innych nie mam wpływu, a naprawdę nie zazdroszczę. Po pierwsze: moim celem nigdy nie było napisanie dużej liczby książek, gdyż twierdzę, że pisarz powinien dojrzewać, a to wymaga czasu. Po drugie: moim celem nie jest sprzedawanie milionowych nakładów, bo mam świadomość, że większość każdego społeczeństwa jest niestety głupia, a ja jednak wolę mieć mądrych czytelników. Wreszcie po trzecie: nie interesuje mnie bycie bogatym człowiekiem, bo z reguły bogactwo bywa szkodliwe dla jego posiadacza.

By jednak lepiej poznać zjawisko fenomenu tej kuriozalnej wręcz grafomanii spędziłam ostatnią niedzielę na czytaniu fragmentów jej książek (czytam bardzo szybko) oraz czytaniu blogów i recenzji poświęconych krytyce i zachwytowi nad jej twórczością. Przyznam, że najpierw śmiałam się do rozpuku. Szczególnie z pozytywnych recenzji zachwyconych blogerek piszących oprócz „ochów” i „achów” informacje, że mają komplety jej książek, które… pięknie wyglądają na półce (sic!). Co mnie tak w tym ubawiło? Otóż mam w domu sporo świetnych książek, które na półce wyglądają wręcz tragicznie, bo są mocno zniszczone przez czas, jak np. osiemnastotomowa encyklopedia Orgelbranda, czy dzieła wszystkie Mickiewicza, z których niestety odpadają okładki. Wolę jednak te rozpadające się książki od tych napisanych przez panią grafomankę. Śmiałam się też z tych pozytywnych recenzji, bo kompletnie nie były merytoryczne. Żadnych rzeczowych argumentów. Tylko przymiotniki, że wspaniałe i wzruszające. Kwiczałam czytając teksty tych, którzy grafomankę krytykują, ale… jak mówi stare przysłowie „im dalej w las tym więcej drzew” tak i mnie z każdym czytanym tekstem (lub oglądanym vlogiem) było coraz mniej do śmiechu, a i ten śmiech, który mną wstrząsał, powoli przestawał być tak radosny, jak na początku. Powód? Do czasu poznania twórczości tej pani twierdziłam, że polska literatura popularna nie jest grafomańska. Wielokrotnie w rozmowach ze znajomymi broniłam kilku poczytnych polskich pisarek, których książki uważam za ciekawe i sympatyczne, choć może rzeczywiście mało ambitne. Uważam jednak, że one swoimi książkami dają ambitniejszym pisarzom nadzieję, że czytelnik w pewnym momencie sięgnie po tę ambitniejszą literaturę. Niestety czytelnicy grafomanii autorstwa tej pani po ambitniejsze rzeczy mogą nie sięgnąć. Dlaczego? Im starszy czytelnik tym wolniej dojrzewa. A po tak strasznej grafomanii na pewno nie sięgnie po ambitniejszą literaturę. Najpierw będzie musiał poczytać dobrą literaturę popularną. Na tę ambitniejszą może mu już po prostu nie starczyć życia, bo im niższy poziom intelektualny człowieka tym dłużej trwa jego czytelnicza ewolucja.

Ponieważ jednak jestem przeciwnikiem pisania negatywnych recenzji, gdyż uważam, że to co złe powinno być pomijane milczeniem, dlatego nie tylko nie podaję nazwiska grafomanki oraz tytułów wydawanych przez nią w gigantycznych nakładach książek, a także nazw wydających ją wydawnictw, ale z prawdziwym bólem serca (bo też wielu by się ubawiło, a ja lubię śmiech) rezygnuję z cytowania zarówno jej powieści, jak i niezwykle trafnych (i bardzo zabawnych) tekstów krytykujących ją blogerów i vlogerów. Nie chcę, by mój czytelnik miał stuprocentową pewność o kim piszę. Z tego samego powodu nie podaję nazwisk i ksywek tych blogerów, którzy jadą po niej, choć robią to w sposób niezwykle inteligentny obnażając przy tym literacką miernotę, słabość języka i potworny brak logiki w napisanych przez grafomankę powieściach. Autorka np. co jakiś czas w jednym zdaniu stosuje i czas teraźniejszy i przeszły, czyli robi to, czego moja przyjaciółka – nauczycielka polskiego oducza uczniów klas IV-VI w szkole podstawowej. A jeśli idzie o brak logiki to podam tylko jeden drobny przykład. Oto w jednej z powieści główna bohaterka jedzie za granicę do ciepłych krajów, a kilkanaście stron dalej stwierdza, że nigdy nie była za granicą. I nie jest to bohaterka cierpiąca na amnezję, a przynajmniej z powieści to nie wynika.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Po to, by pokazać w jak strasznej jesteśmy pułapce. Dlaczego ta pani jest wydawana przez najlepsze polskie wydawnictwa? Dlaczego jest popularyzowana przez największe i najpopularniejsze polskie portale? Bo ta jej grafomania jest dla wielu (i nie chodzi mi tu o nią) źródłem życia i dochodu! Tyczy to zarówno zwolenników jak i przeciwników takiej literatury. Po pierwsze: blogerzy, którzy z zachwytem omawiali jej twórczość, mieli dzięki jej płodności ruch na swoich blogach i częstą dostawę książek do zachwycania się. Po drugie: (o ironio!) ci, którzy jej twórczość krytykowali robili to tak często i poświęcali temu tyle miejsca, że licznik na ich stronach przewijał się znacznie szybciej niż na stronach tych, którzy się grafomanką zachwycali. Krytyczna blogerka rekordzistka poświęciła jednej złej książce grafomańskiej autorki aż 10 wpisów, a jeden z vlogerow aż sześć odcinków swojego videobloga! Po trzecie: grafoman dla wydawnictw jest źródłem gigantycznego wręcz zarobku! Jedna z pracownic działu promocji wydawnictwa, które wydaje tę konkretną grafomankę, zapytana przed laty przeze mnie (kiedy znałam tylko te dwa straszne rozdziały autorstwa tej pani), czemu to wydawnictwo wydaje coś tak złego literacko, odpowiedziała mi, że muszą czymś zarobić na ambitniejszą literaturę, która sprzedaje się w małych nakładach i do której trzeba dopłacać. Tak więc pieniądz rządzi światem! Ludzie zarabiają na narkotykach i prostytucji, choć to nielegalne. Zarabianie na grafomanii, czyli psuciu gustów czytelniczych społeczeństwa niestety nie jest nielegalne, a co za tym idzie karalne. Szkoda! Przecież czytanie głupot też jest szkodliwe. Na paczkach papierosów od dawna mamy napisy mówiące o tym, że „palenie powoduje raka” lub „palenie zabija”. Szkoda, że nikt nie napisze na okładkach książek tej pani: „czytanie tego dzieła może być przyczyną spaczenia gustu literackiego” albo: „czytanie tej książki ogłupia”. I przyznam, że zastanawiam się, czy jeśli chcemy mieć mądrzejsze i bardziej wykształcone społeczeństwo to taki napis na okładkach pewnych książek nie powinien by jednak umieszczony? Czy może chcemy być głupi?

I tak na sam koniec. Dziś nawet ja dzięki tej grafomanii żyję, bo mam temat na blog. Gdyby nie grafomanka być może napisałabym o gangu świeżaków z Biedronki, do czego od wielu dni się przymierzam (pewnie w końcu o tym napiszę). Obiecuję jednak, że nieprędko napiszę o słabej literaturze. Nie chcę karmić grafomańskiego trolla. A ponieważ mam świadomość, że ten wpis również może przyczynić się do jej popularności dlatego bardzo proszę o niezadawanie pytania kogo mam na myśli. A wszystkich, którzy mają się za ludzi inteligentnych, wyjątkowo proszę o niekorzystanie z wyszukiwarek google. Ciekawość to przecież pierwszy stopień do piekła. Zaspokojenie tej ciekawości to sprowadzenie piekła na ziemię. Wprawdzie tylko piekła literackiego, ale to też piekło.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...