Moja chata skraja

Spread the love

„Moja chata skraju, ja nyczoho ne znaju” – mawiano na Wołyniu, co miało oznaczać, że mieszkam na końcu wsi i niczego nie widziałem. To częsta odpowiedź niektórych moich sąsiadów. Zwłaszcza, gdy próbuję dociec kto mi coś wyrwał, zniszczył, zepsuł lub podrzucił. Piszę te słowa w momencie, w którym za chwile wsiądę w pociąg do Krakowa. Wszystko po to, by z przesiadką dojechać na spotkanie autorskie w Nowym Sączu. Ponieważ samochód nie będzie używany przez trzy dni, więc chciałam postawić go na podwórku. Zresztą na razie, póki nie ma jeszcze śniegu, stawiam go tam na każdą noc. Wszystko dlatego, że w tym roku w wakacje po raz drugi włamano mi się do auta. (Poprzedniego roku też miało to miejsce.) Za każdym razem, gdy się włamywano, samochód stał zaparkowany na ulicy. Mieszkam na ślepej uliczce i to na samym jej końcu. Moja brama jest ostatnia. Wczoraj wyjechałam z niej około 10:30 i gdy wróciłam około 13-tej, to już nie mogłam wjechać z powrotem. Brama była zastawiona przez granatowego opla. Napisałam karteczkę, że proszę o nieparkowanie przed bramą, włożyłam ją kierowcy za szybę, zaparkowałam kilkaset metrów dalej i poszłam do domu. Po godzinie znów wyjechałam. Wróciłam koło 15-tej, a opel stał tam gdzie stał, czyli przed moją bramą uniemożliwiając mi wjazd. (Próbowałam „złamać się” i wjechać przejeżdżając jakoś obok opla, ale po pół godzinie manewrowania zrezygnowałam. Nie dałabym rady bez zniszczenia samochodu.) Pytałam sąsiadów czy to auto ich gości. Nikt się nie przyznawał. I tak minęło kilka godzin. Około 19-tej zdecydowałam się zadzwonić po Straż Miejską. Powiedziałam, by się nie spieszyli. Może ten ktoś odjedzie. Przyjechali półtorej godziny później. Łudziłam się, że migające światła ich koguta przywołają właściciela opla. Daremnie. Nie przywołała go nawet wezwana przez Straż Miejską laweta, która około 21:30 rozpoczęła holowanie opla, bym mogła wjechać na teren posesji. Przykro mi było. Wiem, że dla kierowcy opla to oznacza i mandat, a także opłatę za holowanie oraz parking, ale… nie może być tak, by czyjeś dobro było ważniejsze od mojego. Kierowca opla miał kilka godzin na zabranie samochodu z miejsca przed bramą, nota bene zakreskowanego i absolutnie niebędącego parkingiem. Ja nie miałam już czasu na czekanie. W końcu musiałam się wyspać przed podróżą. Skutkiem ostatniego włamania do mojego auta jest zwyżka w ubezpieczeniu AC. Włamywacz rozwalił mi nie tylko zamek, ale także drzwi. Na naprawę z własnej kieszeni nie miałam.

Rano miałam z kolei inną sąsiedzką przygodę. Mniej więcej miesiąc temu współwłaściciel zamówił kontener na śmieci. Największy kontener, jakim dysponuje MPO. Ponieważ za poprzedni taki kontener płaciłam ja, więc teraz umówiliśmy się, że zapłaci on. Kontener stał miesiąc na ulicy na wprost naszej posesji. Chyba wszyscy okoliczni mieszkańcy Saskiej Kępy wrzucali do niego śmieci, bo przecież w nocy, w ciemności nikt nie zobaczy, co i kto nam podrzuci. I tak kontener zapełnił się różnymi dziwnymi przedmiotami powrzucanymi tam bynajmniej nie przez nas. Przedwczoraj, gdy był już pełen, obok postawiono jakieś dwa regały. Wieczorem po kontener przyjechało MPO. Regały się w nim nie mieściły, wiec zostały na środku ulicy, jak osamotnione klocki. Rano… Ku memu zdumieniu zobaczyłam je pod własnym śmietnikiem opróżnionym grzecznie przez MPO, które przyjechało drugi raz – tym razem po śmieci z małego pojemnika. Przyznam, że diabli mnie wzięli. Kontener wywieziony. Mam zamawiać nowy i za niego płacić? Tylko dlatego, że ktoś podrzucił mi regały? Na moje własne podwórko? To, na które podrzucają i tak psie kupy w foliowych torebkach, butelki po piwie i puszki? Musiałam jechać na miasto załatwiać różne sprawy, ale po powrocie pobiegłam do domu obok. Trwał tam jakiś remont, więc… może to ich regały? Obok mieści się pewna firma. Te regały wyglądały na firmowe, bo w drzwiczkach były zamki na kluczyk. Przyszłam, przeprosiłam za to, co zaraz powiem, ale… raz kozie śmierć: „Czy to nie państwa regały wylądowały na mojej posesji? – spytałam i dodałam, że: „Mieli państwo miesiąc na podrzucanie nam do kontenera różnych rzeczy, ja o to nie mam pretensji, ale teraz kontenera nie ma, zaś regały są u mnie na podwórku.” Sąsiedzi zapewnili, że to nie ich regały. Przeprosiłam i odchodząc powiedziałam, że w takim razie zrobię zdjęcia i zamieszczę na FB na wszystkich stronach związanych z Saska Kępa z napisem „sąsiedzi, zabierzcie swoje podrzutki z mojego podwórka”, bo to jest bardzo przykra sytuacja. To mówiąc wyszłam. Mniej więc pół godziny później na jednym z regałów pojawiła się karteczka następującej treści. „Szanowna pani. Przepraszam. Regały znikną jutro.” I numer telefonu. Zadzwoniłam. W słuchawce skruszony glos pana mówiącego po polsku z silnym obcym akcentem. Tłumaczył się, że nie myślał, że MPO zabierając nasz kontener wstawi jego regał do nas na posesję. Że zdziwił się, że regał rano zniknął. A że jest u nas pod śmietnikiem – nie zauważył. Cóż… MPO wiedziało, na jaki adres zamówiono kontener. Regały połączyło z kontenerem, wiec tam je wniosło.

Życie w bloku, w którym lokatorzy potrafią pukać w ściany, by ktoś się uspokoił i np. ściszył muzykę, która nie jest strasznie głośna, potrafi zmęczyć. Myślimy wtedy, że w takim małym domku w dzielnicy willowej będzie spokojniej. Jak widać to złudzenie. W takim niewielkim domku też bywa niezbyt wesoło. I to nawet wtedy, kiedy człowiek stara się nie wchodzić w konflikty. Bo w końcu, co moja brama zawiniła tym od opla, że musieli mi ją zastawić? I czemu na podwórko tak często podrzucają mi śmieci? Chyba dlatego, że zarówno brama jak i podwórko istnieją. Innego wytłumaczenia naprawdę nie mam.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...