Prawie cerber

Spread the love

Umówiłam się wczoraj z przyjaciółką w „Trafficu” na Brackiej. Miałyśmy siąść z laptopem i napisać pewne rzeczy korzystając z gazet, a ja dodatkowo chciałam kupić pewien film (niestety go nie było). Przyczłapałam więc z redakcji z torebką na ramieniu i laptopem w garści. Piszę „przyczłapałam”, bo rozwalił mi się but (przecież bez tego moje życie byłoby nudne) i nie szłam dziarskim krokiem. Na dodatek z torebki wylatywały różne przedmioty, które się w niej nie bardzo mieściły, bo panoszyła się tam książka – „Inna wersja życia” mojej przyjaciółki Hani Kowalewskiej z autografem i dedykacją, żeby moje życie miało najlepszą wersję. Oby! Na razie jestem w lekturze, więc słówka na ten temat nie napiszę, ale ci co znają prozę Hanki wiedzą co to za uczta. Wchodząc do „Trafficu” zapomniałam o książce, bo skupiona byłam na laptopie, papierach, kablu, komórce, kluczach i wielu innych małych przedmiotach, które musiałam trzymać w rękach tudzież na kłapiącym rozwalonym bucie. 
W „Trafficu” z przyjaciółką spędziłyśmy ponad dwie godziny pisząc i przeglądając gazety. Przy okazji dowiedziałam się, że nie mają w sprzedaży żadnej z moich książek i… mieć nie planują. Powód nieznany. Pan w informacji wyjaśnił, że nie dostali z bliżej nieokreślonej góry rozkazu zamówienia. Zamówią, jeśli dziesięć osób dziennie będzie się o to pytać. Na pytanie, jak policzą te dziesięć, czy oni to sobie odnotowują kto się o coś pyta – nie uzyskałam odpowiedzi. Było mi przykro, ale… po namyśle niespecjalnie się zdziwiłam. Za dobrze znam krążące w środowiskach wydawniczo-księgarskich legendy o niesolidności „Trafficu”, od którego pieniądze za sprzedaż książek można wyegzekwować tylko sądownie. No… czasem przedsądownie dzięki prawnikom. Może więc to i dobrze, że nie ma mnie tam? Może lepiej wstawiać książki do sklepów, które płacą?
Wychodziłyśmy już z „Trafficu”, gdy drogę zastąpił nam pan ochroniarz i zażądał ode mnie paragonu za trzymaną tym razem pod pachą książkę. Odpowiedziałam, że nie mam, bo książka jest moja. Ponieważ pan groźnie napierał w moim kierunku, więc dodałam, że książka ma mój ex-libris i dedykację dla mnie od autorki. Jeśli pan udowodni, że autorka dziś tu podpisywała tę książkę to za nią zapłacę. No i rozpętało się niemal piekło. Pan darł się, że on mnie po raz ostatni poucza, że na drugi raz się nauczę, że tam wisi kartka, na której jest informacja co się robi wnosząc do salonu swoje książki. Że mam to zgłaszać! Że to jest mój obowiązek! Pomijam, że tam było nieokreślone. Poza tym co z tego, że jakaś kartka wisi. Miałam chęć powiedzieć, że proszę mi pokazać stosowny zapis w konstytucji, że wchodząc do sklepu mam zgłaszać co mam w torbie. Na szczęście winę trzeba udowodnić. Miałam też chęć powiedzieć, że może trzeba było podejść i zapytać, co mam w torbie, kiedy wchodziłam do księgarni. Tak robią w hipermarketach i innych dużych sklepach. Pan nie dopuścił mnie jednak do głosu. Drąc się poinformował, że teraz on mówi i zbliżył się do mnie przekraczając tzw. granicę intymną, czyli stanął w odległości 10 centymetrów od mojej twarzy i się pieklił. Krzyczał z nienawiścią, aż stojący w drzwiach jakiś facet odwrócił się rozbawiony. Miałam oczywiście ochotę powiedzieć, że nie będzie drugiego razu i że do „Trafficu” nie przyjdę, ale co to właściwie tego pana obchodzi? Nie przyjdę przecież nawet nie dlatego, że on odpycha, a nie zachęca klientów do kupowania tutaj. Nawet nie dlatego, że nie ma tam moich książek, więc po co nabijać kasę księgarni, która mi nie pomaga zarobić. I nawet nie dlatego, że kiedy w swoim czasie miałam tam jeden ze swoich wieczorów promocyjnych, to ktoś skradł mi prezent, który dostałam od przyjaciółki z okazji wydania książki i tym prezentem była… wielka książka-album. Jak złodziej opuścił ten „Traffic” z czymś na co nie miał paragonu, skoro mnie jest go tak trudno opuścić z czymś na co mam dowód, że jest moje? Po prostu „Traffic” w całości jest coraz mniej przyjaznym miejscem dla czytelników. Ja zresztą i tak, jak w filmie „Masz wiadomość”, zdecydowanie wolę małe księgarnie. Tam jest z kim porozmawiać. A sprzedawcy wiedzą, co mają w ofercie i sami czytają książki. No i nie potrzebują niedowartościowanego cerbera w roli ochroniarza, bo bez tego dają sobie radę z potencjalnymi złodziejami.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...