W rozdarciu pomiędzy zawodami

Spread the love

Od wielu miesięcy żyję w rozdarciu między zawodami. Rozdarciu wynikającym z malusieńkich telewizyjnych zarobków, spowodowanych niemiłą atmosferą w stacji. Nie mam motywacji do częstszego przychodzenia. Podprogowo wysyłana przez niektóre koleżanki i kolegów informacja, że zabieram im chleb, bo skoro mogę zarobić gdzie indziej, to nie muszę pracować tu, nie zachęca do angażowania się. Dodatkowo dochodzą różne prace społeczne, które wykonuję, a których mi naprawdę nie brak. Plus siedzenie nad książką. Zarabiać trzeba gdzie indziej. Gdzie? Staram się gdzie mogę. Piszę tu i tam i tak dalej. A ponieważ ostatnio proporcje zarobków dziennikarskich i pisarskich niebezpiecznie przechylają się na korzyść pisarskich, co nie jest trudne, gdyż w maju w TVP zarobiłam 226,20 PLN (słownie: dwieście dwadzieścia sześć złotych i dwadzieścia groszy), więc… cały czas waham się. Odejść z TVP? Wspomnianą wyżej kwotę podałam do wiadomości publicznej, jako osoba będąca za jawnością zarobków. Jednak mimo tej mizeroty spływającej z Telewizji w kieszeń, cały czas żal mi odchodzić z redakcji. Lubię swój macierzysty program, gdyż uważam, że „Telewizyjny Kurier Warszawski”, jako jeden z nielicznych programów informacyjnych mówi o tym, co jest naprawdę ważne dla przeciętnego człowieka nieinteresującego się polityką, niezaangażowanego w nią, a żyjącego w moim ukochanym mieście. Tkwię tu, bo interesuje mnie moje miasto. W końcu jestem varsavianistką. To u nas na antenie są informacje o historii miasta, ciekawostkach, ale też ważnych sprawach z codziennego życia: korkach, zmianach na trasach, utrudnieniach, a także imprezach organizowanych w stolicy dla Warszawiaków. Dziś pojechałam z kamerą na jedną z takich imprez. Bieg im. Stanisława Tyma. Bohater miał pojawić się o 11:30. Ja do 11:30 miałam kamerę, ale ubłagałam o przedłużenie, bo jak tu nie pokazać bohatera, który 35 lat temu, jako Ryszard Ochódzki z filmu Miś wbiegł na 30 piętro Pałacu Kultury na piechotę, gdyż tam „pan miał relaks”.  Bohater spóźnił się pół godziny. Gdy przyszło do rozmów z dziennikarzami spytał z jakich jesteśmy stacji, bo nie z każdym rozmawia. Zanuciłam wesoło fragment naszej czołówki: „Telewizyjny Kurier Warszaw…”, która zawsze rozładowywała atmosferę i w odpowiedzi rozmówca oblał mnie kubłem zimnej wody. Usłyszałam mianowicie, że on zna tych naszych prezesów itd. i już mi dziękuje. Ja prezesów nie znam. Nie rozmawiałam twarzą w twarz nigdy z żadnym z prezesów TVP. Paradoksalnie Stanisław Tym jest członkiem oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, któremu z kolei ja od listopada prezesuję. Nie zna mnie, bo tam nie bywa, a ja nie jestem rozpoznawalna, bo się nie pcham, zresztą nie wiem nawet gdzie miałabym się z tym pchać. Przy tej okazji przedstawiłam mu się, nawet dodałam coś o stowarzyszeniu, chcąc w swojej głupocie i bezdennej naiwności, zyskać przychylność rozmówcy, ale on usłyszał jedynie moje dwa imiona i skupiwszy się na nich, przedstawił jako Stanisław Aleksander chcąc tym samym, jak zrozumiałam, pokazać moją śmieszność, małość, głupotę czy coś tam jeszcze. Przyznam, że spotykałam się już z tym, bo niewiele osób rozumie, że mam naprawdę dwa imiona, ponieważ dla ponad połowy rodziny nie jestem Małgosią tylko od zawsze Karolcią. Zachowanie Stanisława Tyma sprawiło mi po ludzku przykrość, ale też pomyślałam, że wszystko było trochę jednak niegrzeczne i co tu kryć – bufonowate. Nie wiedziałam jak się zachować. Przez ostatnie tygodnie pracy nad książką, sztuką, spotkań autorskich i tym podobnych odwykłam od takich sytuacji. Z opresji wybawił mnie operator, któremu po prostu i najzwyczajniej w świecie padła bateria. Wróciłam do redakcji bez nagranej wypowiedzi Stanisława Tyma.

Mam relaks… czekam…

Jako Małgorzata Karolina, jako pisarka, nie czuję się obrażona. Zresztą jako człowieka trudno mnie obrazić. Natomiast jest mi przykro jako dziennikarce. Nie pracuję tu gdzie pracuję dlatego, że muszę. Chyba każdy z czytelników przyzna, że 226 (słownie: dwieście dwadzieścia sześć) złotych nie jest motywujące. Pracuję, bo lubię tę redakcję i ten program. Uważam, że zapracował on na szacunek, a jego reporterzy nigdy nie zasłużyli sobie na pogardliwe i pretensjonalne traktowanie. A piszę o tym, bo przez prawie 20 lat pracy dla „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego” pierwszy raz ktoś mi dał do zrozumienia, że nie chce ze mną rozmawiać. Dla kamery mojego programu otwierały się zawsze drzwi. Nawet te mocno zatrzaśnięte dla „Wiadomości”, czy „Panoramy”. Rozmówcy wiedzieli, że to program miejski i bez polityki. I przykro mi, że nie zauważył tego mój bądź co bądź „kolega po piórze”. Abstrahując od poglądów na temat prezesów, polityki i tym podobnych, uważam, że gdy ktoś decyduje się wziąć udział w takiej imprezie i firmować ją swoim nazwiskiem, to chyba zdaje sobie sprawę, że przyjdą na nią różne media. Organizatorom zależy na jej nagłaśnianiu. Widziałam jak po tej wymianie zdań było im przykro. Choć bohater kultowego „Misia” udzielił potem wywiadu wszystkim. Poza mną, ale cóż… bateria naprawdę padła, a ja nie wiem, czy nie był to przysłowiowy „Palec Boży”. Rozumiem, że Stanisław Tym musiał najpierw publicznie coś zamanifestować. Szkoda, że padłam ofiarą tej manifestacji, ale przecież  sama się wyrwałam ze swoim wesołym: „Telewizyjny Kurier Warszaw…” Mogłam milczeć jak pozostali, którzy na prośbę o przedstawienie się nie odezwali nawet słowem lub zrobili to bardzo cicho.

Moje życie w rozdarciu pomiędzy zawodami jeszcze pewnie trochę potrwa. Chyba, że ktoś mnie wyrzuci z TVP, np. za ujawnienie telewizyjnych zarobków w kwocie 226 złotych. Ale teraz do rozmyślań, czy warto się poświęcać dla marnych groszy, dojdzie myślenie, czy warto poświęcać się dla przeżywania takich rozczarowań ludźmi, których się kiedyś podziwiało i miało za sympatycznych. Na razie jeszcze takie traktowanie dziennikarzy wyzwala we mnie chęć powiedzenia światu i wszystkim innym Stanisławom Tymom: „Co wy wiecie o kurierze?”. Ale co przyniesie jutro?

Nie lubię stacji TVN za miałką ofertę programową i obniżanie poziomu intelektualnego społeczeństwa (o czym kilkakrotnie pisałam), ale nigdy w życiu nie zachowałabym się tak w stosunku do żadnego jej dziennikarza. I jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek spotka się z takim zachowaniem z mojej strony – niech zastrzeli. Bez litości. Pisałam kiedyś, że wolę być martwa niż śmieszna. Wolę też być martwa niż jak Stanisław Tym, taka… No właśnie. Jaka?

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...