Ryszard Riedel śpiewał, że „najgorsze w życiu to samotnym być”, bo „samotność, to taka straszna trwoga.” Wiem coś o tym. Był moment, kiedy byłam bardzo, ale to bardzo samotna. Wtedy zresztą założyłam ten blog. Bo zawsze jednak czułam jakąś wolę walki. Chęć pokazania i światu i przede wszystkim sobie, że ze wszystkimi przeciwnościami losu dam radę. I dawałam. Może dlatego, że jestem kobietą? Że czuję ciążące na mnie obowiązki np. bycia matką? Mam takie wrażenie, że mężczyźni jednak gorzej radzą sobie z samotnością. Kiedy zmarł Eksio i trzeba go było pochować, szukając namiarów na jego znajomych, których ja nie znałam, przeczesywałam zostawioną przez niego komórkę. Wysyłane z niej sms’y były straszne. Tak straszne, że o czwartej rano siedziałam sama w kuchni i ryczałam. Niby wiedziałam, że jest samotny, domyślałam się, że takim się czuje, ale nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak mocno to przeżywa, choć przecież to ja znałam go najlepiej. Potem ułożyło mi się wszystko w całość. Dziś już wiem, z czego wynikały te dziesiątki głupich sms’ów wysyłanych do mnie o 2-giej w nocy czy 5-tej nad ranem. Co miał robić samotny, cierpiący na bezsenność i depresję facet praktycznie odcięty od świata? Żył bez komputera, z telewizorem, który pokazywał jeden czy dwa programy i radiem, w którym nie można zmienić stacji. Eksio zmarł. Diagnoza: ustanie akcji serca i akcji oddechowej. Przyczyn wiele: spożywany latami alkohol i… stres. Stres związany z samotnością i byciem już prawie poza społeczeństwem. Zgon Eksia nastąpił na Żoliborzu w domu u Artura. Kolegi, którego on znał niemal od dziecka, a ja od mniej więcej 30 lat. Artur zmarł w ostatnią niedzielę z powodu niewydolności wątroby i trzustki, a co za tym idzie ostrej żółtaczki. Przyczyna podobna jak u Eksia: alkohol i samotność. Dla mnie obaj są ofiarami nie tylko alkoholu, ale przede wszystkim pewnych przemian, jakie nastąpiły w XXI wieku, a których przeżycie dla takich jednostek, jak oni okazało się niemożliwe.
Artur był osobą specyficzną. Pochodził z prostej rodziny. Mama – handlarka z Bazaru Różyckiego, za czasów komuny przywoziła mu z pracy towary, o których inne dzieci mogły tylko pomarzyć – samochodziki matchboxa, żołnierzyki, zachodnie komiksy. Sam Artur walczył z komuną. W czasie jednej z manifestacji pobity, dostał już w wolnej Polsce odszkodowanie. Jednak paradoksalnie Polska, z którą walczył okazała się z perspektywy 25 ostatnich lat łaskawsza dla niego niż ta obecna. Artur nie zdobył dobrego wykształcenia. Oczytany ponad przeciętność, sto razy inteligentniejszy od sprytnej matki handlarki, nie zrobił jednak nawet matury. Nie miał wyuczonego żądnego zawodu. Być może dlatego nie zdołał odnaleźć się w rzeczywistości XXI wieku. Świetnie znał się na starociach. Jeszcze na początku przemian ustrojowych nagminnie odwiedzał śmietniki, wynajdywał w nich skarby, przez innych uważane za szmelc i sprzedawał na bazarze na Kole, całkiem nieźle prosperując. Wkroczył jednak Internet ze swoim allegro. Spadły ceny niektórych przedmiotów. Zmniejszyła się liczba kupujących z ręki do ręki. Była jednak jeszcze matka ze swoją emeryturą. Wspierała syna i godziła się na to, by on, tak jak kiedyś, w czasach PRL, prowadził otwarty dom. Zawsze można było do niego wpaść, jak do kawiarni. Na gości czekała herbata, kotlety z kaszy lub pierogi z kapustą czy placki. Grała muzyka, prowadziło się dzienne i nocne Polaków rozmowy, które czasami doprowadzały do szału sąsiadów. Przez żoliborską piwnicę w latach 80-tych i 90-tych przewinęły się tysiące osób. W tym wielu twórców polskiej kultury: muzyków, pisarzy, aktorów, malarzy i innych. Jednak z biegiem lat towarzystwo się wykruszało. Ludzie zakładali rodziny, podejmowali pracę, a w rzeczywistość wchodził Internet. Wiele spraw i potrzeb bycia z drugim człowiekiem ludzie zaczynali załatwiać wirtualnie, najpierw emailami, a potem przez portale społecznościowe. Artur był od tego z daleka. Nie wiem czy to odczuwał, bo gdy kilka razy na ten temat rozmawialiśmy, mówił, że komputer nie jest mu potrzebny, że woli książki. Była jednak jeszcze matka, a dom funkcjonował jak dawniej, choć gości było w nim coraz mniej i rzadziej. Pewnego dnia jednak matka zmarła, a Artur został sam na placu boju. Bez pracy, z marnymi zarobkami z tytułu handlu starociami. Dom podpadał w ruinę i długi, a on staczał się w alkoholizm. Gdy przyznał się znajomym, kolegom i przyjaciołom, że zapadł wyrok eksmisyjny, było za późno, by go z tego wyciągnąć. Został z dnia na dzień wyrzucony z willi, w której spędził całe życie. Na szczęście udało się uzyskać to odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu, jakiego doznał w PRL. Po jakimś czasie dostał też swoje pieniądze za udziały w utraconym domu. Mieszkał więc kątem u kumpla, potem w hotelu robotniczym, wreszcie wynajmował mieszkanie i generalnie jakoś jeszcze funkcjonował, ale… coraz słabiej. Znajomi, skupieni na w miarę normalnej, a przynajmniej regularnej pracy, swoje kontakty towarzyskie ograniczali do przesiadywania na portalach społecznościach. Dla Artura, który nigdy „nie zaprzyjaźnił się z komputerem”, mieli coraz mniej czasu. Zresztą… gdy ktoś nie ma stałego adresu i nie wiadomo gdzie go szukać – trudniej się spotkać. A i Artur, coraz rzadziej trzeźwy, powoli przestawał być partnerem do rozmów, które kiedyś wszyscy uwielbiali z nim prowadzić. I tak nadszedł koniec. Artur zmarł w szpitalu. Dzień wcześniej znajomi, którzy wpadli zobaczyć, czemu nie odbiera komórki, zastali go nieprzytomnego. Wezwali pogotowie. W szpitalu całą noc lekarze próbowali go ratować. Na próżno. Zmarł samotny. Tak samotny, jak ostatnio był i się czuł. Gdy rok wcześniej musiał uśpić ukochaną sukę Mukę, powiedział: „Teraz zostałem już naprawdę sam.”
Wchodząc w wirtualny świat wielu z nas opuszcza ten rzeczywisty. Rzadziej dzwoni do znajomych i jeszcze rzadziej do nich wpada. Dlatego chorujemy w sieci, obwieszczając światu, że boli nas głowa czy ząb. W sieci zamieszczamy zdjęcia USG płodu, czy wyniki badań, wskazujących, że mamy raka. Chorujemy publicznie. Potrzebne nam są lajki, gdy piszemy, że ostatni dzień chemioterapii za nami. Psychologicznie to dobrze nam robi, gdy nawet obce osoby wesprą nas słowami: „będzie dobrze!” czy „trzymaj się!”. Obserwuję zmagania z chorobą nowotworową blogera Azraela, którego poznałam w realnym świecie na Blog Forum w Gdańsku. Też wirtualnie go wspieram, bo wiem, że dla każdego człowieka ważna jest świadomość, że ktoś tam, po drugiej stronie komputera o nim ciepło myśli. Nawet, jeśli robi to przez chwilę. A ja lubię Jacka czyli Azraela i dobrze mu życzę! Media społecznościowe dają nam poczucie bycia w grupie. Czy w niej jesteśmy naprawdę, czy to tylko złudzenie bycia w grupie, to już zupełnie inna sprawa. Wiem, że ci, którzy nie wchodzą do wirtualnego świata, jeśli w realnym życiu nie mają kompletnie nikogo, czują się jeszcze bardziej wyobcowani. Szczególnie dzieje się tak, gdy nie mają pracy, obowiązków, a na dodatek z przyczyn ekonomicznych nie mogą realizować swoich pasji. Gdy wcześniej prowadzili bujne życie towarzyskie – jego powolna utrata sprawia, że nie mogąc żyć jak kiedyś – znikają. Eksio i Artur zniknęli. Paradoksalnie został po nich film, który zrobiłam 13 lat temu dla Telewizji Polskiej, a którego ta stacja pewnie nigdy już nie wyemituje. Film nosił tytuł „Skarby z fajansu” i był o tym, jak ciekawe rzeczy można znaleźć w śmieciach. Zrobiłam go, bo jestem fanką śmietników i sama bardzo niechętnie coś wyrzucam uważając, że może trzeba znaleźć dla danego przedmiotu nowego właściciela? Świat i tak jest wysypiskiem. Jeśli można przestać je powiększać, to staram się tak właśnie postępować. W filmie Artur pokazywał swoje „śmietnikowe skarby”. Eksio mówił o swoich odkryciach – książkach, komiksach, medalach, znaczkach, z których większość… miałam i mam ja. W filmie padało stwierdzenie, że „człowiek całe życie gromadzi różne przedmioty, a potem zabiera to wszystko śmietnik”. Kończył się obrazkiem znalezionego w śmietniku przez Eksia różańca z drzewa sandałowego i stwierdzeniem Artura: „Jedyne, czego jeszcze nie znalazłem, to samolotu.”. Dziś film nabrał innego wymiaru. Pokazuje wszystko to, co odeszło. Najpierw zniknął skup makulatury, do którego zawitałam z kamerą. Potem odeszli Eksio i Artur. O ile rzeczy Eksia nie pochłonął śmietnik, bo to my likwidowaliśmy jego świat, o tyle inaczej rzecz stała się z dobytkiem Artura, którego większość została wyrzucona na skutek eksmisji. Został więc film i towarzysząca mu muzyka, ilustrująca treść. W tym utwór „Urodziłem się w komunizmie”, którego autorem jest Rafał Kwaśniewski, odbywający karę więzienia za narkotyki. Czy jak wyjdzie na wolność będzie samotny czy nie? Paradoksalnie ma większe szanse na przeżycie niż Artur czy Eksio. Rafał wszedł w sieć. Co jakiś czas „objawia się” nam, bo dostaje przepustkę. Pozdrawia wtedy znajomych, którzy życzą mu szybkiego wyjścia na wolność. Ktoś kiedyś powiedział, że wolnym można się czuć i w więzieniu. Ktoś inny, że samotnym można być i w tłumie. Dziś są czasy, które bardziej sprzyjają samotności. Zwłaszcza, gdy wszyscy obok żyją wirtualnie.
PS A jeśli ktoś z czytelników chce obejrzeć mój film „Skarby z fajansu” – proszę o kontakt. Film (13 minut) jest ukryty w sieci. Wrzucony tam dla znajomych. Mogę go pokazać każdemu, kto chce zobaczyć, jak szybko przemija czas…