Nie wolno okazywać słabości, a zwłaszcza na… portalach społecznościowych. Chyba, że chcemy zobaczyć pewną smutną prawdę o naszych znajomych. To mój wniosek z ostatniej historii. Tak się bowiem złożyło, że zepsuł nam się piec gazowy do ogrzewania mieszkania. Ponieważ rachunki za gaz za zeszły sezon (tak nieśmiało przypomnę, że zima to się chyba w maju skończyła) były straszne, więc z włączeniem pieca wstrzymywaliśmy się ile się dało biegając po domu z przenośnym piecykiem elektrycznym, który włączaliśmy w tym pomieszczeniu, w którym siedzieliśmy. Ponieważ mieliśmy dwa wyjazdowe festiwale monodramu, więc… z włączania pieca zrezygnowaliśmy do czasu zakończenia festiwalowego maratonu. Jednak festiwale się skończyły, w mieszkaniu temperatura zaczęła wynosić tylko 7 w porywach do 11 stopni, więc… zdecydowaliśmy się włączyć wreszcie piec. W końcu jest połowa listopada. Mimo próśb do Najwyższego, a nawet czarodziejskiego zaklęcia w postaci modlitwy „Aniele Boży Stróżu mój” (w intencji starego już pieca, by się dobrze sprawował), piec wysiadł po 24 godzinach pracy. Wezwany specjalista, siedemdziesięcioletni pan inżynier Zbyszek (ten, co zawsze od kilku lat przybiega na pomoc) pieca nie udało się reanimować. Pan Zbyszek powiedział, że musimy kupić nowy. Koszt pieca – bagatela: 1900 złotych, ale on widział w Leroy Merlin za niecałe 1700. Dwufazowy z otwarta komorą spalania. Skąd nagle tyle wziąć? Dopiero spłaciliśmy gaz, kończymy spłacać wodę, a tu jeszcze byliśmy na dwóch festiwalach, z których każdy kosztował nas wykładanie pieniędzy z własnej kieszeni. We Wrocławiu musieliśmy zapłacić za podróż, nocleg i wyżywienie (tam czekało na nas bowiem jedynie 5 bonów żywieniowych, co na 3 osoby i 3 dni stanowczo było za mało). W Gdańsku płaciliśmy za podróż i jedzenie, szczęśliwi, że zafundowano nam nocleg. O ile przewidywałam ewentualną awarię pieca i w razie czego drobną naprawę, o tyle konieczności kupna nowego się nie spodziewałam. Zaczęliśmy zastanawiać się skąd wziąć pieniądze. Zaczęłam obdzwaniać wierzycieli, zaglądać w nieodbyte spotkania autorskie i liczyć, kiedy uzbieram na piec. Przy tym wszystkim zastanawiać się oczywiście, ile jeszcze w zimnicy wytrzymamy. Na dodatek obdzwoniwszy sklepy w sprawie kupna pieca dowiedziałam się, że oprócz pieca trzeba zapłacić za montaż i jeszcze dokupić coś tam do instalacji. Montaż ok. 600-700 złotych. Instalacja nie wiadomo ile, bo to mi powie ten, kto będzie instalował. Na takie wydatki nie byliśmy w ogóle przygotowani. Oboje z wolnymi zawodami, bez etatów i stałych zleceń. Chcąc z siebie wyrzucić emocje napisałam na prywatnym koncie na FB „Włączony dwa dni temu piec do ogrzewania mieszkania wysiadł. Na zawsze. RIP jak pisali na grobach przodkowie. [*] Znów jest w domu psiarnia.”
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Polecano mi… kupić nowy. Mieszkająca na stałe na Florydzie przyjaciółka kompletnie nie wiedziała, że to spory wydatek. Jej mogłam to faux pas wybaczyć. Ale co z tymi, którzy mieszkają w Polsce? Kilkoro starało się być dowcipnymi. Dzięki nim przeczytałam np., że Szpilman po Powstaniu Warszawskim miał gorzej. Jakże to fajnie tak beztrosko walnąć coś znad klawiatury cieplutkiego domku. Gdy u nas temperatura oscylowała w granicach tych 7 – w porywach do 11 stopni, a Ulubiony po domu chodził w czapce, ja zgrzytałam zębami patrząc na reakcję znajomych. Znaleźli się na szczęście i tacy, którzy mieli konkretne rady. Wezwać innego speca. Jeden z kolegów napisał, że dziadkowi taki spec reanimował piec 20-letni. Zaświtała we mnie nadzieja. Kliknęłam na stronie producenta pieca listę instalatorów i serwisantów. Zadzwoniłam do takiego, który mieszkał niedaleko. Była sobota. Spec mógł przyjść dopiero w poniedziałek. Powiedział, że pracuje non-stop i nie ma siły. Jak tu przeżyć w psiarni do poniedziałku? Kolega poradził swojego speca. Niestety z Woli. Ten zgodził się przyjść, ale dopiero następnego dnia, czyli w niedzielę. Dobre i to. Miał być o 9 rano. Tego dnia szłam do redakcji na 7-mą. Po 9-tej pana jeszcze nie było. Ja w pracy, Ulubiony w domu, a Speca nie ma. Trzy razy dzwoniłam spytać, o której będzie. Za każdym razem odpowiadał, ze jedzie. I tak z Woli na Pragę Południe dojechał w 2,5 godziny. Normalnie pendolino przy nim wysiada! Stwierdził od razu, że piec się nie nadaje do remontu. Zaproponował wymianę na nowy. Poradził piec za 2200, obiecał, ze zrobi instalację i podłączy, a weźmie za to tylko 600 złotych, bo… teraz za fatygę bierze stówę. Przecież musiał dojechać aż z Woli, a to trwa! Przy okazji oblepił piec nalepką swojej firmy. Chyba po to, żebym pamiętała o nim, jako o najlepszym fachowcu. O ile pierwszą diagnozę, że piec jest trup otrzymaliśmy za darmo, bo siedemdziesięcioletni pan Zbyszek nic nie wziął za fatygę (powiedział, że wracał ze zlecenia z Ząbek i było mu po drodze, a już się trochę znamy). o tyle drugie ustne świadectwo zgonu kosztowało nas całą stówę.
Napisałam o tym na FB. „Stówa w plecy. Pan przyszedł. Pieca nie uzdrowił. Kazał kupić nowy. 2200 Piec plus 600 montaż. Jakieś propozycje zarobienia 2800? Zdolności kredytowej nie ma żadne z nas. Liczę na świetne pomysły szybkiego wzbogacenia się o wyżej wspomniana sumę. Wczoraj byliście bardzo kreatywni.” Dodałam pomna podnoszenia na duchu poprzez przykład Szpilmana w nieogrzewanej stolicy po upadku Powstania Warszawskiego. W odpowiedzi wyczytałam m.in., bym zrobiła dwa reportaże dla TVP zamiast tego kolegi, który ma monopol. Owszem. Mam takiego kolegę, który robi reportaże częściej niż inni. Gdy zgłosiłam chęć zrobienia o Ludomirze Benedyktowiczu – polskim malarzu, którzy w Powstaniu Styczniowym stracił obie dłonie, a potem, jako bezręki malarz skończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium, usłyszałam, że nie mogę, bo to Powstanie Styczniowe, a już wcześniej zgłosił powstaniowy temat ten właśnie kolega. Tak wiec rzeczywiście on zawsze wygrywa w przedbiegach. Zawsze zgłosi coś wcześniej niż ja. Ale nie mam o to do niego pretensji. Przecież powinno być tak, że kto pierwszy – ten lepszy. Niemniej jednak pomysł, bym w trzy dni zrobiła, wyemitowała nawet jeden reportaż i jeszcze dostała za niego kasę na piec, wydał mi się delikatnie mówiąc karkołomny. Nie omieszkałam podzielić się tą uwagą na FB i wtedy wyczytałam, że mogę jeszcze dorobić kolaudacjami, bo niektórzy tak tu w TVP dorabiają. Napisała to jedna koleżanka i wiem, do kogo piła. No naprawdę świetny dowcip. Że też ja, kiedy czytam, że ktoś ma problem, to odzywam się tylko, kiedy mogę zaradzić, a nie wtedy, gdy nie mogę. Na szczęście były też inne reakcje. Dwie osoby zaoferowały pożyczkę, a jedna kolejnego fachowca. Zdecydowałam się na fachowca. Zanim to jednak zrobiłam połączyłam się jeszcze telefonicznie z panem z Woli w sprawie rady, jaki piec jego zdaniem powinnam kupić itd. Chodziło mi, by dokładnie podał jakieś parametry. Czego w sieci i sklepach mam szukać. Pan nie był miły. Powiedział mi, że męczę go, a na dodatek w pewnym momencie usłyszałam, że za późno się za to wzięłam, bo przecież chyba wiedziałam, że piec jest stary i w złym stanie i powinnam była w wakacje kupić. Tiaaa. My włożyliśmy wszystkie pieniądze i emocje w spektakl. W pewnym momencie mieliśmy niepopłacone rachunki. Bywały też dni, gdy łaziłam na piechotę do pracy, bo nie miałam nie tylko na benzynę, ale nawet na bilet. Taka jest cena robienia tego, co czyni człowieka szczęśliwym. Świadomie żyjemy tak, jak żyjemy, bo chcemy by nasza praca przynosiła nam satysfakcję. Pieniądze jeszcze przyniesie. A tu mi facet mówi o piecu. Powiedziałam mu, że nie mamy etatów, że wykonujemy wolne zawody i raz na wozie raz pod wozem. Akurat jesteśmy w takim momencie życia, kiedy z pieniędzmi u nas krucho. Wtedy pan zaproponował używany piec i on nam go założy, a my mu zapłacimy za piec, instalację i montaż. Co do ceny to się dogadamy. Powiedziałam, że przemyślę sprawę i zadzwoniłam do tego Speca z sąsiedztwa, który miał być u nas w poniedziałek rano. Opowiedziałam mu całą historię. Powiedział, że trzeba było być cierpliwym. Żebym nie ryczała (z nerwów popłakałam się), bo on przyjdzie w poniedziałek, jak obiecał i zobaczy, co się da zrobić. Zapytał tylko, czy ten, co teraz był i wziął stówę za potwierdzenie śmierci pieca i zaproponował, że założy nowy uprzedził mnie, ile kosztuje instalacja. Odparłam zgodnie z prawda, że nie. „To proszę pani kosztuje z reguły drugie tyle, co piec. Jak pani ma teraz piec jednofazowy z otwartą komorą spalania, a ma być zakładany dwufazowy z zamkniętą komorą spalania, to koszt instalacji wynosi sporo.” Zaczął mi przy tym tłumaczyć, co trzeba by było zrobić. Ze wspólnych obliczeń wyszło, że ciepło w domu przy założeniu, że trzeba kupić nowy piec, ma nas kosztować 5 tysięcy. Ulubiony mocniej naciągnął czapkę na głowę. Wieczorem miał grać swój monodram, a w domu po prostu ziąb. W minorowych nastrojach pojechaliśmy pod Warszawę do Domu Kultury, by wystąpić na tamtejszej scenie. Cieszyliśmy się jak dzieci z tego, że płacą, bo był to jakiś konkretny zarobek na ten piec, którego kupno wisiało nad nami, jak miecz Damoklesa.
Rano przyszedł Spec z sąsiedztwa. I co? Za trzysta pięćdziesiąt złotych uruchomił piec. Daliśmy mu pięćdziesiąt złotych napiwku, bo warto było. Powiedział przy tym, że nie trzeba kupować nowego. Że ten przy dobrej konserwacji to jeszcze i z 10 lat pochodzi. Autora pierwszej diagnozy o zgonie pieca, czyli siedemdziesięcioletniego pana Zbyszka wytłumaczył wiekiem i tym, że powinien być już na emeryturze. Pana, który wziął stówę za przyjazd określił mianem naciągacza. Zresztą… ja też w pewnym momencie miałam wrażenie, że facet nie chciał nam naprawić pieca. Przyjechał wziąć 100 za fatygę, bo lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. A przyjazdem zainteresował się dopiero wtedy, kiedy dowiedział się, że to drugi koniec miasta. Tylko chęć ogrzania domu uśpiła moją czujność.
Na FB napisałam, że piec pracuje, i kogo zapraszam na kawę i ciastka. Autor wpisu o Szpilmanie spytał, „Po co były te całe krzyki?” A ja tak myślę. Po nic? Naprawdę? A może właśnie po to, by zobaczyć, jacy są znajomi, kiedy naprawdę potrzebujemy pomocy. Oj… nie warto okazywać słabości i pisać w takich miejscach szczerze, że mamy jakiekolwiek kłopoty. Chyba, że chcemy wiedzieć, ile empatii drzemie w ludziach.