Jeden z symboli dzieciństwa, czyli kolejny dzień śpiewam

Spread the love

W latach 70-tych w Telewizji Polskiej nocne dyżury w dziale łączności z widzami miewali dziennikarze. Ojciec, który pracował w TVP, miał je dość często. Dlatego nabierał czasem znajomych opowiadając, że do działu łączności z widzami zadzwoniła zgorszona kobieta mówiąc, że w „Dzienniku Telewizyjnym” pokazywano porno. Po sprawdzeniu informacji dyżurujący w dziale łączności z widzami dziennikarz odpowiadał: „To nie było porno. To tylko Fidel Castro jadł banana”. Dowcip może i głupi, ale niesamowicie działał na wyobraźnię. A oboje z Ojcem uwielbialiśmy głupie dowcipy. Ojciec opowiadał ten świński dowcip przy mnie, bo Fidel Castro, jako jeden z nielicznych dyktatorów, nie był dla mnie abstrakcją. Dowcip Ojca był zresztą odpowiedzią na mój dowcip, który przyniosłam do domu i był o tym, jak dwóch Polaków na Kubie chciało kupić chleb, który był na kartki. Nie wiedzieli jak to zrobić, ale zauważyli, że do sklepu weszli dwaj mężczyźni powiedzieli: „Cubanos Partizanos” i dostali chleb. Postanowili więc też tak zrobić. Weszli do sklepu i powiedzieli: „Cubanos Partizanos”. A sprzedawczyni na to: „Jacy Cubanos Partizanos? Gdzie macie brody”, w odpowiedzi na to Polacy zdjęli spodnie i pokazując przyrodzenia powiedzieli: „Tajnos agentos”. Dowcip przyniosłam ze szkoły. Cóż… była to szkoła mocno związana z Kubą. Do Szkoły Podstawowej nr 92 w Warszawie im. Ernesto Che Guevary (po reformie szkolnictwa, w wyniku której powstały gimnazja, podstawówka zmieniła patrona na Jana Brzechwę) poszłam w 1974 roku. Dwa lata wcześniej odwiedził ją Fidel Castro.
Gdy kilka lat temu powstał portal „Nasza Klasa” i rozpoczęliśmy wspominki na szkolnym forum, starszy kolega z podstawówki zamieścił w sieci zdobyte z CAF zdjęcia z tej pierwszej wizyty Fidela w naszej szkole. Rozpętały się dyskusje, dzięki którym kolega uzupełnił podpisy pod fotografiami. Obecni na uroczystości z Fidelem wspominali, że dziewczynką trzymająca kwiatki jest Ela Rychlica późniejsza drużynowa naszej 77 WDHiZ. Wspominali, że Castro od razu dostał od naszych harcerzy chustę i że obecna była wtedy kamera, choć to akurat widać na zdjęciach.

fot. CAF 1972
fot. CAF 1972
fot. CAF 1972

Poza tym dyskutowaliśmy o naszym patronie i Kubie obecnej w naszym szkolnym życiu. Pewne rzeczy pamiętaliśmy inaczej, ale… niektóre tak samo. Na przykład, że hymn szkoły miał refren:
„Tak jak Guevara przewodzi nam.
Wzór odwagi i wzór męstwa w walce o swój kraj”.

Wtedy chyba nikt z nas nie zwracał uwagi, że Guevara był Argentyńczykiem, a walczył o wolność Kuby, Boliwii i Kongo, zaś z hymnu nie wynika o jaki kraj chodzi. Wszystkie te kraje były dla nas zupełnie abstrakcyjne. Pani Alicja Mossakowska, nauczycielka muzycznego, uczyła wszystkie roczniki kubańskich pieśni rewolucyjnych i innych hiszpańskojęzycznych utworów popularnych na Kubie. Dla niektórych było to przekleństwo, dla innych coś fajnego. Należałam do tych drugich. Uwielbiałam śpiewać. Pewnie dlatego do dziś pamiętam tzw. „Bajamesę”, czyli hymn Kuby oraz pieśni „Hasta Siempre”, „Guantanamera” oraz pieśń rewolucyjną 26 lipca zwaną przez nas „Adelante Cubanos”. Pamiętam jak w pewne wakacje z koleżankami tak żarliwie śpiewałyśmy to w windzie bloku Elbląska 10A waląc przy tym pięściami w ścianki windy, że aż stanęła między piętrami.

Paradoksalnie, gdy jeżdżę samochodem na długie trasy i zmęczy mnie słuchanie radia sama śpiewam. Czasem wkradnie się do mojego samochodowego repertuaru coś z tamtych lat. Śpiewam przecież dla siebie i nikt tego nie słyszy. Kto mi zabroni śpiewać za kierownicą własnego samochodu hymn Kuby? Czasem jednak, gdy kończę śpiewanie na głos, pozdrawiam ewentualnych podsłuchujących. W dzisiejszych czasach można nas przecież inwigilować. Pieśni, które śpiewaliśmy nikt nam nie tłumaczył. Śpiewaliśmy je więc bezmyślnie, notując dyktowane przez panią Mossakowską słowa tak jak je słyszeliśmy. Treść pieśni poznałam dopiero jako dorosły człowiek. Wyjątkiem była wspomniana już pieśń rewolucyjna 26 lipca z refrenem zaczynającym się od słów „Adelante Cubanos”, bo miała też polską wersję językową z refrenem brzmiącym:

„Kubańczycy do broni!
Ojczyzna wynagrodzi wasze męstwo.
Nie będziemy pokorni,
tyraństwa wyplewimy podły chwast.
Nasze będzie zwycięstwo,
choć tyran jeszcze dzisiaj gnębi nas.
Dość już wyzysku, krzywdy dosyć
w boju się ważą nasze losy
naprzód bracia z osiedli i miast.”

Zarówno jej melodia jak i polski tekst od dziecka kojarzyły mi się trochę z „Międzynarodówką”. A ponieważ z domu wyniosłam wiedzę, że „Międzynarodówka” jest pieśnią francuską, na dodatek Francja kojarzyła mi się z wysoką kulturą i prababcią Zosią z Ruszczykowskich Piekarską, która kochała Balzaca, więc „Międzynarodówkę” lubiłam i zapewne z tego powodu również rewolucyjna pieśń Kubańczyków nie budziła mojego sprzeciwu i oburzenia.

Na akademii szkolnej jedną zwrotkę „Hasta siempre” śpiewałam jako solistka. Zwrotka brzmiała:

Tu braso gloriosa y fuerte
sobre la historia dispara
cuando todo Santa Clara
se despierta para verte.”

Potem był śpiewany przez cały chór refren kończący się słowami „Comendante che Guevara”.

Pewnego dnia do szkoły przyjechały panie z jakiegoś hiszpańskojęzycznego radia i nagrywały audycję o naszym patronie dla Kuby lub Argentyny. Zebrano kilka osób w jednej klasie i nagrywano z nami wywiady. Odpytywano z życiorysu Che Guevary, a ja musiałam zaśpiewać tę „moją” zwrotkę „Hasta siempre”, co zrobiłam dosyć chętnie, bo przecież lubiłam śpiewać. Potem panie spytały czy wiem o czym śpiewam. Miałam 11 lub 12 lat i kompletnie nie wiedziałam, ale jako dziecko, któremu inni dokuczają nie chciałam, by obecne przy tym niektóre koleżanki znów się ze mnie śmiały, więc zaczęłam strzelać korzystając z podobieństwa do innych języków, z których znałam pojedyncze słowa. Czasem jest to zbawienne a czasem bywa ryzykowne. Tym razem miałam wrażenie, że okazało się zbawienne. Powiedziałam, że jest tu coś o chwale (było słowo „gloria”, znane z kolęd) o śmierci (słowo „todos” kojarzyło mi się z niemieckim „todt”, a to było w śpiewanej w chórze piosence „Jest Warszawa”) i jest wyrażenie „Santa Clara”, a z życiorysu Che Guevary wiedziałam, że walczył w Santa Clara. Panie powiedziały, że dobrze, więc kamień spadł mi z serca. Pomyślałam, że mam szczęście, że nie pytają o inne pieśni, bo o czym jest „Guantanamera” dowiedziałam się już po skończeniu podstawówki. Również wtedy dowiedziałam się, że „todos” nie oznacza słowa „śmierć”, a „wszyscy” i że w związku z tym niezbyt dobrze zrozumiałam o czym jest śpiewana przeze mnie zwrotka „Hasta siempre”, ale po latach doceniam szlachetność dziennikarek, które zamiast mnie zganić – pochwaliły.

Paradoksalnie znajomość tych kubańskich pieśni bardzo mi kiedyś pomogła. W 2000 roku w Nowym Jorku wiózł mnie na lotnisko kubański taksówkarz. Było mało czasu do odlotu samolotu i groziło mi spóźnienie. Zaśpiewałam „Adelante Cubanos” oraz „Bajamesę” zaś… pan oddawszy gazu i złamawszy przepisy dowiózł na czas!

Czasem zastanawiam się ze znajomymi nad tym, czemu polskiej podstawówce dano takiego patrona jak Che Guevara. Ze szkolnych akademii wryło mi się w pamięć opowiadanie o nim, że był lekarzem. To jednało moją sympatię. Lekarz to ktoś dobry dla ludzi. Mówiono też, że był obywatelem argentyńskim, który walczył o wolność Kuby, Boliwii i Kongo, co wtedy w moim przekonaniu czyniło go szlachetnym człowiekiem, bo czyż każdy kto walczy by pomóc innym nie jest szlachetny? Jako dziecko nie miałam świadomości jak wygląda rewolucja, ani że potem pożera swoje dzieci. Nie wiedziałam o roli Fidela Castro w śmierci Che Guevary ani o tym, że być może stał za nią rownież Klaus Barbie. Dziś myślę, że mówiono nam tak o naszym patronie, bo ówczesna dyrekcja (w postaci pani Zdzieszyńskiej) chciała ambitniej podejść do problemu, a jednocześnie (mimo wszystko) nie zatruwać nam za bardzo umysłów.

Fidel poza tym 1972 rokiem nigdy więcej nie odwiedził naszej szkoły, ale delegacje z Kuby co jakiś czas przychodziły na szkolne akademie. W 1976 lub 1977 odwiedził nas Raul Castro z żoną Vilmą. To widziałam na własne oczy, bo cała szkoła była na akademii ku czci Che Guevary z udziałem gości z Kuby. Raul mnie nie zainteresował. Nawet nie pamiętam jego twarzy z tamtego okresu. Natomiast ogromne wrażenie zrobiła na mnie Vilma Castro, która wydała mi się interesująca, elegancka i bardzo światowa. Od szkolnej delegacji dostała wtedy szmacianą lalkę ze szkolną tarczą.

Dziś śmieszy mnie, gdy po latach czytam w sieci wspomnienia uczniów naszej szkoły, że komuś z nich z Guevarą było nie po drodze, albo że ktoś specjalnie zachorował, by nie być w szkole podczas wizyty Fidela Castro. Naprawdę? Czy nie jest to przypadkiem sztuczne kombatanctwo, w którego szatki tak lubimy się ubierać jako dorośli wmawiając sobie i światu, że od dziecka byliśmy tacy prawi i zbuntowani przeciwko reżimowi, w którym przyszło nam żyć? Na zdjęciach z wizyty Fidela w szkole widzę same uśmiechnięte twarze. Mnie wtedy interesowało tylko pisanie po kryjomu opowiadań i pamiętnika oraz śpiewanie. Ale naprawdę nie kojarzę wśród swoich rówieśników żadnego buntu przeciwko patronowi czy odwiedzającym nas delegacjom kubańskim. Pamiętam nawet żal koleżeństwa, że wtedy gdy mój rocznik był w 7 i 8 klasie nie mogliśmy pojechać z tradycyjną przeznaczoną dla 7 i 8 klas wycieczką na Kubę, bo były to czasy stanu wojennego.

Śmierć Castro to dla mnie koniec pewnej epoki w moim własnym życiu. I nie ma to nic wspólnego z polityką. Kubę na pewno czekają zmiany, bo nic nie trwa wiecznie, a przede wszystkim dyktatura i tyrania. Ja zaś piszę o tym, choć nie tęsknię za podstawówką, bo mi dokuczano. Szkoła mi się śni jako koszmar i raczej nie poszłabym na klasowe spotkanie po latach, bo i po co? Bywa jednak, że tęsknię za czasami, kiedy żyli oboje moi rodzice, a ja nie miałam dylematów czy Che Guevara to morderca czy bohater ani czy pieśni, których nas uczono to indoktrynacja czy nie. Bo śpiewałam je bez zrozumienia, ale z przyjemnością. Dla mnie po prostu miały piękne melodie.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...