Jestem właścicielką 3/8 kamienicy, w której mieszkam. To przekleństwo.
Dwa dni temu sąsiad wezwał pogotowie gazowe, bo poczuł gaz. Pogotowie przyjechało, stwierdziło, że gaz ulatnia się w całym budynku i… odcięło gaz do budynku. Nie mam więc ogrzewania, ciepłej wody i nie mogę gotować. O ile to ostatnie przeboleje – istnieją jeszcze knajpy, a na Saskiej Kępie jest ich kilkadziesiąt, o tyle gorzej z myciem i ogrzewaniem. Wezwany gazownik stwierdził, że awarię usunie dopiero w piątek, bo trzeba spawać, a współpracujący z nim spawacz wcześniej nie może, a że zaraz potem są święta, więc wizja podłączenia gazu oddala się. Na dodatek jest pewno „ale” w postaci jednej sąsiadki. Nie chcę tu pisać wszystkich szczegółów, bo jeszcze trafi kiedyś na tego bloga i mnie pozwie do sądu, czym grozi mi regularnie („Będzie pani mnie w prasie przepraszać za zniesławienie!” – Dokładnie nie wiem, o co jej chodzi, ale są osoby, za którymi się nie trafi) Najgorsze jest jednak to, że owa sąsiadka nie wierzy, że gazownia odcięła gaz, bo się ulatniał i oskarża mnie, że ja odcięłam i zrobiłam to złośliwie, by wykurzyć ją z domu itd. gdy gazownik poprosił ja o zapalenie w mieszkaniu światła, by mógł sprawdzić szczelność instalacji powiedziała, że prądu nie ma, bo ja jej odcięłam! (Nie ma, bo się procesowała z elektrownią o zdjęty licznik. I tak już cztery lata tego prądu nie ma. Nie mieszka tu, a teraz, gdy grozi jej eksmisja zaczęła przychodzić i w wyziębionej ciemnicy siedzieć w palcie!).
Generalnie można o mnie powiedzieć różne rzeczy, ale nie to, bym uwielbiała wyziębione mieszkanie. Ktoś, kto tak jak ja, trzyma w nogach łóżka psa i nie pozwala mu przesunąć się o centymetr w górę łóżka ani wyjść z pokoju, by stopy nie zmarzły, nie jest chyba miłośnikiem kriokomory, którą zafundowała mi opatrzność. Pomijam już aspekt finansowy całej sprawy, która będzie mnie kosztowała tyle, że znowu zaharuję się na śmierć (płacić trzeba nie tylko gazownikowi za sprawdzenie szczelności i usunięcie awarii – bagatela 1200 złotych, ale i kominiarzowi, bo bez jego opinii gaz nie zostanie podłączony – bagatela 600 złotych, no i gazowni za podłączanie do gazu – 300 złotych. Pani sąsiadka partycypować w kosztach nie zamierza, bo… przeciecz jej zdaniem wyłączenie gazu konieczne nie było, a jest tylko moją złośliwością. Pani jest współwłaścicielką domu w ułamkowej części (gdy w czasie wojny w dom walnęła bomba, prababcia odpisała z hipoteki 1/4 za naprawę komuś, kto miał na to pieniądze. Ta pani jest spadkobiercą po tym kimś i ma 1/8), ale nie partycypuje w kosztach niczego w domu i już kilkakrotnie zastanawiałam się, czy nie wystąpić do sądu o nakaz zapłaty. (Uzbierało się już tego 50 tysięcy z odsetkami). Powstrzymuje mnie tylko niechęć do sądu, jako instytucji, w której sprawiedliwość przestałam wierzyć 10 lat temu. Bo wątpię, czy nawet sądownie, bym te pieniądze odzyskała.
Tak, więc znowu zapłacę za wszystko z własnej kieszeni. No i tak w kółko Macieju. A ja dogrzewam się prądem, a wodę do kąpieli grzeję w pralce. Dobrze, że pralka stoi w łazience. I pomyśleć, że zastanawiałam się nad podłączeniem jej w kuchni.
I tylko martwię się, czy sąsiadka pojawi się w piątek i czy wpuści gazownika do mieszkania. Bez naprawienia instalacji w jej mieszkaniu (lub zakręcenia jej dopływu gazu) nie będzie możliwe puszczenie gazu do całego domu. A wtedy… nie wiem jak przezimuję.
Author: Małgorzata Karolina Piekarska
Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka.
Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka.
Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka.
Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...