Są wyrazy do siebie podobne, które znaczą co innego. Dlatego wiele osób je myli. Mam taki słownik wyrazów mylonych. Czego tam nie ma! „Deratyzacja” i „deratyfikacja”, „aborcja” i „abordaż” czy „abolicja” i „ablucja”. I mogłabym tak długo wymieniać, ale… po co? W końcu od tego jest cały słownik. Kiedyś cytowałam tu już stary kawał o tym, jak przychodzi facet do sklepu i mówi:
– Poproszę episkopat.
– Chyba epidiaskop.
– Proszę mnie nie poprawiać! Wiem, co mówię! W szkole byłem prymasem!
Wtedy kawał urwałam, bo tak mi pasowało. Zresztą i bez końcówki jest śmieszny, ale końcówka nie gorsza, ponieważ brzmi:
– Aaa… jeśli tak, to diecezja należy do szanownego pana.
Z powodu tego kawału często zresztą mówię „diecezja” a nie „decyzja”. Tak jak jedna z redakcyjnych kierowniczek produkcji mówi, że jest „zbulwarowana” zamiast „zbulwersowana”. Ot taki żart językowy.
Piszę o tym, bo czasem z takich żartów, rozmów itp., a przede wszystkim przejęzyczeń, wynikają różne nieporozumienia. Rozmawiałam ostatnio przez telefon z koleżanką. W trakcie rozmowy ona powiedziała, że świetnie wyglądam i kto mnie tak strzygł. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że pani Iwonka. Koleżanka spytała o cenę, a usłyszawszy, że płacę raz na kwartał 220 złotych jęknęła. Ona płaci 450! Zdziwiłam się, co to za drogi fryzjer, ale… w sumie nie jestem stałym bywalcem takich salonów, więc mogę czegoś nie wiedzieć. Obiecałam jej jednak, że dam namiary na swoją panią Iwonkę. Rozmowę musiałyśmy jednak szybko skończyć, bo byłam wtedy w redakcji. Od razu zresztą wpadłam w wir pracy i sprawa strzyżenia wyleciała mi z głowy. Następnego dnia koleżanka zadzwoniła, by się przypomnieć. Podałam więc imię i nazwisko oraz telefon zaprzyjaźnionej fryzjerki. Koleżanka zadzwoniła do mnie z powrotem po niespełna 5 minutach i chichocząc mówi:
– Tośmy się dogadały!
– A co? Źle zapisałaś numer?
– Nie! Numer dobrze, ale mnie nie chodziło o strzyżenie tylko ostrzykiwanie!
– Jakie ostrzykiwanie? – spytałam mocno zdziwiona, bo kompletnie nie załapałam o co chodzi. Po chwili wyjaśnień okazało się, że o ampułki z kwasem hialuronowym wstrzykiwane pod skórę w celu redukcji zmarszczek.
Cóż… na ten temat nie wiem prawie nic poza tym, że jest to jakiś kwas, który i tak każdy z nas ma w organizmie. Po prostu abstrahując od tego, że lubię swobodnie ruszać mordą, śmiać się na cały regulator, a często widzę na korytarzu telewizyjnym jedną taką, co sobie twarz unieruchomiła i nie wiem, czy to ona, czy może jednak jakiś mechaniczny manekin, to ze zmarszczkami pogodziłam się mając lat chyba naście, kiedy okazało się, że moja mimika gwarantuje mi ich nadmiar i to we w miarę młodym wieku. W każdym razie koleżankę, która pragnęła ostrzykiwania, a ja dałam jej namiary na strzyżenie, sytuacja ubawiła. Mnie również. Przede wszystkim dlatego, że uświadomiłam sobie, jakie nowe wyrazy mogą pojawić się w kolejnym wydaniu słownika wyrazów mylonych. A ponieważ rozmawiałam ostatnio sporo o śmierci, pogrzebach, cmentarzach, a także duchach i duszy, więc… ubawiłam się podwójnie, gdyż wyobraziłam sobie nowoczesne dyktando, w którym pewna strzyga się ostrzygła, a potem ostrzyknęła. W końcu teraz jest taka moda na wampiry…