Mówi się, że ktoś żyje jak pies z kotem, kiedy ludzie się kłócą, a nawet nienawidzą. Ale jak to jest naprawdę z tymi kocio-psimi znajomościami?
Kiedy pół roku temu „przytuliliśmy Szarlotka” wiedzieliśmy, że za jakiś czas będziemy brać psa. Żałoba po Zraziku, choć nadal nam go brak, ma swoje granice. Od pożegnania z nim minęło już ponad półtora roku. Tak więc… czas na nowego szczekającego domownika. Oczywiście wiedzieliśmy, że będzie to jamnik i na pewno suczka. Potrzeba było tylko znaleźć odpowiedniego szczeniaka. Mieliśmy na względzie również dobro kota, który z dorosłym osobnikiem mógłby się gorzej dogadywać, a z psim dzieckiem, i to odmiennej płci, na pewno sobie poradzi. Behawioryści mówili zresztą, że suczka-szczeniak to świetny pomysł. I tak dwa tygodnie temu zawitała do nas Frytka.
Oczywiście, jak przystało na frytkę jest długa i podpalona. Koloru czekolady. Kot najpierw zgłupiał. Frytka przyszła na świat w domu gdzie był kot. Wprawdzie bez jednej łapy, ale miauczący, więc nic ją nie dziwiło. Szarlotek natomiast po raz pierwszy w życiu widział psa. Jego zdziwienie sięgało zenitu! Bez przerwy siadał i się jej przyglądał. Często prychał, ale… ponieważ nie oddawał moczu gdzie popadnie, więc uznaliśmy to za dobry znak. Frytka z kociego strachu zupełnie nic sobie nie robiła. Przede wszystkim bez przerwy do niego podbiegała i próbowała łapać zębami za dupsko, łapę, ogon i co tam kotu wystawało. On prychał, uciekał, a w ostateczności sam gonił. Tak jest właściwie do tej pory. Ktoś powie, że to znaczy wrogość. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze każdy spacer Frytki poza domem Szarlotek przeżywa siedząc pod drzwiami i czekając aż wróci. Uspokaja się dopiero wtedy, kiedy suczka jest na miejscu. Po drugie jest mniej prychania. Po trzecie sam przyłazi do niej, by się z nią gonić. Owszem, góruje nad nią, łazi po krzesłach, stołach i spada na nią z szafy, gdzie ona nigdy nie wejdzie, nawet jak nauczy się wskakiwać na krzesła czy fotele. Ale wiemy już, że coś na kształt przyjaźni między zwierzakami się zawiązało. I choć przybyło nam obowiązków, a na dodatek ostatnie dwa tygodnie nie możemy wspólnie nigdzie wyjść, bo Frytka na razie chodzi tylko do ogródka, ale jedno jest pewne: w domu jest bardzo wesoło. I to mimo, że niestety kupa i siusiu na podłodze, zdarzają się niemal codziennie.