Zawsze jestem poza modą lub obok niej. Nie interesuje mnie, czy ciuch, który noszę jest z tegorocznej kolekcji. Gdy pewnego dnia jeden znajomy zadał pytanie w jakich sklepach się ubieram spytałam, czy możemy zmienić temat, bo uważam go za nudny. Niemal siłą, a na pewno namolnością i upierdliwością wycisnął ze mnie nazwy sklepów z ciuchami, do których czasem zaglądam. (Nie napiszę, bo po co?) Choć robię to tylko wtedy, gdy potrzebuję kupić coś konkretnego.
Piszę o tym, bo cały czas jestem pod wrażeniem kilku rozmów odbytych i wysłuchanych przeze mnie podczas niedawnego pobytu na Blog Forum Gdańsk. Chodzi mi o rozmowy z tzw. szafiarkami. Wstrząsnęła mną zwłaszcza jedna z nich. Przesympatyczna i miła, ale… niech czytelnicy zresztą sami ocenią. W czasie rozmowy o krytyce na blogach powiedziała całkiem rozsądnie, że jeden negatywny komentarz potrafi od razu przyciągnąć inne, jednak dalej… z jej wypowiedziami było już tylko… hm… ciekawiej? Usłyszałam, że prowadzi bloga o modzie, między innymi po to, by mama wiedziała co u niej. I mama patrzy na te jej zdjęcia w różnych ciuchach i dzwoni i mówi, że miała złą minę, pewnie jest nieszczęśliwa, źle wyglądała i „Co tam u ciebie córeczko? Dbaj o siebie!”. Dowiedziałam się też, że ostatnio kupiła sobie śliczne buty. Były tak piękne, że postawiła je na szafce obok łóżka (jeśli dobrze zrozumiałam) i patrzyła na nie i sfotografowała te buty i zamieściła zdjęcie na blogu, a tu pojawia się komentarz: „Jak mogłaś być tak głupia i kupić buty warte tyle co laptop.” To ona załamana dzwoni do mamy i pyta czy te buty są brzydkie. A mama odpowiedziała, że śliczne, więc się uspokoiła. No i właśnie dlatego postanowiłam zajrzeć na te blogi modowe. Zajrzałam! Matko! Coś absolutnie nie dla mnie. Jednak z dziennikarskiej ciekawości i poczucia zawodowego obowiązku poczytałam i blogi i komentarze. Przyznam, że rozwaliły mnie ciągle powtarzające się pytania „ile kosztuje to, co masz na sobie?” No i rady, co jest ładne, co jest modne i jak co się powinno nazywać. Na przykład nazwa „prochowiec” jest fuj, a nazwa ładna to „trencz”. I kiedy tak czytałam to, oglądałam te zdjęcia przypomniało mi się jak kilka lat temu pewne babskie pismo ogłosiło casting na modelki. Miały być nimi zwykłe czytelniczki, więc nie było ani kryterium wieku ani wagi. Jedna z gazet, dla której pisałam poprosiła, bym poszła na casting i napisała wcieleniowy reportaż. Poszłam tak, jak stałam. Z mokrymi, ledwo rozczesanymi włosami, bez makijażu, w porwanych dżinsach, wyciągniętym swetrze i martensach z 12 dziurkami. Kolejka mnie przeraziła, ale… perspektywa napisania reportażu kusiła. Ponieważ dialogi w kolejce były prześmieszne („Błagam cię Panie Boże, bym się załapała!” jęczała jedna) a zachowanie „przyszłych modelek” jeszcze śmieszniejsze (bieganie do łazienki, by po raz kolejny poprawić makijaż, łypanie na rywalki z nienawiścią), więc żeby nie było widać, że się śmieję schowałam twarz za gazetą i kolejkę obserwowałam przez zrobioną w gazecie dziurkę, niczym Kapitan Kloss nadradcę Gebharda. Gdy stanęłam przed komisją prawie płakałam ze śmiechu. I co się stało? Zrobiono mi zdjęcia i… załapałam się! Jednak już sam drugi etap nie tyle nie był mi potrzebny do reportażu ile nie chciałam brać udziału w żadnych sesjach, dlatego szczerze powiedziałam, że mnie dalsza część nie bardzo interesuje, bo przyszłam tu napisać reportaż wcieleniowy. Zrobiła się mała afera. Dyrektor artystyczny pisma stwierdził, że nie wolno mi tego zrobić. „Jeśli taki reportaż gdziekolwiek się ukaże to ta gazeta będzie miała proces.” Tak więc nie ukazał się. Wcieleniówkę napisałam o castingu na telewizyjnego prezentera. (Też ciekawa sprawa!) Jednak to babskie pismo dzwoniło do mnie jeszcze trzy razy, że może… zmienię zdanie. Kusili profesjonalną sesją zdjęciową, ubraniem w modne ciuchy i wystylizowaniem. Poprosiłam, by naprawdę więcej nie dzwonili. Wiedziałam o co im chodzi. Nigdy nie farbowałam włosów i miałam długie, rzadko się maluję, a to gratka dla stylisty. Tyle, że coś absolutnie nie dla mnie. Od zawsze świat mody wydawał mi się próżny, nudny i głupi. Owszem, jak każda kobieta lubię ciuchy, ale nie przywiązuję do nich wielkiej wagi. Nie stoję godzinami przed szafą. Mniej więcej wiem w co się ubiorę, kiedy wstaje rano, choć oczywiście gdy nagle zmienia się pogoda wówczas muszę szybko zmieniać decyzje i np. zamiast krótkiego rękawa wkładać długi. Film „Diabeł ubiera się u Prady” podobał mi się, ale jako film. Był po prostu wspaniały aktorsko. Jednak tematyka była absolutnie nie dla mnie. Tekst, że nawet jak ktoś ubiera się w tani sweter z butiku to musi pamiętać, że nad jego kolorem w swoim czasie pracował jakiś stylista mam w głębokim poważaniu. Styliści i sztaby stylistów pracują też nad kształtami krzeseł, łóżek, telewizorów, filiżanek itd. Graficy i pisarze pracują nad książkami. Kompozytorzy nad muzyką. Codziennie jakiś człowiek coś wymyśla i tworzy. I co? Dlaczego mamy padać plackiem akurat przed tymi, którzy projektują ciuchy? Uczono mnie, że nie szata zdobi człowieka. I choć mam świadomość, że źle dobrana sukienka potrafi zepsuć sylwetkę. I choć staram się ubierać tak, by dobrze wyglądać, to jednak nie zamierzam marnować niczyjego czasu na rozmowy na ten temat. Nie interesuje mnie, że na modzie zarabia się miliony i że większość ludzi interesuje się modą. Zawsze twierdziłam, że większość nie zawsze ma rację. Nawet powiem więcej. Przeważnie nie ma racji, bo większość niestety jest głupia. Gdyby było inaczej musielibyśmy zastosować się do pewnej starej i mojej ulubionej maksymy: „Ludzie! Jedzcie gówno! Miliardy much nie mogą się mylić!”
Kiedyś zrobię sobie koszulkę z tym napisem. Mam nadzieję, że będzie długo modna!
P.S. Naprawdę nie zazdroszczę szafiarkom ciuchów ani dodatków oferowanych przez stylistów. I ze szczerą pokorą przyjmuję do wiadomości, że ich blogi mają dziesięć razy więcej czytelników niż mój. Wolę jednak kilkudziesięciu, kilkunastu, czy nawet tylko kilku swoich mądrych i myślących niż setki tych, dla których jedynym problemem jest marka i cena butów podpatrzonych na zdjęciu na czyimś blogu.