Nigdy o tym nie pisałam, ale chyba przyszła pora. Chyba to jest ten moment. Oto w Internecie przez przypadek trafiłam na książki pewnego księdza. Napisano o nim, że to „znany i ceniony przewodnik życia duchowego”. Staram się nie oceniać postępowania ludzkiego, ale… chciałabym wiedzieć, jak to w jego umyśle jest możliwe. Jak on to łączy? Otóż ten ksiądz jest synem chrzestnym moich rodziców. To trzymając jego do chrztu się poznali. Był 2 sierpnia 1953 roku. Mama powiedziała zresztą do jego rodziców:
– Ale mi wybraliście wypierdka na chrzestnego!
Jego rodzice odpowiedzieli podobno:
– Halina, daj spokój to uroczy człowiek.
Potem okazało się, że mój ojciec świetnie tańczył i pięknie śpiewał barytonem w chórze Harfa… Moi rodzice nie pobrali się jednak od razu. Najpierw Ojciec ożenił się z Marysią. Mama była na ich ślubie. Tylko na wesele nie poszła, bo… opiekowała się wspólnym chrześniakiem – przyszłym księdzem. Małżeństwo Taty z Marysią okazało się niewypałem. Dość szybko wyszło na jaw, że Marysia boi się mieć dzieci. Był to koniec lat 50-tych. Marysia miała tylko jedną nerkę, bo drugą straciła na skutek jakichś eksperymentów, które na niej robili Niemcy w czasie wojny. W każdym razie z jedną nerką bała się ciąży, jak ognia, a Ojciec marzył o córeczce. Wiem, że wyprowadził się od niej dość szybko. Rozwiedli się jednak dopiero po 6 latach. Tata mówił mi kiedyś, że nie chciał kościelnie unieważniać małżeństwa, bo to jest jednak pewnego rodzaju pranie brudów i grzebanie w intymnych sprawach. A on chciał być gentlemanem. Był. Nigdy nie powiedział na byłą żonę jednego złego słowa. Pamiętam prześmieszną historię, gdy pojechał na zlot z okazji jubileuszu KUL i najpierw wszyscy z jego roku zjechali do Niedzicy. W Niedzicy w zamku tłum, a on przedstawia się każdemu i całując kobiety w rękę mówi:
– Piekarski, Piekarski….
– Maciej! Ty się przed chwilą żonie przedstawiłeś! – Powiedziała koleżanka z roku.
– Co ty bredzisz Kaśka – obruszył się Ojciec. – Przecież Halina została w Warszawie.
– Ale pierwszej żonie.
Ojciec wrócił do pomieszczenia, z którego dopiero co wyszedł, przyjrzał się kobiecie i… rzeczywiście! Staruszka, którą ucałował w rękę i której się machinalnie przedstawił okazała się być tą byłą żoną. Podszedł do niej i przeprosił. Gdy wrócił do domu i nam to opowiedział, o mało z Mamą nie umarłyśmy ze śmiechu. Ojciec postanowił więc to jeszcze bardziej naprawić. Napisał do Marysi list (kopia jest gdzieś w domu), który odczytał nam pytając, czy tak może być. Zapamiętałam z niego jedno zdanie: „Proszę byś wybaczyła, że Cię nie poznałem, ale lata lecą i wzrok już nie ten.” Było to niezwykle eleganckie z Ojca strony, bo przyczyną nie był wzrok, który miał dobry jak sokół, ale fatalny stan zdrowia Marysi, która z tego powodu bardzo się zmieniła i okropnie postarzała. Nigdy jej nie poznałam osobiście. Raz widziałam, gdy siedziała po drugiej stronie baru w knajpie, w której byłam ze stryjem. Ale głupio nam było podchodzić. Jednak po śmierci Ojca Marysia sama zadzwoniła do mnie z kondolencjami. Dość długo wtedy rozmawialiśmy. Powiedziała o Ojcu, że to był bardzo dobry i porządny człowiek.
Z powodu małżeństwa ojca z Marysią moi rodzice mieli tylko ślub cywilny. Mama wstydziła się zresztą tego, że idzie za rozwodnika. Na ten więc cywilny „ślub” nie zaprosiła nikogo z rodziny. Był rok 1962. Szesnaście lat później ich syn chrzestny został księdzem. Gdy dwa lata wcześniej przystępowałam do komunii świętej jeszcze na niej był. Jako młody kleryk czytał nawet fragment z Pisma Świętego. Dostałam od niego „Nowy Testament” z wpisem, który kończył się słowami: „Twój starszy brat…”. (Dwa dni temu wpadł mi w ręce, bo czytaliśmy w Wigilię fr. ewangelii Św. Łukasza.) Wtedy podczas swojej pierwszej komunii widziałam go po raz ostatni. Jego rodzice zerwali kontakt z moimi, jako tymi, którzy żyją w grzechu. Kontakty zerwał z nami również ich chrzestny syn. Mama, gdy umierała w szpitalu płakała, że ma syna chrzestnego księdza, a on nawet jej nie odwiedzi. Ojciec, jak to Ojciec, taktownie milczał. Gdy sam umierał – tylko westchnął na wspomnienie.
Kiedy przed kilkoma laty robiłam reportaż „Po kolędzie” trafiłam do jednej z warszawskich parafii, której proboszcz, jako jedyny, zgodził się, bym taki reportaż nakręciła. Chodziłam więc po kolędzie z nim i jeszcze jednym księdzem. Mocno wierzę, że Bóg (lub jak kto woli, jakaś inna siła) każe czasami mówić takie rzeczy, jakie wtedy powiedziałam. Bo zupełnie bez powodu opowiedziałam księdzu, któremu towarzyszyłam w chodzeniu po kolędzie, tę historię. Opowiedziałam, jak rodzice poznali się trzymając księdza do chrztu i jak się potem od nich odwrócił. Nie podałam nazwiska i imienia księdza. Jedyną rzeczą, która mogła go zidentyfikować (jeśli ktoś go osobiście zna) była moja wzmianka o glinianych kogutkach gwizdkach. Zbierał takie. Gdy byłam dzieckiem, wraz z mamą kupowaliśmy je czasem dla niego. Gdy zniknął z naszego życia, dziwnym trafem nie zniknęło moje myślenie o jego kogutkowej kolekcji. Do dziś ilekroć jestem na targowisku ludowym i takie gliniane kogutki gwizdki są, ja zastanawiam się czy „mój starszy brat” ma w swojej kolekcji takiego, którego oglądam. Tylko raz kupiłam jednego z myślą, że może się spotkamy, to będę dla niego miała. Przecież ksiądz nie może być tak nieczuły! Gdy wtedy opowiadałam to wszystko księdzu kolędnikowi zauważyłam, że moja opowieść mocno go poruszyła. Gdy skończyłam spytał o nazwisko „mojego starszego brata”. Zawahałam się, ale ostatecznie rozmowa jest tylko między nami dwojgiem. Powiedziałam więc. Gdy je usłyszał – pokiwał smętnie głową.
– Tak myślałem – powiedział. – To jest ksiądz z naszej parafii. On też chodzi teraz po kolędzie, ale proboszcz nie chciał, żeby pani z nim chodziła, bo go parafianie niezbyt lubią.
Zaczęłam dopytywać się, czy zorientował się po kogutku glinianym, ale uspokoił mnie, że nie. Po tym zachowaniu.
„Mój Boże” – pomyślałam wtedy. – „Może Ty i jesteś wielki, ale świat, który stworzyłeś jest jednak bardzo mały.” Zaczęłam się też zastanawiać, czy nie odwiedzić „mojego starszego brata” i nie dać mu tego kogutka. Nie zdążyłam jednak podjąć decyzji, kiedy przyśnił mi się rodzinny obiad. W tym śnie przyszłam do rodziców, a moja mama cieszyła się jak dziecko. Witała mnie w drzwiach mówiąc:
– Małgosiu, ty wiesz co się stało? Jestem taka szczęśliwa. K. z A. przyszli! Tyle lat na to czekałam!
Weszłam do pokoju, a tam za stołem siedzieli przyjaciele rodziców. CI, których dziecko rodzice trzymali do chrztu. Wyglądali tak, jak wtedy, gdy widziałam ich po raz ostatni, kiedy szłam do pierwszej komunii.
Uznałam, że ten sen coś znaczy. Z jakiegoś starego notesu wygrzebałam do nich telefon i zadzwoniłam. Przedstawiłam się. Nie wiem czego się spodziewałam, ale reakcja mnie zaskoczyła. Nie poruszyło ich nie tylko to, że dzwonię, ale i to, że mi się przyśnili i to w taki sposób. A przecież moi rodzice nie żyją. Nie ruszyło ich to, że robiłam reportaż o chodzeniu po kolędzie w parafii ich syna. Przemilczałam wprawdzie to, co powiedział ksiądz z tej parafii, że „mój starszy brat” nie jest lubiany przez swoje owieczki. Usłyszałam, że oni chorowali, że wszystko dobrze i…. w słuchawce zapadła bardzo krępująca cisza. Pozdrowiłam więc ich, rozłączyłam się i… ku własnemu zdumieniu rozpłakałam! Gliniany gwizdek kogutek pozostał tam gdzie stał. Stoi zresztą do dziś.
Kilka miesięcy później ów ksiądz-chrześniak-brat odszedł z tej parafii do innej. Świat jest jednak naprawdę bardzo mały. Oto kilka tygodni później moja przyjaciółka, która jest bardzo religijna i chodzi co tydzień do kościoła, zwierzyła mi się, że ma problem.
– Muszę zmienić kościół lub mszę.
– Ojej? A co się stało? – spytałam.
– Takie fajne były msze i godzina nam pasowała, ale zmienili księży i w miejsce tego co miał takie fajne kazania przyszedł straszny nudziarz. No o niczym to jest!
Szybko sprawdziliśmy nudziarza w sieci. To był „mój starszy brat”!
Gdy dziś znalazłam opisy jego książek o duchowości, szukaniu Boga, itd. stwierdziłam, że może to znak, bym o tym napisała? Bo oto po raz kolejny zastanawiam się. Czy to wszystko się ze sobą nie kłóci? Czy ta jego duchowość nie kłóci się z tym, jak potraktował swoich rodziców chrzestnych odwracając się od nich? Wiem, że – jak mówiła moja mama: „różnych Bozia ma lokatorów”, ale o wiele silniej brzmią mi w uszach inne jej słowa, wypowiedziane wtedy w szpitalu, gdy kilka dni później zmarła: „Małgosiu! Mam syna chrzestnego księdza i on mnie nawet nie odwiedzi!” – szlochała. Ostatnio szperałam w rodzinnych fotografiach. Twarz „mojego starszego brata” patrzyła na mnie z kilku z nich. Jak wygląda teraz – wiem ze zdjęcia ze strony parafii, w której jest księdzem. Księdzem piszącym uduchowione książki. Księdzem, który o swoich pasjach mówi, że najbardziej interesuje go eschatologia, a także związek sumienia z duchem świętym. Chciałabym wiedzieć jak to widzi. Co mówi mu sumienie, co duch święty, a co eschatologia, (która m.in. zajmuje się pośmiertnym życiem człowieka, w którym wg. chrześcijan dusza zostanie osądzona) o rodzicach chrzestnych, od których on – ksiądz odwrócił się, jak od trędowatych, tylko dlatego, że nie mieli kościelnego ślubu. Ja po prostu tylko chcę to zrozumieć!
PS Stali czytelnicy wiedzą, że nie jestem osobą zbyt religijną. Wierzę po prostu, że coś jest.