Moja babcia Janina Piekarska przeszła w 1948 roku operację wycięcia krtani. Powód? Rak. Na szczęście nie złośliwy, bo po tej operacji żyła jeszcze ćwierć wieku, a zmarła na serce. Wycięcie krtani spowodowało, że na całe życie straciła głos. Mówiła rzecz jasna, ale z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Odmalowałam ją potem w swoich książkach, jako mamę Czarnego Michała. Z tym, że mama Czarnego Michała korzystała z laryngofonu, a moja Babcia o czymś takim nawet nie słyszała. Tata ze Stryjem często mi opowiadali, jak babcia bez krtani próbowała zrobić zakupy. Gdy bezgłośnie mówiła, co chce – nikt jej nie rozumiał. Gdy towarzyszył jej Stryj lub Ojciec i „tłumaczył” z szeptanego ludzie zaczynali odpowiadać babci wrzeszcząc. Wówczas obecny obok (Ojciec lub Stryj) tłumaczył: „Mama nie mówi, ale świetnie słyszy. Nie trzeba wrzeszczeć!” Na próżno. Gdy babcia podawała kartkę z napisaną listą produktów mieli ją za głupią. Tłumaczyli wtedy wszystko jak kompletnemu idiocie. Dlatego zbawienne okazały się sklepy samoobsługowe. W nich nie trzeba było z nikim rozmawiać, a co za tym idzie udowadniać, że nie jest się idiotą, a jedynie osobą, która nie ma krtani.
Przypomniało mi się to za sprawą historii z gimnazjalnym konkursem literackim, którego byłam jurorem. Poprosiła mnie o to koleżanka z liceum, która w jednym z gimnazjów uczy polskiego. Motto konkursu (literackiego, fotograficznego i filmowego) było wzięte z „Małego księcia” i brzmiało: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.” Po przeczytaniu prac, podaniu swoich typów itd., spytałam, czy mogę na rozdanie nagród zabrać mojego niewidomego czytelnika. Dlaczego? Spora część prac była o tym, jaką tragedią jest utrata wzroku. Niech ktoś niewidomy od urodzenia opowie im, jak odbiera ich wizje i postrzeganie świata. Koleżanka uznała, że to świetny pomysł. Dlatego pewnego dnia zjawiłam się w warszawskim gimnazjum w towarzystwie niewidomego nastoletniego Kamila. Opisałam mu salę, w której siedzieliśmy, podałam nagrody do „obejrzenia” i opowiedziałam, co jest na ekranie filmu, który nam wyświetlono, bo zwyciężył w konkursie filmowym. W trakcie uroczystości były też występy artystyczne. Między innymi śpiewy. Jedna z dziewcząt dość mocno fałszowała, co mnie zawsze potwornie zawstydza. Kamil, który jest miłośnikiem muzyki, też się skrzywił. Wyznając, że to są takie momenty, w których cieszy się, że nie widzi. Gdy było rozdanie nagród w konkursie literackim opowiedziałam zebranym swoje wrażenia z lektury ich prac i powiedziałam, że jest ze mną mój niewidomy czytelnik. A ponieważ on ich nie widzi, więc oni też go nie zobaczą, bo Kamil nie stanie na środku sali, tylko opowie swoje wrażenia z lektury tego miejsca, w którym siedzi. Kamil powiedział, że lektura była dla niego ciekawa, bo dowiedział się, jak postrzegany jest świat takich ludzi, jak on (większość prac można sprowadzić do stwierdzenia, że utrata wzroku jest tragedią). Natomiast chce uspokoić. Jego świat nie jest smutny i beznadziejny. On nie widzi od zawsze. Nie wie, co to jest widzieć, więc nie jest nieszczęśliwy. Nie czuje się, jakby był osobą, która coś straciła. Po prostu nie widzi. I właściwie cieszy się, że nie widzi. Nie chciałby się z nimi zamienić i widzieć.
Widzący, którzy ślepną nie patrzą tak na całą sprawę. Dla nich utrata wzroku to tragedia. Zmaga się z tym córka przyjaciółki mojego ojca, zmaga i moja kuzynka. Znam też przypadki samobójstw spowodowanych utratą wzroku lub chociażby groźbą utraty wzroku. Historia Andreasa Lubitza, który spowodował katastrofę samolotową, bo miał obsesję, że ślepnie jest tego najlepszym i jednocześnie najstraszniejszym dowodem jak widzący boją się ślepoty. Faktem jednak jest, że ktoś, kto nigdy nie widział – nie jest nieszczęśliwy. Zna świat po swojemu. Zaś niewiele osób potrafi z utratą wzroku się pogodzić. Pogodziła się z tym moja stryjeczno-stryjeczna babcia Zofia Brudzińska (siostrzenica mojego pradziadka Ludwika Piekarskiego), czyli Siostra Jana – zakonnica z zakonu Franciszkanek Służebnic Krzyża (wieloletnia nauczycielka w szkole w Laskach). Jej książka „Zaślubiona wschodowi”, w której opisała swoje życie przed utratą wzroku, proces ślepnięcia i wreszcie ślepotę to niesamowity zapis wiary w Boga, pogody ducha i miłości do życia w ogóle.
Gdy historię z rozdania nagród opowiadałam koledze z liceum i przytaczałam słowa Kamila, kolega powiedział: „Co za głupek! Nie wie, co traci!”. Nie chciało mi się dyskutować. Kolega jest z tych, którzy wiedzą najlepiej. Po co więc tracić czas na zbędne tłumaczenia. Zresztą… Kamil jest zawsze uśmiechnięty i z poczuciem humoru. Kolega zgorzkniały i nabzdyczony. Taki nie tylko nie docenia tego, że widzi, ale też nie rozumie, że to, co widzi i fakt, że widzi powinien go (przynajmniej teoretycznie, skoro twierdzi to, co twierdzi) czynić osobą pogodniejszą. Jeśli uważa, że świat jest piękny, a nie widzenie jest taką tragedią, czemu jest taki zgorzkniały? Czemu niewidzący jego zdaniem jest głupi? Tylko dlatego, że czegoś tam nie widzi i nie rozpacza?
Czemu niewidzący jest głupi? Czemu głupi jest głuchy? Zastanawiam się nad tym od dawna. Nie tylko dlatego, że za głupią brano moją niemą, bo pozbawioną krtani, babcię. Pamiętam scenę, gdy w jakimś urzędzie do niewidomego z białą laską urzędnik krzyczał coś, a niewidomy spokojnie tłumaczył, że on nie jest głuchy: „Ja tylko nie widzę. Proszę pana!”
Paradoksalnie koleżanka nauczycielka podziękowała mi za przyprowadzenie Kamila na rozdanie nagród. Dla wszystkich jego słowa były dopełnieniem tego, co robili w czasie trwania całego konkursu. A przez cały rok uczyli się o świecie niewidomych, by uwrażliwić na drugiego człowieka.
Moja znajoma ma córkę z bardzo dużą wadą wzroku. Nie jest to krótkowzroczność ani nic z tych rzeczy. Córce nie potrzebne są okulary, bo nic nie dadzą. Córka, by coś napisać, kładzie głowę na biurku. By czytać, korzysta z wielkiej lupy z gigantycznym powiększeniem. Nie rozpoznaje numerów tramwajów, domów itd. Nie widzi napisów na ulicach. Chyba, że litery są naprawdę gigantyczne. Znajoma opowiadała mi wiele historii o tym, jak córka jest traktowana. Bywają tacy, którzy obrażają się, gdy nie poznaje ich na ulicy itd. Pamiętam szczególnie historię, gdy w czasie studiów z psychologii jedna z wykładowczyń poprosiła ją o wystąpienie na środku sali i opowiedzenie o swojej niepełnosprawności. Nie mogła zrozumieć, że dla niej to nie jest niepełnosprawność, bo ona tak żyje od zawsze. Ma po prostu wadę genetyczną i tyle. Nie zna innego życia. Nie uważa się za gorszą czy coś w ten deseń. Jakiś czas temu usłyszałam drugą historię. Gdy córka poszła do lekarza na jakieś badania. U lekarza trzeba było wypełnić ankietę. Córka poszła z białą laską, bo czasem się nią posługuje, dla wygody. Paradoksalnie, gdy tylko weźmie białą laskę od razu spostrzega, że jest traktowana jak niemal kompletny debil. U lekarza najpierw pani doktor kazała jej wypełnić ankietę. Gdy dziewczyna pokazała laskę i poprosiła o wypełnienie lekarka zreflektowała się i wypełniła za nią. Potem kazała podpisać nie pokazując gdzie. Dopiero po zwróceniu uwagi pokazała stosowne miejsce na kartce. A gdy ta podpisała się, lekarka pochwaliła ją, że tak ładnie. Zupełnie, jakby miała do czynienia z niepełnosprawną intelektualnie, której udało się nałożyć kółko na patyk. W końcu jak pół ślepa to zapewne i pół głupia.
Wbrew pozorom to nie jest odosobniony przypadek. Ostatnio znajomy pisarz, który ma wielką wadę wzroku (a co za tym idzie grupę inwalidzką etc.) i dobrze widzi tylko w zaciemnionych pomieszczeniach, opowiedział, jak zdecydował się wyjść na ulicę z białą laską. Słońce paliło niemiłosiernie, więc w ciemnych okularach, z tą białą laską, udał się do kawiarni na umówione spotkanie. A tam… kelner uznał, że gościa z białą laską można oszukać. Wydał reszty nie tyle ile trzeba. Po zwróceniu uwagi wmawiał, że dostał inny banknot niż dostał. Jak ślepy, to może i idiota, który nie rozróżnia nic.
– Miałem ochotę tą laską przez łeb zdzielić. Bo owszem. Widzę bardzo źle, ale cokolwiek jeszcze widzę.
Ci, którzy cokolwiek widzą – wiedzą, że są traktowani jak wariaci lub idioci. Ci, którzy nie widzą nic i nigdy nie widzieli, wprawdzie być może nie zawsze, ale jednak też zdają sobie z tego sprawę. Naprawdę faktem jednak jest, że osoby głuchonieme, nieme lub niewidome, czyli takie, które mają upośledzony jakikolwiek organ komunikacji, są często postrzegane jakby nie miały mózgu lub były mniej inteligentne. Choć przecież zdarzają się wśród nich sławni ludzie, których podziwiamy, jak Steve Wonder, Helen Keller, o której powstały dwa filmy biograficzne czy Andrea Bocelli, którego wrocławski koncert obejrzałam wczoraj w telewizji.
Nie wiem, jak inni, ale ja zupełnie nie mogę się z takim traktowaniem ani pogodzić, ani tego zrozumieć. Ale cóż… może wynika to z tego, że babcia nie miała krtani, a stryjeczno-stryjeczna babcia była niewidoma. I po prostu od dziecka wiem, że niewidomy, niemy czy głuchoniemy to nie znaczy, że bez mózgu. Dlatego tak retorycznie pytam. Komu brakuje mózgu?