Wiele miesięcy temu opisywałam historię Gieroja – kapturowego szczura, który trafił do nas z jednej z warszawskich plebanii. Gieroj podrósł, zmężniał i właściwie przez te cztery miesiące stał się częścią domu. Ponieważ to nie pierwszy szczur w moim życiu, więc sporo o tych zwierzętach wiem. Między innymi to, że lubią być w stadzie. Dlatego właśnie, że to wiem, postanowiłam, by Gieroj nie był samotny. Ze szczurami jest jednak pewien kłopot. Szybko się rozmnażają. Co potem robić z potomstwem? Hodowli zakładać nie zamierzam. 'Produkować’ pokarmu dla węży również. Chodziło mi o uratowanie tego zwierzęcia i uczynienie go szczęśliwym, jeśli w ogóle można mówić o szczęściu w klatce. Dlatego nie zdecydowałam się na znalezienie mu samiczki. Poradzono mi drugiego samczyka. Póki Gieroj jest młody – można mu dać kolegę. Niech stworzą stado złożone z dwóch osobników. Najpierw jednak Gieroj dostał nową wielką klatkę, która została mi po zjedzonej w swoim czasie przez ukochanego psa jamnika – papudze nimfie. Ulubiony przystosował klatkę specjalnie dla Gieroja, a ja dokupiłam mu tunelik z materiału. Ponieważ znajoma pokazała mi ogłoszenie, że jest do oddania trzytygodniowy szczurek, więc umówiłam się z jego właścicielem i pojechałam pod Warszawę odebrać małego nicponia. Niech Gieroj ma kumpla. Szczurek był szary (rasa dumbo) malusieńki, ledwo opierzony i straszliwie skoczny. Przywiozłam zwierzątko do domu i… zaczęło się. Gieroj mało go nie zagryzł! Krew lała się strumieniami i mały, szary szczurek – dziecko przecież – z wielką dziurą w plecach wylądował za dekoltem u dziewczyny mojego syna, gdzie słuchając bicia jej serca uspokajał się. Ja trzęsłam się z nerwów, a Ulubiony z moim synem prawie płakali, wzywając imię boskie na daremno, czyli po prostu krzycząc jeden przez drugiego: „Boże! Boże!”. Poczytałam wszystko o łączeniu szczurów w stada, więc wiedziałam, że to rzecz trudna. Nie myślałam jednak, że aż tak.
W rezultacie zdarzenia mały szary szczurek trafił do małej klatki. W ciągu trzech miesięcy były jeszcze trzy próby połączenia ich w stado. Bezskuteczne. Za każdym razem Gieroj przystępował do ataku i gryzł młodszego kolegę zamiast się z nim bratać. Paradoksalnie w ogóle nie bał się psa, któremu chodził po głowie, plecach i czym się dało. Pies zaś, prawdopodobnie ze starości, olewał go zupełnie. Czasem tylko ze smutkiem i zdziwieniem przyglądając się biało czarnemu zwierzakowi, który bezceremonialnie podchodził i wbijał mu się pod tyłek, by wyjść z drugiej strony, między przednimi łapami i wrócić górą, czyli po głowie i grzbiecie znów w kierunku ogona.
W międzyczasie szary szczurek dostał imię. Nazwałam go „Welurek” od miękkości sierści, która jest niezwykle miła w dotyku. Dał się poznać jako osobnik wesoły i bardzo skoczny i właściwie wszyscy wyrywają go sobie z rąk, by z nim bawić się. W przeciwieństwie do Gieroja nie robi kupy gdzie popadnie, a czeka na powrót do klatki. Nie gryzie też tak wszystkiego i nie niszczy. Niestety teraz zamiast dwóch szczurów śpiących i przytulonych w jednej klatce, mamy dwie duże klatki z jednym szczurem każda. I nic nie wskazuje na to, by mogło się to zmienić, bo Welurek, o ile wcześniej był chętny i zainteresowany starszym kolegą, to teraz stracił chęć na jego poznanie. A Gieroj cały czas w ataku. I tak… gdy piszę te słowa, na moim biurku stoją dwie osobne klatki. Raz bierze się na pieszczoty mieszkańca jednej, a raz drugiej. Po prostu Welurek i Gieroj wiodą swoje dwa osobne życia, patrząc na siebie przez pręty dwóch klatek. A miało być stado…