24 godziny to więcej niż tydzień

Spread the love

Kupowanie w sieci jest niezwykle wygodne. Nigdzie nie trzeba chodzić, więc oszczędza się czas. Jest taniej, ale… trzeba wiedzieć czego się chce. Ja przeważnie wiem.

 

Ostatnio robiłam spore zakupy. Zmieniałam laptopa, a co za tym idzie kupowałam do niego torbę, pokrowiec etc. Przy okazji kupowałam jeszcze mysz, bo laptop to MacBook, więc nie każda mysz pasuje. Kupowałam też skaner negatywowy, konwerter kaset magnetofonowych i całą masę jeszcze drobniejszych rzeczy ułatwiających życie osobie piszącej, jak na przykład podkładkę pod mysz, pokrowiec na mysz oraz koperty, papier do drukarki etc. Z zakupami w sieci mam przeważnie dobre doświadczenie. Raz jeden odsyłałam towar i zwracano mi pieniądze, bo zakupiona rzecz była obrzydliwa i absolutnie nie wyglądała tak jak na fotografii. Poza tym nie miałam uwag. Ostatnio jednak zrobiło się znacznie gorzej. Miesiąc temu, gdy urodziny miał mój syn, kupiłam mu dwa prezenty w sieci. O ile jeden z nich przyszedł na czas, o tyle z drugim był poważny kłopot. Prezent był żartem z mojej strony, bo był to powerbank w kształcie facebookowej kupy. Chciałam, by syn na ewentualne pytanie znajomych: „co dostałeś od matki?” odpowiedział „gówno” i była to prawda. Poza tym powerbank jest rzeczą przydatną. Kupując go spytałam sprzedawcę, czy na pewno będzie wysłany w ciągu obiecanych w opisie aukcji 24 godzin, gdyż urodziny syna są za tydzień i chciałabym mieć pewność, że dowcip się uda, czyli prezent przyjdzie na czas. Niestety mimo zapewnień ze strony sprzedawcy, że powerbank dojdzie przed urodzinami, przyszedł dzień po urodzinach. Po prostu 24 godziny trwały tydzień. Byłam wściekła. Wystawiłam jednak pozytywny komentarz, bo w końcu towar doszedł, zgadzał się z opisem itd. Tydzień później powerbank przestał działać.

Najbardziej jednak zirytowała mnie sprawa z twardym dyskiem zewnętrznym. Dwa zapełniłam już danymi, więc potrzebowałam nowy dysk. Zwłaszcza, ze kupowałam nowego laptopa, więc chciałam starego wyczyścić z danych. W sieci wybrałam ofertę, z której wynikało, że do każdego dysku jest pokrowiec (co bardzo mi pasowało, bo czasem biorę dysk do pracy), a wysyłka nastąpi w ciągu 24 godzin. Niestety, również ten przedmiot szedł do mnie z Warszawy do Warszawy długo. Tym razem te 24 godziny trwały ponad 10 dni. Dość szybko bowiem się okazało, że sprzedawca nie ma w magazynie dysków, którymi handluje, choć w ofercie napisał, że wysyłka natychmiast a sprzedaż „do wyczerpania zapasów”. Innymi słowy: zapasy się wyczerpały, ale handlujmy! Czemu nie! Na maile sprzedawca nie odpowiadał. Nie odbierał też żadnego z kilku telefonów. Gdy przyszło, co do czego otrzymałam sam dysk – bez pokrowca. Po przyjęciu przesyłki wystawiłam komentarz neutralny uznając, że to i tak wielka łaska z mojej strony. Spytałam o ten pokrowiec. Sprzedawca nie raczył odpowiedzieć, a faktem, że otrzymał komentarz neutralny w ogóle się nie przejął. Tego brakującego pokrowca nie dosłał do dziś.

Sprzedawcę dysku nazwałam w myślach „chujkiem” i takie imię otrzymał kupiony od niego nowy twardy dysk zewnętrzny, który przejął dane ze starego laptopa. (Drugi starszy mały dysk zewnętrzny ma na imię „Kurdupelek”, a najstarszy i wielki jak smok – z czasów, gdy nie sprzedawano jeszcze małych dysków – nazywa się nieortograficzne „Móżyn”.) Ulubionemu nic o ochrzczeniu dysku nie powiedziałam, więc gdy zasiadł do stacjonarnego komputera przeżył spory szok, ale przyjął moją argumentację dotyczącą imienia z pełnym zrozumieniem.

Myślę sobie teraz, że jednak zrobiłam błąd w tym, że od razu wystawiłam sprzedawcom komentarze. Po co wystawiałam jeden pochlebny, a drugi neutralny? Przecież powinnam była dwa negatywne. Dziś myślę, że fakt, że 24 godziny trwają dla jednych tydzień, a dla drugich dziesięć dni jest naganny. Tylko w kraju, w którym wszyscy są niepunktualni nie piętnujemy tego należycie. I nawet ja tego nie zrobiłam. A fakt, że pierwszy z przedmiotów przestał działać uważam za najwyższy obciach sprzedającego. Choć z drugiej strony… chciałam gówno – jest gówno!

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...