Właśnie po to, by to zbadać, ponad rok temu dołączyłam do portalu nasza-klasa. Chciałam wiedzieć co wyrosło z reszty nas. Chodziło mi o podstawówkę. Z ludźmi ze szkoły średniej mam kontakt. Z tymi z podstawówki nie bardzo. No i popłynęłam. Nawet nie myślałam, że tak mnie wciągną wspomnienia podwórek, zabaw, groszków z żółtych pudełek, ciepłych lodów z budki Szczerby itd. Potem zamilkłam, bo zabrakło czasu, a ponadto wlazłam w ten straszny tryb załatwiania tej obrzydliwej sprawy urzędowej i zgubiłam wątek na forum. Co jakiś czas jednak przychodziły do mnie listy od tych, którzy poczuli się urażeni wspomnieniami. Z niektórymi dyskutowałam, innych olewałam, a kilku zablokowałam. Jak głupki – to pies z nimi. Przedwczoraj przyszedł kolejny list. W imieniu jednej osoby pisze druga. Ręce mi opadły. Zamieściłam więc taki post.
„Ponieważ co jakiś czas ktoś się odzywa śmiertelnie obrażony jakimś moim wpisem (że też ludzie nie mają dystansu do dzieciństwa, przeszłości i wspomnień) bardzo bym prosiła moderatora forum o usuniecie WSZYSTKICH wpisów mojego autorstwa. Żaden z nich nie miał na celu obrażenia kogokolwiek. Liczyłam na nostalgiczny uśmiech i tęsknotę za odchodzącą epoką, w której nie wszystko było idealne, ale dobrze znane. Najwyraźniej lata doświadczeń nauczyły tylko mnie śmiać się z siebie – za co zresztą dziękuję wszystkim, którzy mi dokuczali w dzieciństwie – dziś nic i nikt nie jest mnie w stanie obrazić. Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz proszę moderatora – którym niestety nie wiem kto jest – o usuniecie WSZYSTKIEGO co tu kiedykolwiek napisałam.”
Koleżeństwo się ruszyło. Pisali, by nie usuwać. Pytali, czy mnie dopadła deprecha, pogięło mnie itd. Dla nich kasowanie tych postów byłoby kasowaniem wspomnień. Coś jak w „Zakochanym bez pamięci”. Wybuchła zagorzała dyskusja. Nie mogli zrozumieć, że ja dość mam uświadamiania ludziom, że trzeba nabrać dystansu do przeszłości i siebie w tej przeszłości jak również innych w tej przeszłości. Przeszłość nie zawsze nam się podoba. Nie zawsze podobają nam się w niej nasze własne zachowania, zachowania innych i sytuacje w jakich się znaleźliśmy. Często w dorosłym życiu staramy się to ukryć, choć diabli wiedzą po co. Tylko głupcy winią dorosłych za błędy, które oni popełnili, gdy byli dziećmi. Nie pisanie o przeszłości jest wprawdzie zgodą na jej umieranie. Ale z napływających do mnie co jakiś czas listów widzę, że wiele osób woli, by przeszłość umarła. Niestety dopóki żyje ostatni świadek jest to dość trudne. Jak nie ja – napisze to ktoś inny. Śmierć przeszłości mnie nie przeraża, bo pochowałam już całą bliska rodzinę (poza synem) i uwielbiam czarny humor. Na własnym pogrzebie zamawiam chór śpiewający „w mogile ciemnej usia siusia” (o czym już pisałam tutaj na blogu). Żądania tych osób usunięcia wpisów (lub grożenie mi sądem, bo i takie coś było) poczytuję za typowo polskie zachowanie, bo przecież my Polacy jesteśmy brązownikami. To my wściekaliśmy się na Boya-Żeleńskiego za to co napisał o Mickiewiczu. To my mamy powiedzenie, że o zmarłych mówi się albo dobrze albo wcale. (Ciekawe, że nie stosujemy tej zasady do Stalina, Hitlera itd.)
Ludzie niestety nie akceptują tego, że nie mamy wpływu na domy z jakich się wywodzimy. Możemy mieć wpływ jedynie na domy, które tworzymy jako dorośli. Gdy byłam dzieckiem mojej mamie nie podobała się połowa dzieci z podwórka, co niestety ku mojej rozpaczy, te dzieci widziały. Gdy jesienią ubiegłego roku odwiedziła mnie Aśka, z którą znam się od 4 roku życia, a straciłyśmy kontakt i odnalazłyśmy się dzięki NK, nie musiałam o tym mówić. Pamiętała mamę. Po latach – jako dorosła osoba – właściwie oceniała to, co jako dziecko zauważyła w mojej mamie. I fakt, że to zauważyła i potrafiła właściwie ocenić spowodował, że rozumiała mnie lepiej niż jakiekolwiek moje inne naprawdę oddane przyjaciółki, które moje relacje z mamą znają tylko z moich opowieści. Mama niesłychanie despotycznie starała się kontrolować moje znajomości. Pochodzenie każdego dziecka było poddawane drobiazgowej kontroli (kim jest mama, tata, a nawet babcia, dziadek itd.). Obiecałam sobie, że ja, jako matka, nigdy tego nie zrobię. Na razie dotrzymałam słowa. Pisanie na forum NK o tym jak pamiętamy czyjeś rodziny (a o to też zostałam zbesztana) wydawało mi się częścią historii naszych podwórek i pokolenia dzieciaków urodzonych w latach 60-tych. Większość zrozumiała. A reszta… Cóż… jacy w tej krytyce wspomnień jesteśmy polscy!
W 1979 roku mój ojciec opublikował swoje wspomnienia z czasów wojny. Nosiły one tytuł: „Tak zapamiętałem”. Ojciec miał lat 6, gdy wojna wybuchła i 12, gdy w czasie Powstania był posługaczem filii Szpitala Ujazdowskiego. W książce opisał wszystko tak, jak zapamiętał jako dziecko. Za śmieszne honorarium wykupił połowę z 60-tysięcznego nakładu i rozdał wszystkim ludziom, o których w książce wspomniał choć jednym zdaniem. Obraziła się połowa z nich. Nie zapamiętał ich tak – jak tego chcieli. A ojciec specjalnie, niejako asekuracyjnie, dał książce tytuł: „Tak zapamiętałem” a nie : „Tak było”. Miał prawo źle pamiętać.
Gdyby ktoś opisał na NK jakieś prawdziwe zdarzenia z mojej przeszłości z dzieciństwa to bez względu na to jakie by były – nie obraziłabym się i nie kazała ich wyrzucać, bo przeszłość nie jest rysunkiem, w którym się kiepskie kreski wyciera gumką. Jest jaka jest i ZAWSZE nadejdzie moment, kiedy przyjdzie nam się z nią zmierzyć. Najgorsze, gdy nie umiemy z niej wyciągać wniosków i winą za jej istnienie obarczamy innych i fakt, że ją pamiętają.
Gdy na jednych z moich imienin (jakieś dwa lata temu) kolega Jacek poinformował gości, że w czwartej klasie podstawówki dostałam histerii i szału i wyrwałam mu włosy z głowy – to śmiałam się ze wszystkimi. Zwłaszcza, gdy towarzyszył temu komentarz: „i przez nią łysieję” 🙂
Gdy w drugiej klasie ogólniaka Paweł przyniósł do szkoły swój dzienniczek z V klasy SP, a w nim wpis: „Małgosię Piekarską uderzyłem nożyczkami w twarz” też śmialiśmy się wszyscy, a Paweł najgłośniej i wszyscy biegli oglądać moją gębę czy blizny jeszcze mam czy już zbladły.
Ja wtedy z opowiedziałam jak w IV klasie stanęłam w obronie Pawła, a on… zamiast podziękować rozbił mi na głowie dwurzędowe cymbałki.
Dlatego napisałam, że jeśli powyższe historie to brudy z czyjegoś życia, to ja proszę o wyciągnięcie takich historii z mojego. Ja chętnie poczytam ile razy w szkole dostałam szału, bo były to czasy, gdy jeszcze bardzo łatwo można mnie było wyprowadzić z równowagi. Teraz niestety… z wiekiem człowiek uczy się panowania nad emocjami. Szkoda, że nie każdy.
Problem wszystkich protestujących przeciwko wspomnieniom, i temu jak zostali w nich odmalowani, polega na tym, że nie nabrali dystansu do dzieciństwa i młodości. Że dziecko z lat 70-tych to jest i nie jest ta sama osoba, którą spotyka się w 2008 roku. Wszystkim, którzy przeczytali na NK prawdziwe historie o sobie, a chcieliby ich nie pamiętać, bo im głupio, wstyd itd. polecam reklamę kawy, w której mowa jest o festiwalu i niszczeniu ubrania w błocie. Babcia mówi, że też była na festiwalu, ale bawiła się… bez ubrań. Jestem za wypiciem zdrowia wszystkich babć, które są w stanie przyznać się, że w młodości bawiły się bez ubrań.
Czy na NK powinno się opisywać tyko historie kto komu dał kwiatki i powiedział kocham? Takich jest mniej. Reszta to brud? Nie warto wspominać? A to czemu? A na przykład moja historia o tym, jak wyjawiłam Tomkowi co to jest ryngraf w zamian za jego wyjaśnienie co to są choroby weneryczne. Wracaliśmy ze szkoły, bo zamykano już świetlicę. Mieliśmy po 9 lat. Jeszcze w świetlicy Tomek zaczął mówić o chorobach wenerycznych. Opowiadał, że starszy kolega ma jakąś książkę o tym i on trochę czytał. Nie zdążyłam dowiedzieć się co to za tajemnicze choroby, bo pan wychowawca skrzyczał Tomka za poruszanie takiego tematu. Gdy wracałam z Tomkiem zaczęliśmy rozmowę na temat tego, co dostaliśmy na I komunię świętą. Ja oprócz aparatu Smiena dostałam ryngraf. Tomek chciał wiedzieć co to ten ryngraf. Wpadłam na szatański pomysł: powiem mu w zamian za wiedzę o chorobach wenerycznych. Zgodził się. I tak ja mu powiedziałam, że ryngraf to tarcza z Matką Boską, a on mi na to, że choroby weneryczne to… choroby sisiorka lub pupy. To ci wymiana wiedzy! Jak dla mnie anegdota super. Mój syn się zarykiwał ze śmiechu.
Czy rzeczywiście należy wprowadzić przepis, że aby zamieścić jakąś historię na portalu NK trzeba zgody wszystkich osób w niej uczestniczących?
Co najgłupsze, gdy opisałam, że jeden z kolegów – jak głosi podwórkowa legenda – w zamian za żelaźniaka (resoraka) matchbox’a zjadł psią kupę z patyka to ów „bohater” tego zdarzenia przesłał mi pozdrowienia z Londynu (strasznie zabawne i z ową kupą w tle). Uznając tym samym – słusznie zresztą, że zdarzenie zostało w dzieciństwie. A fakt, że zaistniało nie wpłynął na moją ocenę jego, jako dorosłego człowieka.
Ktoś z oburzonych mi napisał, że pewne wspomnienia mogą zranić dzieci tych osób. O matko! Złe rzeczy o rodzinie powinno się usłyszeć od… rodziny. (Jak w Obronie Głogowa. „Ojciec wal! Z ręki ojca nie boli!”) Wtedy bez względu na to, ile osób je upubliczni, powie dalej itd. – nie będą miały żadnej mocy. Znam to jak zły szeląg!
Jedną z takich rodzinnych historii, które ojciec przede mną ukrył, przypłaciłam szokiem, strasznym płaczem i nieodzywaniem się do niego przez ponad miesiąc! Po latach… niejako dla oczyszczenia siebie, ojca itd. uczyniłam ją „bohaterką” jednej ze swoich książek. Między innymi po to, by mój syn poznał ją w dzieciństwie a nie usłyszał od obcych i doznał szoku jak ja. Choć dziś wiem, że jemu już nikt by tego nie powiedział, bo świadkowie umarli. O ironio to ja ocaliłam tę historię wsadzając w książkę. Czy było warto? Recenzje i głosy czytelników pokazały, że tak. Ale czułam to już wcześniej. Bo przecież to pisząc tę książkę doszłam do wniosku, że nie opowiadając o pewnych historiach dajemy im umierać. Retuszując je – stajemy się twórcami świata podobnego do opisanego przez Orwella czy pokazanego w filmie Equilibrium.
To, że tak przeżyłam trzymanie w tajemnicy niechlubnego faktu z historii rodziny (a zapewniam, że takie są w każdej!) sprawiło, że potem ojciec mówił mi już wszystko. Kto siedział w psychiatryku, kto przepił majątek itd. Matka też już nic nigdy nie ściemniła jeśli idzie o przodków. Dlatego wiem, że gdy coś słyszymy od najbliższych w sposób zupełnie naturalny – nigdy nie szokuje. Zszokować może dopiero wtedy, gdy dowiemy się od obcych, a najbliżsi na ten temat kłamali lub zataili prawdę. Jeden kumpel zupełnie spokojnie opowiadał mi, że jego ojciec przyszedł na świat, bo babka puszczała się z Niemcami i partyzanci ogolili jej głowę na łyso. Nikt z nas się z niego nie śmiał. Taka była jego historia. A przecież na forum mojej szkoły na portalu NK aż takie straszne historie (jak ta, która zaowocowała moją książką „Dziewiętnastoletni marynarz”) opisywane nie były.
Czy nie lepiej wspominać fajne rzeczy? Ha! Po latach nawet niefajne wspomnienia fajnie się wspomina, bo są już tylko przeszłością. Dowodów na to pełno jest w literaturze – „Pięć lat kacetu” Grzesiuka czy „Rozmowy z katem” – Moczarskiego. Szkoda, że niewielu te niefajne rzeczy spisuje.
Ale jeśli ktoś chce o czymś z przeszłości zapomnieć, to nie powinien wchodzić na takie portale wspomnieniowe jak NK, bo to jest miejsce dla ludzi, którzy chcą pamiętać! Od przeszłości można się odciąć nie tylko takich portali unikając, ale również… np. wyprowadzając się z miejsc, które nam coś złego przypominają, zmieniając nazwisko, środowisko, znajomych itd. Znam setki ludzi, którzy to zrobili. Pierwszy lepszy przykład mam w jednej z redakcji. Kolega, który w szkole średniej miał nazwisko ojca, teraz ma matki. Wyniósł się zresztą do Warszawy z drugiego końca Polski, by od przeszłości uciec. Tak bywa! Nie on jeden tak zrobił. Stare powiedzenie mówi, że „Kto chce szuka sposobu, kto nie chce szuka pretekstu”. I ma pretensje, że inni pamiętają co pamiętają.
Każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu został skrzywdzony w dzieciństwie przez inne osoby, chyba… że ma wrażliwość parapetu. Mnie strasznie dokuczano, ale i… przeproszono po latach. Inna sprawa, że może gdybym była np. sprzątaczką na prowincjonalnym dworcu, przeprosiny by nie nastąpiły, ale mniejsza o to, bo ja się i tak nie gniewam. Napisałam już, że tylko kretyn gniewa się na drugiego dorosłego, że ten był głupi, gdy był dzieckiem. Dzieci są okrutne. Już Golding o tym pisał. Przeprosiny dziś nie są mi potrzebne. Choć wtedy, gdy wciągano mnie do męskiego kibla i celowo doprowadzano do szału, by zobaczyć jak się wściekam itd. bardzo by się przydały, bo wielokrotnie byłam między młotem a kowadłem. Miedzy rówieśnikami, a despotyczną mamą. Nie opisałam żadnej z tych historii z dokuczaniem z detalami, nazwiskami itp. wspominając je jedynie oględnie. Nie. Ja się ich nie wstydzę. I nie jest tak, że ja ich nie pamiętam. Ja po prostu nie chcę wywoływać w ludziach poczucia winy, czy wstydu. To nie jest nikomu z nas potrzebne. Choć 4 ostatnie lata mojej podstawówki, czyli połowa w niej życia, to był czas oczekiwania, kiedy się z niej wreszcie wyrwę i zacznę życie od nowa. Bez piętna „tej głupiej, brzydkiej, zasmarkanej” i jakiejś tam jeszcze. KAŻDY z nas ma w sobie coś takiego. Bo ci z pozoru silniejsi robili z nami to co robili, by… nie być na naszym miejscu – szkolnych, czy klasowych „kozłów ofiarnych”, bo to się tak w terminologii pedagogiczno-psychologicznej nazywa. I ja ich rozumiem. Życie to walka o byt. Zarówno w dzieciństwie jak i w dorosłości. Świetnie rozumiem, że dziś przeprosiny są czasem potrzebne tym, którzy robili innym przykrości, bo dzięki drobnemu słowu czują się oczyszczeni. I ja to szanuję i doceniam. Nie jestem tez zła na tych, którzy nie potrafią przeprosić. To jest sztuka.
Przepraszanie za napisanie czegoś, co się zapamiętało takim, jakim było to z kolei jakiś nonsens. Ja bym się nie wściekła, gdyby ktoś napisał, że wielką frajdę sprawiło mu wsadzenie mi głowy do męskiego kibla i spuszczenie wody. Rzeczy i odczucia z dzieciństwa należy oddzielać od tych z dorosłego życia. Nie wściekłabym się, gdyby ktoś napisał, że byłam beksa, nosiłam obrzydliwe okulary i jeszcze obrzydliwsze spodnie w kratkę i tandetne princeski. Ani, że raz przyszłam do szkoły w spodniach od piżamy, bo się spieszyłam i nie zauważyłam, a spodnie były po ciotecznej siostrze. Nie groziłabym sądem, gdyby ktoś napisał, że moja matka wyglądała jak moja babcia, a ojciec niby znany dziennikarz, a się kilka razy upił i raz nawet sobie po pijaku nos na schodach do klatki schodowej rozwalił. Toż to przecież wszystko prawda! Tak, jak prawdą jest, że jajami nam obrzucono mieszkanie w stanie wojennym, bo ojciec (choć dwa razy wąchał wtedy zwolnienie z pracy i biurko mu rozpruli), to jednak się w telewizji ostał, nota bene dzięki protekcji ojca mojej koleżanki z klasy – Ewki. (Choć został karnie zesłany z Woronicza do… Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego.) To jest przeszłość. A na nią nie mamy już dziś wpływu. Nie mamy też wpływu na to co i jak ktoś zapamiętał.
Ogromnie kochałam swoich rodziców i ja jedna wiem, jak mi ich brak, ale gdyby ktoś opisał coś „niefajnego” z nimi to… mój Boże! To też jest jakiś kawałek historii. Zarówno mojej jak i ich. (Zresztą pojecie niefajności jest względne. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dowodem na to dyskusja na forum mojego ogólniaka o pani od polskiego. Dla jednych stara k., dla innych super babka.) Jako absolwentka wydziału historycznego UW, protestuję przeciwko poprawianiu historii. To domena komuny. W podręczniku do historii, z którego uczono mnie w podstawówce, było napisane, że 17-09-1939 wojska radzieckie „wzięły w opiekę przed zbliżającymi się wojskami niemieckimi, polskie ziemie na wschodzie”. Tylko dzięki rodzicom wiedziałam, że był to IV rozbiór Polski.
Owszem, jest mi przykro, że to co napisałam sprawiło komuś przykrość, bo nie taki był mój cel. Ale ten ktoś powinien sam się uporać ze swoim dzieciństwem, sobą, rodziną itd. Portal NK jest po to, by to co zapamiętaliśmy na nim pisać i przypomnieć innym, których pamięć jest albo słabsza albo skupiona na innych zdarzeniach. A CHCĄ pamiętać! To nie jest miejsce dla tych, którzy chcą coś z pamięci wymazać. Wiele osób do NK nie zajrzało, bo nie chciało. A przecież każdy może wybrać. Taka jest demokracja. Z kolei osoba urażona jakąś wypowiedzią może sama napisać do administracji forum na portalu i zażądać usunięcia postu. Wprawdzie uważam, że byłoby to dowodem jej małostkowości, ale w demokracji ludzie mają prawo być również małostkowi. Mamy zresztą przykłady tego w wielkiej polityce z pierwszych stron gazet.
NK ma to do siebie, że wiemy, kto coś na nasz temat napisał. (Chyba, że zakłada fikcyjne konto, a i z tym się tu spotkałam). A co dzieje się na innych portalach? Tam komentarze (np. pod różnymi informacjami) są anonimowe i pod pseudonimami. Ja przecież właśnie z tego powodu skasowałam możliwość komentowania mojej strony i bloga, bo nie rajcuje mnie czytanie, że gosiaczek-sproślaczek (czy jakiś taki był to nick) napisał, że jestem ni mniej ni więcej tylko stara kurwa, alkoholiczka, która rypie się w dupę na oczach syna. Rajcowałoby mnie, gdyby ten ktoś podniósł przyłbicę i pokazał mi, kim jest i czy w ogóle go znam. Bo może niesłusznie oboje z synem podejrzewamy byłą koleżankę Beatę?
Na NK każdy piszący cokolwiek, bierze odpowiedzialność za swoje słowa. Ja za swoje również. Niestety nie mam wpływu jak ktoś moje słowa interpretuje. Ale z tym, to ja się już pogodziłam pisząc przez lata felietony dla Cogito, a także opowiadania, powieści czy wiersze. Zawsze interpretowane są nie tak, jak autor miał to na myśli. No… może poza tym o grzybicy stóp. Ale to było „dzieło” zamówione przez anonimowego internautę. Pozdrawiam go! Ma nie mniejsze jaja niż kolega z podstawówki, który uśmiał się z opisania na portalu historii o tym, jak oblizał utytłany w kupie patyk.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...